* * *
I
wszystko było pięknie aż do godziny dwudziestej drugiej. Mniej
więcej. Wtedy to rozdzwonił się telefon Grety. Nie było w tym nic
szczególnego – panią Scholle znano w miasteczku lepiej niż
wszystkich lekarzy razem wziętych i czasem zdarzało się, że ktoś
ją wzywał w szczególnych przypadkach. Greta przeprosiła na chwilę
Marie i Petera i wyszła z pokoju. A gdy wróciła, atmosfera
wieczoru uległa gwałtownej zmianie.
–
Przepraszam was, moim drodzy, ale będę musiała wyjść.
–
Co takiego? – Marie wytrzeszczyła oczy. Peter też wyglądał na
lekko skonsternowanego. – Dokąd?
–
Dziecku jednej z pacjentek trochę spieszy się na świat. Dzwonił
przyszły tata, całkiem spanikowany. Muszę jechać.
–
Ty chyba żartujesz! Powiedz, że masz gości.
–
I co, facet ma zakomunikować synkowi „Sorry, mały, musisz trochę
poczekać, bo pani położna akurat gości słynnego skoczka
narciarskiego”? Bądź poważna, Marie!
Marie
zrobiło się głupio, więc chwyciła się innego argumentu.
–
Piłaś alkohol. Jak pojedziesz?
–
Już po mnie jedzie siostra pani Tolemann. A wypiłam tylko kieliszek
wina. Zresztą nie mam czasu na dyskusje. Peter, przepraszam cię
bardzo.
–
Spokojnie, rozumiem – uśmiechnął się niewyraźnie.
Greta
nie czekała już na reakcję Marie, tylko szybko wyszła z pokoju,
kierując się do swojej sypialni, gdzie zarzuciła na siebie
pierwszy lepszy sweter i zaczęła sprawdzać zawartość podręcznej
torby lekarskiej.
–
Peter, ja też przeproszę na chwilę. – Marie pospieszyła za
ciotką. Nieco oszołomiony Prevc został sam przy stole. – Jeśli
to jakiś podstęp, zabiję cię – syknęła do Grety, zamykając
za sobą drzwi, by Peter nie mógł słyszeć.
–
Jaki znów podstęp? Nie bądź dzieckiem, Marie. – Greta zajęta
była krzątaniną. – Dostałam telefon i muszę jechać, sama
słyszałaś.
–
Ale to wygląda podje... podrzej... Fuck!
–
Podejrzanie?
–
Właśnie!
–
Wytłumacz to temu maluchowi. I nie klnij.
Gdyby
ktoś w tym momencie dał Marie do ręki granat, dziewczyna
uwolniłaby Willingen od Grety Scholle.
–
Czego ty się obawiasz tak naprawdę? – Greta zamknęła torbę i
spojrzała wreszcie na bratanicę. – Miałaś niejednego chłopaka,
na luzie podeszłaś do tego, że po rozstaniu z jednym z nich
zostałaś sama w obcym mieście, a tu boisz się posiedzieć z
młodszym od ciebie facetem przy stole i zjeść panna cottę? No
proszę cię!
–
Niczego się nie boję. Ale ty zostawić mi... mnie... mi... wszystko
jedno!, sama z Peterem w swoim domu. – Gdy Marie próbowała mówić
szybko, jej niemiecki był jeszcze gorszy niż zazwyczaj. – Po
prostu wyglądać to głupio.
–
Masz nieładne myśli. – Greta pogroziła jej palcem.
–
Co??? – Dziewczyna aż zatrzęsła się z nerwów. – Nie mam
żadne myśli. Po prostu widzę, że on stresuje się przy obcy...ch.
Nie chcę tego!
–
Też jestem obca.
–
Ale... ale w inny sens. – Marie nie umiała do końca wytłumaczyć,
o co jej chodzi. Nie tak szybko i nie w tym języku. Ale to uczucie
towarzyszyło jej od początku wieczoru: Peter był wyraźnie
zadowolony z towarzystwa Grety, bo jej obecność czyniła tę
kolację zwykłym towarzyskim spotkaniem, bez najmniejszych
podtekstów. I Marie była pewna, że gdyby, zapraszając skoczka do
domu, nie wspomniała o ciotce, ten za żadne skarby nie zgodziłby
się przyjść. Wykręciłby się czymkolwiek, choćby brakiem
odpowiednich butów czy pogrzebem chomika. A teraz Greta chciała
odstawić taką akcję i postawić ich oboje – Marie i Petera – w
niezręcznej sytuacji.
–
Dasz sobie radę. Oho – Greta nastawiła ucha – chyba siostra
pani Tolemann podjechała. Idę.
Greta
złapała swoją torbę i wyszła z pokoju, a wkurzona Marie za nią.
–
Jeszcze raz cię przepraszam, Peter. – Pani domu zajrzała po raz
ostatni do salonu. – Obowiązki wzywają.
–
Nie ma problemu. – Prevc uniósł się zza stołu. Starał się
być dżentelmenem, nawet jeśli w tej chwili czuł się niczym na
karuzeli. – Było mi bardzo miło panią poznać.
–
Mi ciebie również. Zostawiam cię w rękach Marie – uśmiechnęła
się. – Niestety deser będziecie musieli skonsumować we dwójkę.
Chęć
posiadania granatu urosła w Marie do niespotykanych w jej
dotychczasowym życiu rozmiarów.
–
Dobranoc, Peter.
–
Ehm... dobranoc.
Greta
wyszła dokładnie w tym samym momencie, w którym rozlegał się
dzwonek do drzwi. Po chwili czarne Renault Megane odjechało szybko
spod numeru cztery przy Rosenstrasse.
Marie
zamknęła za ciotką, po czym wzięła powolny, głęboki oddech.
Okej, zatem została sama z niemal obcym chłopakiem. Nie, nie bała
się. Peter nie wyglądał na człowieka, gotowego zrobić
komukolwiek krzywdę. Chodziło o coś innego: ciotka – świadomie
lub nie – postawiła ją w bardzo głupiej sytuacji. Peter mógł
wręcz podejrzewać, że to wszystko zostało ukartowane. Dwoje
młodych ludzi sam na sam w pustym domu. No fantastycznie! Ale Marie
nie była głupią trzpiotką, tylko świadomą siebie kobietą,
umiejąca radzić sobie w różnych sytuacjach.
Skierowała
się z powrotem do salonu, gdzie Peter spojrzał na nią nieco
speszonym wzrokiem, chociaż starał się uśmiechać.
–
Taaa, to by było na tyle, jeśli chodzi o moją kochaną ciotunię.
