* * *
Peter
musiał przyznać, że Katja w kwestii zakupów spisała się
znakomicie. Kupiła mu ciemnoszare spodnie, białą koszulę z
czarnymi lamówkami oraz jaśniejszą od spodni marynarkę w
delikatną kratę. A także butelkę wina („Nie wypada iść z
pustymi rękoma”). Buty trochę cisnęły w placach, ale Peter
uznał, że wytrzyma. Wszak to tylko kolacja, a nie wyprawa w góry.
–
Fiu, fiu! – Anže
akurat wyszedł z łazienki i zlustrował kolegę wzrokiem od stóp
do głów. – Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału.
–
Odwal się. – Peter jeszcze szybko przeczesywał włosy. Była już
dziewiętnasta czterdzieści, a on nie znosił spóźnień.
–
Miłej zabawy, he, he.
Zabrzmiał
to mocno dwuznacznie (w ustach Anže
Laniška WSZYSTKO brzmiało
dwuznacznie, taki wiek), ale Peterowi nie chciało się już
dyskutować. Sugestywnie przewrócił tylko oczami, zabrał wino i
wyszedł.
Na
miejsce zawiozła go niezastąpiona Katja.
–
Jak będziesz chciał wracać, zadzwoń. I udanego wieczoru.
–
Dzięki. Do zobaczenia.
Peter
wysiadł z samochodu i rozejrzał się ciekawie.
Dom
ciotki Marie sprawiał wrażenie bardzo przyjemnego miejsca.
Parterowy, z pochyłym dachem i starannie wypielęgnowanym trawnikiem
(jak wszystkie tutaj, Niemcy mieli hopla na tym punkcie). Kolorytu
dodawały mu klomby kwiatów, które teraz, pod koniec lipca, kwitły
wszystkimi barwami. Nad gankiem wisiała lampa w żeliwnej oprawie, a
na jednym z parapetów wygrzewał się w ostatnich promieniach
letniego słońca rudy kocur. Futrzak obrzucił Petera zaciekawionym
spojrzeniem bursztynowych oczu, ale chyba uznał chłopaka za niezbyt
fascynującego, bo nie ruszył się ze swojego miejsca.
Peter
nie po raz pierwszy tego dnia zastanowił się, czy dobrze zrobił,
przyjmując zaproszenie Marie (i jego myśli nie miały nic wspólnego
z rudym kotem). W zasadzie nie znał ani tej dziewczyny, ani tym
bardziej jej ciotki. Był z natury osobą dość nieśmiałą i
ciężko przychodziło mu nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Z Marie
rozmawiało mu się co prawda dobrze i dość swobodnie, ale tak
naprawdę Francuzka była dla niego zupełnie obca. Po powrocie z
treningu próbował co prawda – czując się z tym wyjątkowo
głupio i w wielkiej tajemnicy przed Anže
– odszukać Marie na Facebooku, ale próba z góry była skazana na
niepowodzenie. Nie znał nazwiska dziewczyny, a osób o tym imieniu
były pewnie na Facebooku dziesiątki tysięcy, więc szybko dał
sobie spokój. Musiał zatem iść zupełnie w nieznane. Tymczasem
odwiedzanie kogoś w domu zawsze wydawało mu się dość intymne.
Lepiej było spotykać się na neutralnym gruncie. Ale może we
Francji istniały inne obyczaje?
Tak
czy owak, teraz było już zdecydowanie za późno, by się wycofać.
Nie mógł zdezerterować spod drzwi.
–
Boże, Peter, weź się w garść – mruknął do siebie. – To
tylko kolacja.
Nacisnął
dzwonek.
Otworzyła
Marie.
–
Cześć – uśmiechnęła się szeroko. – Wejdź. Miło cię
widzieć.
–
Mi ciebie również.
Marie
wyglądała inaczej niż podczas ich spotkania na drodze. Miała na
sobie prostą, ciemnozieloną sukienkę i kolorowy naszyjnik. Kręcone
włosy rozpuściła, podpinając je tylko przy uszach. Całości
dopełniał lekki makijaż.