– Dziewczyna klapnęła na krzesło. – Jeszcze wina?
W
opinii Marie Peter wyglądał w tym momencie, jakby się zastanawiał,
czy już uciekać, czy jeszcze chwilę poczekać na rozwój sytuacji.
–
Och, daj spokój, nie zwracaj uwagi na jej gadanie. – Nie czekając
na decyzję skoczka, dolała mu czerwonego trunku do kieliszka. –
Bez głupich aluzji nie przeżyłaby jednego dnia. Kocham ją, jest
wyjątkowa, ale czasem... ech... Plus jest taki, że nie musimy się
już mordować z niemieckim.
–
Wypijmy za to. – Peter najwidoczniej uznał, że nie ma powodu
dawać nogę.
Stuknęli
się kieliszkami.
–
Może włączymy jakąś muzykę? – zaproponowała Marie. – Nie
lubię kolacji bez muzyki.
–
Chętnie. A co masz?
–
Zaraz sprawdzę, co zabrałam. Bo ciotka ma pewnie same bawarskie
szlagiery rodem z Oktoberfest.
Peter
stwierdził, że uwielbia sposób, w jaki Marie mówi o Grecie. W
tych drobnych złośliwostkach kryło się tak naprawdę sporo
czułości. Widać było, że dziewczyna bardzo lubi tę nieco
zwariowaną, impulsywną kobietę, z całym jej dobrodziejstwem
inwentarza w postaci zagraconego salonu, rudego kocura – który
zdążył rozpanoszyć się na kanapie – oraz kiepskiego gustu
muzycznego. A i Greta zdawała się kochać Marie, mimo iż tyle je
dzieliło pod różnymi względami.
Z
głośników popłynęła muzyka Emeli Sande, a Marie przyniosła z
kuchni przygotowany wcześniej deser.
–
Nie wiem, czy lubisz – powiedziała wesoło, stawiając przez
Peterem pucharek wypełniony panna cottą ozdobioną malinami – ani
czy możesz, ale zaryzykuję.
Peter
roześmiał się.
–
Jestem tak objedzony, że jutro spadnę chyba na pięćdziesiątym
metrze, ale to wygląda zbyt smakowicie, żebym sobie odmówił.
–
Cieszę się. – Marie wbiła łyżeczkę w swój deser i
spróbowała trochę. – Hmm, nawet znośnie mi wyszła.
–
Słodycze, wino.... – Prevc pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Gdyby mój trener widział mnie w tym momencie, chyba by dostał
zawału.
–
Wie, że tu jesteś?
–
Informowałem, że wychodzę wieczorem „na miasto”, a o szczegóły
nie pytał. Pewnie myślał, że idę gdzieś z chłopakami.
–
Ufa ci.
–
Zapracowałem na to. – Peter puścił Marie oczko. – W drużynie
jestem ten grzeczny i poukładany.
–
I wyjątkowo skromny – zachichotała dziewczyna. – Ale chyba nie
aż taki grzeczny, skoro naściemniałeś trenerowi, że wybywasz z
kumplami, a tymczasem spędzasz wieczór z dwoma obcymi babami. No,
teraz już z jedną.
Peter
mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, nabierając
jednocześnie kolejną łyżeczkę słodkiego deseru. Znów poczuł
się niepewnie. Czy Marie próbowała z nim flirtować? Nie chciał,
by tak było. Jak miał reagować? Nigdy nie czuł się mocny w
takich towarzyskich gierkach i nie lubił ich, a ponadto... wszystko
było jeszcze zbyt świeże, by próbować kogoś poznać. Nie miał
tego w planach.
Maybe
you could stay a bit longer, I could try a bit harder, we could make
this work..., śpiewała Emeli swoim czystym głosem.
Akurat,
pomyślał Peter. Czasem nie ma już sensu próbować i nie da się
starać bardziej...
Marie
wyczuła zmianę nastroju i szybko zrozumiała, że nieświadomie
zabrnęła w obszary, po których on zdecydowanie nie miał ochoty
się poruszać. Lepiej było wrócić na neutralne grunty.
–
Opowiedz mi coś o swoim rodzeństwie – powiedziała. – Naprawdę
obaj twoi bracia skaczą?
–
Tak. – Peter od razu się uśmiechnął, nawet jeśli trochę
zaskoczyła go ta nagła zmiana tematu. – Cene teraz już raczej
okazyjnie, bo zaczął studia, ale Domen, ten młodszy, wsiąknął
na dobre. Nawet jest tutaj, w Willingen.
–
O kurczę, bomba! To chyba fajnie jeździć z bratem na zawody, nie?
–
W pewnym sensie – Peter skrzywił się lekko. – Ale ja i Domen
mamy zupełnie inne charaktery, więc czasem nawzajem doprowadzamy
się do szału.
–
Dlaczego?
–
Ja cenię sobie spokój, wieczorami lubię poczytać książkę albo
obejrzeć film, wyciszyć się przed zawodami... A on non stop gada,
wygłupia się, a za ulubioną rozrywkę ma przeglądanie, co jego
fanki wrzuciły na snapchata.
Peter
zrobił minę dobitnie sugerującą, co sądzi o zachowaniu brata, za
to Marie zaśmiała się.
–
Ile on ma lat?
–
Siedemnaście.
–
Więc co się dziwisz? To chyba naturalne dla obecnych nastolatków.
–
Może i tak, ale jak się chce być profesjonalnym sportowcem, to
trzeba mieć trochę bardziej poukładane we łbie.
–
Nie przykłada się do treningów?
–
Nawet nie o to chodzi... Widzisz – Peter westchnął głęboko,
jakby się zastanawiał, w jaki sposób wyrazić to, co ma na myśli
– Domen niewątpliwie ma talent, wszyscy to mówią. Ale czasem mam
wrażenie, że za bardzo na tym talencie polega. I tylko na nim.
Tymczasem skoki narciarskie to dość złożona i wymagająca
dyscyplina.
–
Jak chyba większości sportów.
–
Owszem, ale w skokach liczą się sekundy lub wręcz ich ułamki.
Piłkarz czy koszykarz, nawet jeśli popełni błąd, ma jeszcze
kilkadziesiąt minut meczu, by go naprawić. Może przykryć jedną
wtopę wieloma udanymi akcjami. A skoczek narciarski nie ma tej
możliwości. Popełnisz błąd przy wyjściu z progu, niewłaściwie
ułożysz narty w locie, nie zapanujesz nad podmuchami wiatru – i
jest pozamiatane. Sekundy decydują o wszystkim. Jeszcze kit, jak
tylko zawalisz zawody, gorzej, że można zrobić sobie krzywdę.