–
Proszę, to dla ciebie. – Peter wręczył jej przyniesione wino.
–
Naprawdę nie trzeba było. Ale dziękuję. A w ogóle, jaki ty
elegancki!
Starała
się powiedzieć to ostatnie zdanie żartobliwym tonem, ale prawda
była taka, że zrobił na niej spore wrażenie. Między myszowatym
chłopakiem w sportowym stroju, którego poznała na szosie, a
eleganckim mężczyzną, stojącym teraz przed nią, istniała wielka
różnica. Musiała przyznać, że w wyjściowym stroju prezentował
się bardzo korzystnie. Wysoki, szczupły, wyprostowany jak strzała.
Mimo, iż nieszczególnie przystojny, miał w sobie coś
interesującego.
Peter
poczuł się speszony. Nie był przyzwyczajony do komplementów,
jeśli nie dotyczyły jego osiągnięć sportowych. A już w
sytuacji, gdy pochwały wygłaszała młoda, ładna kobieta, od razu
w jego głowie odzywały się wszystkie dawne kompleksy, których
nadal nie do końca się pozbył i pojawiało się podejrzenie, że
ona mówi to, by z niego zadrwić.
Z
opresji wyratowało go pojawienie się w przedpokoju rudowłosej damy
w kremowej sukience.
–
Marie, może przedstawisz mnie swojego znajomemu?
Którego
znasz lepiej niż ja...
–
Och, tak, oczywiście. – Marie przeszła na niemiecki. –
Ciociu, to jest właśnie Peter Prevc, o którymi... yyy, o którym...
ci opowiadałam. Peter, moja ciocia, Greta Scholle.
–
Bardzo mi miło. – Peter przywitał się uprzejmie.
Nie
mówił tego wyłącznie z czystej kurtuazji. Greta faktycznie
wyglądała na sympatyczną, ciepłą osobę. Jej duże, niebieskie
oczy zdawały się być pełne radosnych iskierek. O ile przy Marie
mógł wykazywać pewne onieśmielenie, o tyle obecność Grety
napełniała go dziwnym spokojem.
–
Zapraszamy na salony – uśmiechnęła się pani domu. – Mogę ci
mówić po imieniu?
–
A... tak, oczywiście. – Peter był trochę zaskoczony jej
bezpośredniością, ale po chwili uznał to za naturalne. Dla tej
damy mógłby być synem, więc sam czułby się głupio, gdyby
tytułowała go per pan.
Pokój
dzienny wyglądał na bardzo przytulne miejsce, nawet jeśli Peter
osobiście był zwolennikiem mniejszej ilości bibelotów w
mieszkaniu. Tutaj pełno było kwiatków w doniczkach, ramek ze
zdjęciami, świeczek, figurek i innych – jak to jego mama
określała – „kurzołapów”. Ciekawe, jakim cudem rudy kocur
nie urządził tu jeszcze totalnego pobojowiska.
–
Szlag by mnie trafił, gdybym miała tu sprzątać –
konfidencjonalnie szepnęła do Petera Marie, zauważywszy, że
chłopak dyskretnie rozgląda się po pokoju. – Nic tylko bombę
zrzucić na to wszystko.
Prevc
zdusił śmiech.
–
Co wy tam szepczecie? – wtrąciła Greta. – Mówcie normalnie i
w języku zrozumiałym dla ludzi.
–
My się rozumiemy, ciociu. -– Marie dopisywał humor.
–
I bardzo mnie to cieszy.
Marie
znała swoją ciotkę już dość długo, by wyczuć, że za tymi
słowami kryje się coś więcej niż niewinne stwierdzenie, ale nie
dała po sobie nic poznać. Miała tylko nadzieję, że Greta będzie
zachowywać się „przyzwoicie” i daruje sobie niby niewinne
aluzyjki. Przestrzegała ją przed tym. Peter był dla niej obcym
człowiekiem i za żadne skarby świata nie chciała, by czuł się w
tym domu niekomfortowo.