Brawura naprawdę nie popłaca... Przepraszam, pewnie cię zanudzam
na śmierć...
–
Nieprawda! – Marie zaprotestowała gorąco. – Bardzo ciekawie
opowiadasz. Lubię dowiadywać się nowych rzeczy.
Peter
upił nieco wina z kieliszka.
–
Marie, mogę cię o coś zapytać?
–
Jasne.
–
Mówiłaś, że nie jesteś wielką kibicką skoków... Nie,
spokojnie, to nie zarzut. Po prostu zastanawiam się... Jakim cudem
rozpoznałaś mnie wtedy na szosie? – Petera kwestia ta nurtowała
w zasadzie od początku wieczoru, od chwili, gdy jeszcze w
towarzystwie Grety rozmawiali o skokach. Wcześniej podejrzewał
nawet, że Marie kłamie i jednak jest fanką, jednak podczas kolacji
okazało się, że faktycznie nie do końca orientuje się w tej
dyscyplinie sportu. Zatem w jaki sposób...
Marie
zdusiła śmiech.
–
Koszulka z inicjałami.
Peter
zrobił wielkie oczy.
–
Twoja koszulka. Niebieskie litery PP – pospieszyła z
wyjaśnieniami, a jej oczy błyszczały wesoło. – Zdradziłeś,
że przyjechałeś na zawody i że jesteś ze Słowenii. Na tyle
łapię się w temacie, by znać słoweńskiego skoczka o inicjałach
PP.
Prevc
chwilowo zaniemówił. Jasny gwint, dobra była!
–
Ty też jesteś spostrzegawczy – powiedziała, widząc jego
reakcję. – Ten tekst o francuskim aucie na francuskich
numerach... Byłam pod wrażeniem.
Teraz
mogła mu powiedzieć, bo sama go zaskoczyła swoją zdolnością
dostrzegania detali i wyciągania logicznych wniosków. Wynik: jeden
do jednego.
–
Wypijmy za nasze wielkie umysły. – Rozbawiona Marie wyciągnęła
w stronę Petera kieliszek.
Spełnił
toast. Boże, wystarczy, bo jutro próg zobaczę potrójnie...
Od
wina zrobiło mu się ciepło, a na blade zwykle policzki wstąpiły
lekkie rumieńce. Zazwyczaj unikał alkoholu, pił symbolicznie na
różnych imprezach po zawodach albo oficjalnych konferencjach
sportowych, ale prywatnie rzadko sięgał po napoje procentowe. Ale
to wino było takie dobre...
Marie
uśmiechała się lekko, patrząc na Petera, który trzymał w ręce
kieliszek. Miał bardzo ładne, szczupłe dłonie o długich palcach,
zauważyła to już wcześniej. Męskie dłonie stanowiły jej
słabość, zawsze zwracała na nie uwagę. Drugim takim elementem
były włosy – obowiązkowo dobrze utrzymane, najlepiej ciemne i
gęste. No i jeszcze figura – szczupła. Nie lubiła facetów,
którzy przesadzali z siłownią ani tak zwanych „misiaków”. Być
może zwracanie uwagi na wygląd nie było zbyt pozytywną cechą, a
według niektórych świadczyło wręcz o płytkim postrzeganiu
świata, ale Marie nie miała w związku z tym wyrzutów sumienia.
Faceci mogli otwarcie mówić, że lubią na przykład mające czym
oddychać blondynki, a kobiety nie mogły posiadać swojego typu
jeśli chodzi o mężczyzn? Gdzie tu sprawiedliwość?
Tak,
tak, miała traktować Petera neutralnie i po koleżeńsku. Ale
przecież popatrzeć mogła, nie?
Jednak
tak czy owak, uznała, lepszy będzie powrót do skoków
narciarskich. Ten temat był absolutnie bezpieczny. Wszak w facetach
na dwóch nartach, ubranych w wyjątkowo nietwarzowe, piankowe
kombinezony i z głowami wbitymi w kaski, nie było nic
pociągającego.
–
W sumie szkoda, że wujek Günter
już nie żyje – powiedziała w pewnym momencie Marie. – Na
pewno chętnie by cię poznał. Słynny skoczek narciarski w jego
domu! Tęsknię za nim na swój sposób, wiesz? Mimo iż rzadko
bywałam w Willingen, to z Günterem
zawsze miałam dobry kontakt. Nawet wtedy, kiedy ciągnął mnie na
skocznię i kazał dla picu kibicować Hannawaldowi – roześmiała
się.
–
Ja tak dobrze dogadywałem się z dziadkiem. Też był fanem skoków,
w zasadzie on mnie zainteresował tą dyscypliną. Ale zmarł, jak
miałem piętnaście lat.
–
Na pewno teraz byłby z ciebie bardzo dumny – Marie uśmiechnęła
się ciepło. – Od dawna trenujesz?
–
Zacząłem w podstawówce. Łącznie już jakieś... jedenaście lat?
–
Łał! A... hmm, ile ty w zasadzie masz lat, Peter?
–
Niedługo kończę dwadzieścia cztery. A... nie, nic.
–
Ja dwadzieścia osiem, nie musisz się krępować, by zapytać. –
Puściła mu oczko. – Nie jestem jeszcze taka stara, by ukrywać
swój wiek.
–
Kobiety się o wiek nie pyta – próbował żartować.
–
Ale dopiero od pewnego wieku, ha!... Czyli mówisz, że trenujesz od
jedenastu lat. Połowa twojego życia.
–
Ale warto. Skoki to piękna dyscyplina, choć momentami loteryjna.
Chodzi właśnie o to, by dojść do takiego poziomu, aby w jak
największym stopniu ograniczyć wpływ czynników zewnętrznych na
skok. Wtedy nie liczy się wiatr, profil skoczni, padający śnieg,
mgła...
–
Wiesz, Peter – zamyśliła się Marie – jak tak opowiadasz o
skokach, to zaczynam myśleć, że w sumie chętnie bym się wybrała.
Tym bardziej, że jest lato i nie odmrożę sobie tyłka. Są jeszcze
bilety?
–
Pewnie są – uśmiechnął się Peter. Czuł swego rodzaju dumę,
że udało mu się zainteresować Francuzkę tą, było nie było,
dość mało popularną dyscypliną. – Nie zajmuję się tym, ale
mogę się dowiedzieć i... Wiesz co? Przyszło mi coś do głowy.
Tak naprawdę, po co ci bilet! Dam ci wejściówkę! I twojej cioci
też. Jak będzie chciała, to skorzysta.
Wpadł
na ten pomysł w ciągu sekund, ale był do niego stuprocentowo
przekonany. Tak, to będzie fajna forma podziękowania za doskonałą
kolację, a zarazem być może okazja, by jeszcze raz spotkać się z
Marie.
–
Wejściówkę? – Dziewczyna była ewidentnie zaskoczona
propozycją. I entuzjazmem składającego ją. – Taką...
specjalną?
–
Tak. Mamy możliwość zapraszania znajomych, rodziny, czy kogo tam
chcemy. Takie osoby dostają akredytacje i wchodzą na specjalny
sektor, taki jakby... vipowski. Chyba że nie chcesz, to nie
zmuszam...
–
Nie, dlaczego? Chętnie się wybierzemy – rozpromieniła się
Marie. – A będę mogła poznać resztę waszej drużyny? Tak miło
o nich wcześniej opowiadałeś...
Peter
ledwo zauważalnie przygryzł wargę. Cholera, jak przyprowadzi Marie
do boksu słoweńskich zawodników, chłopcy nie dadzą mu potem żyć.
Aluzjom nie będzie końca. Wolałby tego uniknąć, ale... nie
potrafił odmówić. I nie chciał odmówić.
–
Jasne. Daj mi chwilkę, załatwię wszystko.
Wyciągnął
z kieszeni telefon, wybrał numer i po chwili zaczął mówić coś
po słoweńsku. Marie wydawało się, że rozmawia z jakąś kobietą,
ale nie była stuprocentowo pewna. Boże, ten słoweński język
brzmiał tak zabawnie!
Po
mniej więcej trzech minutach Peter odsunął swojego Samsunga od
ucha.
–
Marie – minę miał nieco zakłopotaną – trochę mi głupio, że
wcześniej nie zapytałem, ale... jak ty masz na nazwisko?
–
Och... Asther. Przez „th”.
–
Dzięki.
Z
dalszej rozmowy Marie zrozumiała tylko kilkakrotnie powtarzane
imiona swoje i Grety. Wreszcie Peter rozłączył się.
–
Załatwione! – uśmiechnął się dumnie. – Na ciebie i twoją
ciocię będą czekać akredytacje, możecie je odebrać jutro na
recepcji w Sporthotel.
–
Łał! Pełna pofeska i vipowskie traktowanie!
–
Za tę pyszną kolację należy wam się.
–
Jak będziemy tak wymieniać się dowodami wdzięczności, to
niedługo zafundujemy sobie nawzajem wczasy w tropikach i nowe
Porsche.
Peter
parsknął śmiechem.
Chociaż
znał Marie zaledwie od kilku godzin, zdążył już polubić jej
poczucie humoru. Inteligentne, ale nie nadmiernie wydumane. W ogóle
dobrze czuł się w jej towarzystwie, mimo momentów onieśmielenia.
W pewnym sensie sam się sobie dziwił. Zwykle nie wchodził w
bliższe relacje towarzyskie z dopiero co poznanymi ludźmi. Jego
krąg znajomych był dość wąski, praktycznie ograniczał się do
kolegów ze szkoły średniej i ze skoczni. Ciężko przychodziło mu
nawiązywanie nowych relacji. A z Marie złapał dość szybki
kontakt. Może dlatego, że Francuzka nie traktowała go jak znanego
sportowca, tylko zwykłego chłopaka? Dla niej pewnie mógłby być
jakimś Helmutem Schmidtem, pracownikiem lokalnego Lidla, a
traktowałaby go tak samo, byle okazał się ciekawym towarzyszem
rozmowy.
I
Peter pewnie zostałby dłużej w domu przy Rosenstrasse, gdyby nie
to, że tuż przed dwudziestą trzecią odebrał SMS– a.
Anže
Lanišek.
Pero,
nie chcę truć ale Janus zaczyna węszyć więc lepiej wracaj. Chyba
że to kolacja ze śniadaniem to będę cię krył ;DD
Ledwo
powstrzymał się od przewrócenia oczami. Jaki ten Anže
jest powalony...
Jego
wesoły nastrój jednak się ulotnił, co nie uszło uwagi Marie.
–
Coś się stało?
–
No cóż... – westchnął. – Marie, naprawdę bardzo miło mi
się z tobą gawędzi, ale wychodzi na to, że muszę wracać. Kolega
napisał mi, że trener zaczyna niuchać. Wolę, żeby nie wiedział,
że dzień przed zawodami jestem gdzieś poza hotelem, zamiast
wypoczywać i dobrze się wyspać. – Pominął drugą część
SMS– a od Anže, bo była
zupełnie niedorzeczna.
–
Faktycznie, trochę się zasiedzieliśmy. – Marie zerknęła na
zegar wiszący na ścianie. – Mam nadzieję, że nie będziesz
miał przez to problemów.
–
Jakoś się zakradnę – uśmiechnął się Peter.
Prevc
zadzwonił jeszcze po Katję, by po niego przyjechała (miał trochę
wyrzutów sumienia, że wyciąga dziewczynę o tak późnej porze,
ale sama mówiła, by dał znać, kiedy spotkanie dobiegnie końca) i
przyszła pora, by pożegnać się z Marie.
–
Dziękuję, to był naprawdę bardzo miły wieczór – powiedział,
gdy odprowadzała go do drzwi. – Podziękuj cioci i mam nadzieję,
że przyjdziecie jutro na zawody.
–
Na pewno – uśmiechnęła się dziewczyna. – Fajnie, że nas
odwiedziłeś.
–
Słuchaj, tak sobie pomyślałem... – Był wyraźnie zakłopotany,
ale Marie cierpliwie czekała. – Może nie powinienem tego robić,
ale w jakiś sposób ci ufam i... Dasz mi swój numer telefonu? Ja
dałbym ci swój. Moglibyśmy zgadać się na chwilę po konkursie...
Boże,
to brzmiało, jakby po udanej randce prosił ją o kolejne spotkanie!
Zwykle nie robił takich rzeczy, nie dawał obcym osobom namiarów na
siebie, nie wpuszczał ich tak szybko do swojego świata, ale Marie w
zadziwiający sposób wzbudzała w nim zaufanie. Gdzieś w głębi
serca czuł, że następnego dnia nie odnajdzie swojego numeru
telefonu w różnych zakątkach internetu.
Marie,
lekko zdziwiona zaufaniem, jakie jej okazuje, podała mu swój numer
bez słowa komentarza, a potem wpisała w swoją książkę kontaktów
dyktowane przez Petera cyfry. „Peter P.” zapisała. Może niezbyt
oryginalnie, ale przynajmniej nikt się nie zorientuje, o kogo
chodzi.