–
Prosimy do stołu. – Greta wskazała Peterowi jego miejsce. –
Bardzo się cieszę, że Marie cię zaprosiła. W tym domu goście są
zawsze mile widziani. Chyba, że to listonosz z rachunkami. Rozgość
się, a ja pójdę przypilnować zupę. Marie nie bardzo ufam w tej
kwestii.
Dziewczyna
zrobiła minę pod tytułem „Zaraz ją zamorduję”, ale Peter
tylko się roześmiał.
–
Kiepsko gotujesz? – Gdy rozmawiali we dwójkę, mógł mówić po
angielsku, co sprawiało mu widoczną ulgę. Znał ten język dużo
lepiej niż niemiecki.
–
Jeszcze nikogo nie otrułam. – Dziewczyna zajęła miejsce
naprzeciwko Petera, zostawiając krzesło u szczytu stołu dla
ciotki. – Umiem gotować dla siebie, bo wiem, co lubię. Ale gdyby
mi przyszło codziennie robić obiad dla czteroosobowej rodziny,
chyba bym się powiesiła.
–
Zawsze podziwiałem moją mamę, że ogarnia taką rodzinę jak
nasza. Pod każdym względem.
–
Dużo masz rodzeństwa?
–
Czwórkę. Dwóch braci i dwie siostry, wszyscy młodsi ode mnie. I
trójka z nich też zajmuje się skokami, tylko Ema jest jeszcze za
mała.
–
Łał! Prawdziwa dynastia Prevców!
–
A ty masz rodzeństwo?
–
Nie. Ewentualnie jakieś przyrodnie, ale niewiele mi o tym wiadomo.
–
A...aha.
Peter
nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ewidentnie sytuacja
rodzinna Marie była dużo bardziej zagmatwana niż jego, a nie
chciał być niedyskretny wypytując o szczegóły. Zdecydowanie zbyt
słabo się znali.
–
Jak tam trening? – Marie wybawiła go z opresji. Zdążyła już
zorientować się, że Peter ma problem z rozpoczynaniem jakiegoś
tematu rozmowy, ale pociągnięty za język może mówić całkiem
długo i ciekawie.
–
Wszystko z porządku. To nie jest moja ulubiona skocznia, ale nie
jest też najgorsza. Trochę się obawiałem, bo letnie zawody są tu
rozgrywane po raz pierwszy, jednak myślę, że dam radę.
–
Cieszę się. I mam nadzieję, że przygoda z moim autem nie wpłynie
na twoją kondycję. Ja już zaczynam czuć, że boli mnie całe
ciało.
Greta
podała zupę, która na szczęście okazała się dobrym trafem w
smak Petera. Do kieliszków rozlano wino...
Peter
i Greta szybko znaleźli wspólny język, ponieważ zmarły kilka lat
temu mąż pani domu, Günter
Scholle, był wielkim kibicem skoków narciarskich. Marie przez
pewien czas czuła się nieco wyalienowana z rozmowy, ponieważ nie
bardzo orientowała się w tej dyscyplinie, nie pamiętała nazwisk,
rekordów i wydarzeń, ale i ona miała pewne wspomnienia związane
ze zmarłym wujkiem i jego pasją.
–
Günter miał jedną
wielką tajemnicę – śmiała się Greta. – Nie znosił Svena
Hannawalda, który w tamtym czasie był niemal bohaterem narodowym
Niemiec. Kibicował ten Polakowi... jak mu tam było?
–
Małyszowi? – podpowiedział Peter.
–
Dokładnie! Ale za żadne skarby świata nie przyznałby się do tego
kolegom. Więc jak oglądali skoki razem, mój Günter
przywdziewał na twarz pozę typowego patrioty i powtarzał „Tak,
tak, Hannawald to mistrz nad mistrze”.
Peter
roześmiał się.
–
Pamiętam, jak kiedyś przyjechałam na zimowe ferie do Willingen, z
mamą – włączyła się Marie. – Wujek zabrał mi... mnie...
mnie, tak? Dobrze mówię?... Mnie na zawody, kupił flagę z twarzą
Hannawalda i powiedział: „Trzymaj i udawaj, że mu kibcu...
kibicujemy”.
–
I co zrobiłaś? - zaśmiał się Peter.
–
Udawałam. Było mi wszystko jedno. I diabelsko zimno.
Kolacja
przebiegała w bardzo sympatycznej atmosferze. Marie zauważyła, że
z Petera uleciało jego początkowe onieśmielenie i okazał się
bardzo miłym towarzyszem. Chyba obecność Grety dodawała mu
otuchy. Dziewczyna czuła zadowolenie, że wpadła na pomysł
zaproszenia go do domu, bo gdyby siedzieli teraz we dwójkę w
jakiejś restauracji, z pewnością miałby większy problem ze
swobodnym zachowaniem. A tak śmiał się często i opowiadał różne
anegdoty związane ze skokami narciarskimi.
–
Wśród skoczków krąży takie powiedzonko – mówił, gdy Marie
akurat stawiała na stole sałatkę – że gdy masz dziewczynę,
skaczesz pięć metrów bliżej. Gdy żonę, dziesięć metrów
bliżej. A gdy żonę i dziecko, dwadzieścia metrów bliżej.
–
A gdy dwoje albo więcej dzieci? – zapytała Marie.
–
Wtedy najlepiej od razu odłożyć narty do lamusa i zostać
księgowym.
Obie
kobiety wybuchnęły śmiechem.
–
A ty jak skaczesz? - Greta posłała mu spojrzenie znad kieliszka
wina.
–
Ja?... - Nagle zrobił się dziwnie spięty. – Ja skaczę
najdalej.
Greta
przymrużyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Marie otaksowała
ciotkę wzrokiem. Jeszcze jedno słowo.
–
Peter, może sałatki? – Za nic nie chciała, by atmosfera
„siadła”. – Ja robiłam, ale myślę, że da się zjeść.
Na
twarz chłopaka powrócił uśmiech.
–
W takim razie chętnie skosztuję.
Przy
stole ponownie zapanował miły nastrój.
–
Marie, Peter tyle ci opowiedział o sobie, a ty jemu nic.
–
A czym tu się chwalić? Moje życie nie jest tak interesujące.
–
Przestań, chętnie posłucham.
Zatem
Peter dowiedział się, że Marie mieszka w Tuluzie, na południu
Francji, chociaż pochodzi z Paryża. W stolicy kończyła studia w
zakresie lingwistyki stosowanej. Przeprowadzka do Tuluzy była
decyzją raczej spontaniczną; Marie pojechała tam dla swojego
chłopaka.
–
Po czterech miesiącach mieszkania razem chłopak stał się byłym
chłopakiem – zaśmiała się. – Kłóciliśmy się o wszystko!
Wojna poranna, popołudniowa i wieczorna. W końcu oboje uznaliśmy,
że ten związek nie ma sensu. I to była chyba nasza jedyna zgodna
decyzja.
Peter
patrzył na nią z uśmiechem. Co by dał, by w podobny sposób
podchodzić do kończących się związków...
Ciotka
Gerta dla odmiany zrobiła nieco potępieńczą minę.
–
Ty się kiedyś doigrasz.
–
A niby czemu? – Marie spoważniała. – Bo nie chcę być z kimś
za wszelki... wszelką cenę? Moi rodzice próbowali być ze sobą na
siłę i nic dobrego z tego nie wynikło.
Peter
przesuwał wzrokiem od Grety do Marie, ale kobiety chyba się
zreflektowały i nie kontynuowały tematu problemów rodzinnych.