Niedługo
potem pod dom na Rosenstrasse 4 podjechał samochód.
–
To chyba po ciebie. – Marie wyjrzała przez szybkę w drzwiach.
–
Tak. W takim razie... ehm, do zobaczenia. I jeszcze raz dzięki za
kolację.
–
Do zobaczenia, mam nadzieję. – Przytuliła go lekko. Boże, był
taki chudy! Peter, wyczuła to, spiął się mimowolnie, ale oddał
nieśmiały uścisk.
–
Dobranoc. – Wydawał się zakłopotany.
–
Dobranoc. – Pożegnała go uśmiechem i pokiwała na do widzenia,
gdy wychodził w ciepłą, lipcową noc.
–
I jak było? – zapytała Katja, gdy jechali przez ulice Willingen.
Peter
przypomniał sobie pyszną kolację, dobre wino, które nadal lekko
szumiało mu w głowie, zabawną, gościnną Gretę, a nade wszystko
uśmiechniętą Marie w tej ciemnozielonej sukience.
–
Było bardzo... sympatycznie.
Katja
tylko uśmiechnęła się pod nosem.
____________________
Uff,
wymęczyłam ;) Nareszcie zjedli tę diabelną kolację i mogą iść
spać – oczywiście każde do swojego łóżeczka ;)
Nawet
nie sądziłam, że powyższy odcinek wyjdzie taki długi. Problem z
nim polegał na tym, że miałam konkretne informacje, które musiały
paść w tej części, a jednocześnie całość musiała mieć jakiś
logiczny ciąg. Zatem pisałam poszczególne fragmenty, a potem
uzupełniałam „dziury”, czasem dość sporo zmieniając, bo się
powtarzałam, zwłaszcza w opisach uczuć, myśli i emocji bohaterów.
Koszmar!
Jednocześnie
Marie i Peter są dla siebie praktycznie obcymi ludźmi, więc nie
mogą zwierzać się sobie z przeszłości, tajemnic, emocji itp.;
muszą rozmawiać na w miarę neutralne tematy. Zwłaszcza że Petera
kreuję na osobę raczej zamkniętą w sobie i nieufną w stosunku do
obcych (zadanie ułatwione – on chyba faktycznie taki jest :P ),
więc tym bardziej nie będzie zupełnie otwarty w stosunku do
dziewczyny, która dodatkowo w jakiś sposób go onieśmiela.
Zbierając
moje wywody zusammen do kupy: mam nadzieję, że jakoś znośnie ten
odcinek wygląda :P
Miałam
do tej części napisane inne zakończenia, ale stwierdziłam, że
byłoby za dużo grzybów w barszczu. I ucięłam w taki sposób.
Dziękuję
za komentarze, zwłaszcza Tobie, ElusivE_ArtisT, że chce Ci się
pisać tak szczegółowe analizy :D Po Twoim opowiadaniu widać, że
znasz się na robocie, czyt.: pisaniu. A tak a propos, kiedy nowa
część Odchodzę, bo kocham? ;)
Zresztą
wszystkim Wam dziękuję :) Motywujecie mnie do pisania :))
A! Dziękuję, bałam się, że już Cię irytują moje tasiemce :P. I za miłe słowa też dziękuję <3. Odpowiadając na pytanie: właśnie opublikowałam 17-nastkę, więc zapraszam :)
OdpowiedzUsuńKoniec autoreklamy, przechodzę do konkretów.
Najpierw parę słów w ogóle: uśmiałam się przy tym rozdziale nie raz, nie dwa. Choć poważnie też było momentami. To jest naprawdę dobry rozdział! I absolutnie nie musisz się tłumaczyć z relacji Peter-Marie, bo to wszystko wynika z rozdziału.
Okej,jestem na 100% pewna, że ciotka Greta nie zmyślała. I wiedziałam to od początku, dlatego dziwię się Marie, że podejrzewała ją o takie niecne plany. Owszem mogło to wyglądać nieco dziwnie i być może Peter mógł sobie pomyśleć to i owo, ale też powinien wziąć pod uwagę zawód Grety. Więc moim zdaniem Marie nie powinna reagować aż tak ostro. Zwłaszcza, że zostawiając Petera samego w salonie, wywołała jeszcze bardziej niezręczną sytuację.
Fakt, że dziewczyna niemalże panikuje na myśl, że pozostanie ze skoczkiem sama, jest intrygujący. Okej, boi się, co Peter sobie pomyśli. Ale brzmi to trochę tak, jakby jej... zależało? Bardziej niż się sama przed sobą przyznaje...? Choć nie wiem czy po jednym dniu znajomości można już mówić o jakimś „zależy mi”.
Nic dziwnego, że Marie się plącze język i jej kaleki niemiecki jest cóż, uroczy. Myślę jednak, że Grecie to nie przeszkadza, mimo iż na spokojnie zawsze ją poprawia, by dziewczyna dążyła do perfekcji. Uwaga techniczna: kaleczenie obcego języka – robisz to dobrze :). (+ brawa za „fuck”, w sensie, poprawnie wprowadzona obcojęzyczna wstawka).
Oj, to chyba ciotka ma nie ładne myśli, skoro podejrzewa siostrzenicę (czy bratanicę, bo nie wiem w końcu...?) o takie rzeczy. A rozmyślania Marie, wydają mi się bardzo trafne – Peter ewidentnie czuje się swobodniej w obecności ciotki, która rozluźnia jakby atmosferę (anyway: „pogrzeb chomika” ;D).
Peter z miną „czy to już czas uciekać...?”? WIDZĘ TO! A wino jest rozwiązaniem na wszystko. Albo prawie wszystko. Zwłaszcza dobre wino, a to jak widzę smakuje Prevcowi. No i rzeczywiście swoboda konwersacji wybitnie wzrasta, skoro mogą zrezygnować z niemieckiego. A niemieckie szlagiery nie są złe... Choć z własnej woli, chybabym nigdy nie zaczęła słuchać (właśnie mnie kusi, żeby puścić na YT „Ich bin Anton aus Tirol” ale chyba nie ulegnę pokusie :P).
Bez wątpienia Marie i Greta mają bardzo zażyła relację i fajnie, że Peter to widzi. A tego kota to ja chcę! <3. Jak on ma w ogóle na imię, bo chciałabym go jakoś imiennie wielbić :>
„Nie wiem czy lubisz i czy możesz” :). Wszyscy zawsze dbają o dietę skoczków, a oni się tak obżerają po kątach :P. Mam nadzieję, że Marie doceniła komplement ze spadaniem na 50. metr, choć pewnie nie poznała jeszcze Petera na tyle, by wiedzieć, że zawody są dla niego bardzo ważne i nadmierne najedzenie się jest wyrazem prawdziwego uznania dla kulinarnych zdolności gospodyń.
Tak, Goran does not approve :). I jak widać, lakoniczne stwierdzenie wystarczy, trener ma naprawdę do niego zaufanie.
„wszystko było jeszcze zbyt świeże, by próbować kogoś poznać. „ - MÓWIŁAM. OD TRZECH ROZDZIAŁÓW O TYM MÓWIĘ. Czuję się dumna z moich rozkmin :). Będę mogła robić dalsze psychologiczne podchody, hura!
Rozmowa o Prevcowej dynastii zawsze spoko. Dużo informacji widzę masz potwierdzonych (np. studiowanie Cene i stosunek do Domena, to z wywiadu TVP w Wiśle, prawda?), a dalej wysunięte wnioski trzymają się kupy. Też mi się wydaje, że Domen podchodzi do skoków na luzie (bo talent ma niewątpliwie), aczkolwiek nie odbieram tego jako coś złego. Choć trzeba się pilnować, bo potem rzeczywiście zaniedbanie treningów może być brzemienne w skutki. (już tam Goran ich pogoni:P).
I to co Peter mówi o skokach... 100% true! Choć jak każda dyscyplina wymaga przygotowania treningu przed sezonem, i bez tego ani rusz, to końcowy wynik jest kwestią zaledwie kilku sekund, które trzeba maksymalnie wykorzystać. I to jest chyba najpiękniejsze w tym sporcie. Peter mówi tu o tym z taką pasją, że jest prawie jak żywy (duży plus dla Ciebie!).
cdn
No proszę! Zorientowanie Marie, rzeczywiście mogłoby być podejrzane, a tu taki prozaiczny powód jej domyślności. Oboje bystrzy(tyle ich łączy...!) i szczerzy wobec siebie w tym względzie.
Usuń„Boże, wystarczy, bo jutro próg zobaczę potrójnie...” - hahaha! To jedyny komentarz, na jaki mnie tu stać. Uwielbiam Twojego Petera, okej? (w sumie ciężko wykreować go tak, żeby go nie lubić, huh?).
Prawda! Każdy może mieć prawo mieć swój typ (mówi to osoba, która go nie ma, ale ciii!). I nie ma się co wstydzić. Choć jestem zdania, że kobiety zawsze mają ciekawsze fetysze (niektórzy plecy inni łydki, kolana...). A z palcami totalnie się zgadzam, cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłam :).
„Chodzi właśnie o to, by dojść do takiego poziomu, aby w jak największym stopniu ograniczyć wpływ czynników zewnętrznych na skok. Wtedy nie liczy się wiatr, profil skoczni, padający śnieg, mgła...” - To Peter zademonstrował nam w tym sezonie. Nie ważna skocznia (ok, oprócz Finlandii i Polski, tak?), warunki, mgła, wiatr, przeliczniki... dobry skok,zawsze da podium. Mistrz po prostu, i to mistrz w formie.
Marie chcę poznać resztę słoweńskiej bandy...? Oj, wyczuwam kłopoty dla Petera. Koledzy miewają za długi język i jakaś jego tajemnica (dobrze wiesz, co mam na myśli) może wyjść na jaw. A co do przytyków, to mam wrażenie, że Marie je totalnie oleje i nie będzie to miało wpływu na wizerunek Pero w jej oczach.
Boże, ten słoweński język brzmiał tak zabawnie! - ZGADZAM SIĘ! (i znowu widzę Petera, który zapomniał mówić po słoweńsku... w Sapporo zdaje się).
„A z Marie złapał dość szybki kontakt. Może dlatego, że Francuzka nie traktowała go jak znanego sportowca, tylko zwykłego chłopaka?” - tak, tak, tak! Własne to w ich relacji jest najpiękniejsze. I widzę tu dobrze i powoli rozbudowywaną znajomość,przyjaźń, a potem...? Cóż nie ukrywam,że podpowiedziałaś nam już między wierszami jak się to skończy. (przepraszam, ze komentowanie cytatami, ale boję się że coś przekręce, a jak zacznę opisywać o co mi chodzi to do zimy Ci nie skończę tego komentarza:P).
Lanisek jest moim miszczem tu! Ta druga połowa SMSa – zawsze pomocny kolega, choć ma pstro w głowie. (ciekawe, czy kiedyś naprawdę będzie musiał Prevca kryć...?). Uwaga: słowo”powalony” mimo wszystko jest tu odrobinę zbyt dużym kolokwializmem (jak dla mnie oczywiście).
Numer telefonu, to znak ogormnego zaufania z jego strony. Ale ewidentnie widać, że Marie nie zawiedzie jego zaufania. I fajnie, że chcą rozwijać tę znajomość, jakoś tak naturalnie, nie na siłe. Pozwalają sytuacji się rozwinąć (plusy, plusy, plusy!).
Lekkie spięcie przy tuleniu...? moja teoria się coraz bardziej potwierdza. To raz. Dwa, że Marie to zauważa, ale Francuzi i Włosi są bardzo wylewnymi osobami, więc dla niej taki gest na pewno był naturalny. Dla Pero, który a) nie jest ani jednym ani drugim b) patrz moja teoria – z pewnością nie jest. I jestem pewna, że Marie to wie.
„Peter P.” - nie wiem czemu, ale to jeszcze bardziej upewnia mnie, że Marie coraz bardziej wsiąka w tą relację. Jakby się nieco wstydziła/bała że ktoś ją połączy ze skoczkiem. Jakby chciała utrzymać te relację w tajemnicy...? I że zrobi się z tego jakiś medialny kwas...? Choć w sumie sama mam kilkanaście podobnie opisanych kontaktów w telefonie, choć czasem z zupełnie innych powodów.
Dobra, zaczynam wyczuwać w Katji taką jakby starszą siostrę, ale nadal nie wiem co o niej myślę (byłaby ciekawym wątkiem w sumie, ale nie czepiam się koncepcji jaka by nie była. Może być postacią 5-planową, choć ja wyczuwam plan co najmniej drugi.). W sumie ile ona ma lat? Bo jak się okaże że jest kobietą przed 40-stką to trochę mi się moja wizja posypie i będę mogła ją po portsu lubić. Tzn i tak ją lubię, ale z pewnym zastrzeżeniem. Bo ja mam wrażenie... a zresztą sama zobaczę potem.
No, tyle. Odpowiadając na Twoje pytanie – odcinek jest więcej niż znośny! Jest cudny. Obstawiam, że gdzieś przy 6-7 dojdziesz do perfekcji i nie uświadczysz u mnie żadnego technicznego komentarza :P.
Ok, czekam na piątkę, raz jeszcze zapraszam na odchodzę i ufam, że się spodoba.
Buziaki!
E_A
Wow... Nie mogę sie oderwac od czytania! Naprawdę, masz talent a twoje opowiadanie czyta sie bardzo lekko i przyjemnie ;) Czekam z niecierpliwoscią na następny rozdział ☺️
OdpowiedzUsuńNie wiem, może to przez te kolory na blogu (?????), ale Twoje opowiadanie wydaje się takie... hmm, pastelowe? I klimatyczne. #synestezjabardzo Dom pani Scholle widziałam w takich kremowych kolorach, oświetlony małymi lampami, pełen dekoratorskich poduszek i narzut, i koców. Przyznam, że scenę kolacyjną widziałam w kuchnio-salonie, biało-granatowym, gdzie jedynym źródłem światła były podświetlane blaty kuchenne i korytarz, ale ja to ja, za dużo programów dekoratorskich ostatnio oglądam. :D
OdpowiedzUsuńAle ja nie o tym.
Styl dobry. Miejscami wciąż "wyciosany", kanciasty i nie do końca gładki, ale bardzo dobry. Równowaga opisów i naturalnych dialogów. Momentami akcja się ciągnie, ale znośnie. Bohaterka jest jedna trochę płytka - a może po prostu jest jak typowy facet? ;) Peter fajny jest z tym swoim randkowym stresem. I ciekawy ze swoja tajemnicą. Wiadomo, że nie mogą się sobie spowiadać w czwartym rozdziale, bo nikt mądry nie spowiadałby się osobie, którą zna kilkadziesiąt godzin. Proste i logiczne. Nie masz się więc z czego tłumaczyć! Każdy uważny i wymagający czytelnik nawet poprze taki ruch.
Anze. <3 Bo bez Zjaranego słoweńska drużyna nie byłaby już taka sama. (Mam pewne obawy, że jego dilerem jest wujek Robi, co wszystkich na szaro podczas lotów robi).
Ale niech się Peter nie staje Helmutem Schmidtem z Lidla, plz.
Zazdroszczę akredytacji! I ciekawam, co z tego przywileju wyniknie. :)
Tyle ode mnie. Nieskładnie i dziwnie, ale czuję się wypłukana ze słów.
Weny życzę i pozdrawiam. :)
Hej! Na wstępie, zanim zapomnę, chciałabym Ci podziękować za komentarz u mnie. Jest mi bardzo miło, że znalazłaś czas, żeby go napisać i nie, wcale przy nim nie zasnęłam :D Wręcz przeciwnie, wczytałam się w niego z przyjemnością, bo bardzo cenię takie komentarze. Już zanim doszłam do jego końca, postanowiłam, że muszę Ci się odwdzięczyć, dlatego trochę mnie zasmuciła ta informacja o Peterze. Bo chociaż bardzo go szanuję i cenię jako zawodnika, strasznie mnie on drażni i z tej przyczyny nie czytam fanfików o nim. Ale czułabym się źle, gdybym zostawiła Twój komentarz bez odpowiedzi, więc pomyślałam "Okej, zajrzę i może jakoś przeboleję tego Petera". Wiedziałam, że pomijając głównego bohatera, na pewno mi się spodoba, bo nie wiem, czy to zauważyłaś, ale po komentarzach łatwo poznać, czy ma się do czynienia z kimś, kto potrafi pisać, czy raczej z osobą, która kompletnie się na tym nie zna. Ciebie już po kilku pierwszych zdaniach zaliczyłam do tej pierwszej grupy. I okazuje się, że wcale się przy tym nie pomyliłam.
OdpowiedzUsuńJuż przy pierwszym rozdziale zapomniałam o tym, że nie lubię Petera. A nawet więcej - sprawiłaś, że zaczęłam odczuwać do niego coś w rodzaju sympatii. Ugh, nawet nie wiesz, jak ciężko jest mi o tym pisać - przecież jestem jego zagorzałą antyfanką! :D Najlepsze (a może raczej powinnam napisać "najgorsze", bo właśnie to mnie gubi) jest to, że opisujesz go takim, jakim wydaje się być w rzeczywistości. Zamkniętym w sobie chłopakiem, który w pełni poświęca się swojej pracy i dzięki temu odnosi sukcesy. Twój Peter jest prawdziwym Peterem. Peterem, którego nie lubię. Ale z czasem dzieje się coś, co nie mogłoby mieć miejsca w rzeczywistości - udaje mi się go poznać bliżej, a wtedy okazuje się, że jest sympatyczny, inteligentny i zabawny. Trzy cechy, które cenię sobie w facetach. No i cóż, w tym momencie jestem skończona. Czytam dalej, już nie tylko dla Ciebie, ale także dla Petera.
Do Marie nie miałam żadnych uprzedzeń, więc ją udało mi się polubić jeszcze szybciej. Pisałaś u mnie, że nie przepadasz za bohaterkami fanfików. Nie jesteś w tym sama, bo mnie też zwykle drażni ten ich powielający się schemat. A z Marie jest inaczej. Nie jest niezdarną sierotką, która nie umie sobie z niczym sama poradzić (okej, Peter musiał pomóc jej z samochodem, ale nie o takie sytuacje przecież mi chodzi), a jej samoocena nie jest niesłusznie zaniżona. Marie wie, czego od życia chce, jest zaradna, pewna siebie, a przy tym obdarzona poczuciem humoru. Takie bohaterki lubię. Od razu widać, że umiesz się porozumieć z tą postacią. Zresztą tak samo jak z innymi. Każda Twoja postać - Marie, Peter, ciotka Greta, Anze, a nawet Katja - ma swoje indywidualne cechy, które czynią ją wiarygodną.
Podoba mi się ta historia, chociaż niewiele się jak do tej pory wydarzyło. Po prostu ciekawi mnie postać Petera, głównie ten jego nieudany związek, do którego ciągle wraca myślami. Jest tak strasznie skryty, ale Marie sprawia, że chcąc, nie chcąc, odrobinę się otwiera i wpuszcza ją do swojego świata. Pozornie wydają się być zupełnie od siebie różni, ale okazuje się, że wcale tak do końca nie jest, bo tworzy się między nimi nić porozumienia. Widać, że dobrze to sobie przemyślałaś. Nie bez powodu to Marie jest tutaj starsza i nie bez powodu ma za sobą taką, a nie inną życiową historię. Ta jej dojrzałość na pewno wpłynie na Petera, a w jaki sposób - to się dopiero okaże.
Podoba mi się też poczucie humoru, którym każdy rozdział po prostu ocieka. Rzadko mi się zdarza, że przy czytaniu chichram się do samej siebie, a tutaj robię to co chwilę. W tym rozdziale przy esemesie od Anze musiałam zrobić sobie przerwę, żeby się uspokoić. Nie była to jedyna sytuacja, ale to najbardziej zapadło mi w pamięć. Wszystkie dowcipy bohaterów, ale też te narratora, naturalnie wplatają się w treść i nie ma w nich nic sztucznego. W rezultacie uśmiech w ogóle nie schodził z mojej twarzy w trakcie czytania.
UsuńSą dwie rzeczy, do których się przyczepię. Pierwsza to taka, że ciężko jest mi sobie wyobrazić Petera rozmawiającego tak płynnie po angielsku. Zdarzało mi się oglądać wywiady z nim i zawsze śmiałam się z tych jego zacięć i zająknięć. Ale z drugiej strony przecież w pierwszym rozdziale zwróciłaś uwagę na to, że jego angielski nie jest idealny, a poza tym to Twoje opowiadanie, masz prawo naginać rzeczywistość i absolutnie nie mogę o to do Ciebie mieć pretensji. Druga rzecz to długość rozdziałów. Zdecydowanie za krótko!! Teraz nie stanowiło to dla mnie problemu, bo mogłam po prostu przeczytać kolejny, ale wiem, że gdy już będę czytała normalnie odcinkami, po zakończeniu pozostanie ogromny niedosyt. Powyższy rozdział jest już na szczęście dłuższy, więc mam nadzieję, że będziesz się tego trzymać.
Co mam jeszcze powiedzieć? Myślałam, że wejdę tu, przeczytam bez większych emocji, skomentuję i prawdopodobnie już nie wrócę. Ale swoim stylem pisania zdobyłaś moje serce i na pewno nie będzie to na wyrost, jeśli przyznam, że to opowiadanie właśnie stało się jednym z moich ulubionych.
Komentarz ogólny, bo ciężko było mi się odnieść do jakiegoś jednego konkretnego rozdziału. Następnym razem na pewno będzie to wyglądało inaczej.
Jeszcze raz dziękuję za to, że zostawiłaś u mnie ten ślad po sobie. Naprawdę cieszę się, że tu zajrzałam.
Całuję! ;*
O kurczę, dziękuję serdecznie, nie spodziewałam się, że tu zajrzysz, a tym bardziej, że pozostawisz taki niesamowicie szczegółowy komentarz :D A jeszcze bardziej, że Peter zaskarbi Twoją sympatię :D
UsuńStaram się, by był jak najbardziej wiarygodny - zarówno jako skoczek, jak i jako facet w jego wieku. Czyli może być zamknięty w sobie, nieufny w stosunku do ludzi (to chyba ogólna cecha mniej czy bardziej sławnych osób - nie ufają obcym, bo podejrzewają, że każdy czegoś od nich chce albo wypapla potem jakąś informację), ale nie powinien być rozlazły czy nadmiernie emocjonalny. Staram się budować jego postać na tych nielicznych informacjach, jakie o nim posiadam. Nie jestem typem stalkerki,więc nie poszukuję maniakalnie każdego najdrobniejszego info. Trochę wiem, resztę sobie dopowiadam ;P Z Marie jest zarówno łatwiej, jak i trudniej. Łatwiej, bo można ją stworzyć od podstaw, wymyślać, co dusza zapragnie. A trudniej, bo nie ma się na czym oprzeć; nie ma żadnych fundamentów, na których można budować. Zresztą pewnie wiesz, o co mi chodzi, bo swoją Lisę też musiałaś wymyślić od A do Z.
Mam nadzieję, że nie zawiodę w dalszych częściach. Jedna będzie jeszcze nudnawa (jaka antyreklama XD), ale myślę, że potem zrobi się trochę ciekawiej.
Dzięki serdeczne za komentarz :)
PS. Bo zapomniałam odnieść się do zarzutu o znajomość angielskiego u Petera. Nie jest to moje niedopatrzenie ;) W wywiadach słychać, że jego angielski jest daleki od perfekcji, zwłaszcza jeśli chodzi o akcent, ale doszłam do wniosku, że na potrzeby opowiadania trochę go "poprawię". Czytanie opowiadania, w którym bohaterowie dukają po literze albo używają najprostszych słów byłoby koszmarem dla czytelnika ;D Muszą mówić naturalnie, nie ma siły! A z kolei Marie nie może być Słowenką (zresztą wtedy miałaby inaczej na imię ;)), bo jednym z ważnych elementów jest odległość między bohaterami. Pod względem dialogów to opowiadanie jest ciężkie do ogarnięcia, bo w grę wchodzą aż cztery języki (angielski, niemiecki, francuski, słoweński); każdy z każdym rozmawia inaczej. Dlatego np. w ostatnim odcinku nie napisałam dialogu, jaki Peter prowadzi przez telefon. Głównie dlatego, że nie jest to ważne (wiadomo, że załatwia dla Marie bilety), ale również po to, by już nie motać językowo. Więc jest tylko wspomniane, że Marie go słucha i uważa język słoweński za dość zabawny.
Jaka zamota ;D
Wreszcie udało mi się znaleźć chwilę na przeczytanie i skomentowanie, uff.. (ostrzegam, może być trochę nieskładnie)
OdpowiedzUsuńEeee, no wymęczyłaś, powiem Ci, całkiem dobry rozdział. A pisząc "całkiem", mam na myśli, że naprawdę dobry. I długi, ale w sumie to dobrze, bo fajnie się go czytało.
O widzicie państwo, cóż za nagły przypadek spotkał Gretę. Nie no, przecież wiadome, że nie mogła tego zmyślić, żeby ich zostawić razem. A nawet jeśli, to jej plan się udał, bo z tego co widzę, dobrze się razem dogadywali. Nawet Peter załatwił dziewczynie i jej ciotce bilety na konkurs, no proszę. Bardzo miło z jego strony ;)
Hmm, serio musieli sobie zaufać, skoro podali sobie numery telefonu. Ale w sumie to dobrze, bo po konkursie się... odnajdą.
To chyba tyle, więcej już chyba dziś nie wymyślę. Tak czy siak, przyjemny rozdział, dość dużo się w nim działo i oby następne były równie ciekawe.
Pozdrawiam :)