–
W każdym razie – podjęła Marie – po rozstaniu z Adrienem
zostałam w Tuluzie. Spodobało mi się tam.
Od
tamtego momentu mieszkała sama, co bardzo sobie chwaliła. Mogła
zapraszać, kogo chciała, gasić światło, kiedy chciała, gotować,
co chciała i słuchać muzyki, jakiej chciała. Gdy miała ochotę
na kontakt z ludźmi, spotykała się ze znajomymi, ale na co dzień
nikt nie ograniczał jej przestrzeni życiowej.
Peter
zdał sobie sprawę, jak bardzo różni są pod tym względem. On,
wychowany w licznej rodzinie, gdzie każdy miał swoje obowiązki i
panował z góry ustalony porządek i ona, która, ot, tak wyjechała
do obcego miasta, a po rozstaniu z partnerem mieszkała tam sama i
żyła według własnych zasad. Jego kariera skoczka narciarskiego, z
z góry rozpisanym harmonogramem treningów i zawodów kontra jej
praca tłumaczki, która co prawda musiała wywiązywać się z
określonych terminów, ale mogła to robić w każdym miejscu,
każdym czasie i według własnego planu zadań.
Czasem
Peterowi brakowało takiego luzu i odzywała się w nim żyłka
buntownika, by choć raz rzucić wszystko i jechać gdzieś przed
siebie, ale takie myśli szybko mijały. Może była to kwestia
wychowania? Może charakteru? A może narzuconej sobie
samodyscypliny? W każdym razie na pewno sporego realizmu życiowego,
bo wszystko, co osiągnął, zawdzięczał właśnie ciężkiej
pracy. Marie mogła pozwolić sobie na takie nagłe wolty w życiu,
on nie. Nigdy i... i dla nikogo.
_______________
Odcinek bez szału, wymęczył mnie tragicznie. Początkowo miałam plan dociągnąć go aż do końca tej nieszczęsnej kolacji, ale uznałam, że muszę uciąć, by nie zwariować i nie wracać więcej do tego fragmentu. Nie uważam go za wybitnie tragiczny (gdybym tak myślała, nie wstawiłabym go), jednak daleko mu do perfekcji. Bywa, że jakieś kawałki pisze się lekko, wręcz od ręki i wychodzą dobrze, a praca nad innymi to istna orka na ugorze. Ten jest właśnie z gatunku owych wymęczonych. Pocieszam się tym, że nieco dalej mam napisane dwa fajne fragmenty :P
Tak czy owak, miłego czytania:)
Mission complete, zaprawdę miło się czytało. Marie to sympatyczna dziewczyna i tylko zyskuję w moich oczach z rozdziału na rozdział. Strach pomyśleć co się zdarzy do zakończenia tego opowiadania :) Peter mi również wydaje się być bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, ale sądzę, że bez takiego rygoru nie da się wygrywać wszystkiego. Jemu się to udało, więc coś jest na rzeczy. Wracając do rozdziału, to ciocia Greta jest prześwietna, choć sądziłam, ze może zamarkować jakiś ból głowy i zostawić ich samych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cóż, może ciocia jeszcze z nimi nie skończyła ;) A co do Marie, to nie jest ideałem, ale ja ideałów nie lubię. Na razie wszystko w jej relacjach w Peterem jest jasne, jednak gdy się skomplikuje, ich oczekiwania mogą być bardzo rozbieżne. Ale nie uprzedzajmy :P
UsuńDzięki za komentarz:)
Hej hej ;)
OdpowiedzUsuńZnalazłam cię na spisie i weszłam, prawdę mówiąc, przede wszystkim dla Petera :)
Przeczytałam te trzy rozdziały na raz i dalej nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. Jak ty piszesz Kobieto! Wow wow wow 😲 cudownie 😍
Chciałabym tak umieć budować sceny, opisywać, kreować bohaterów... Jak w dobrej powieści. Naprawde!
Dziękuję Ci, że mogłam tak miło zacząć dzień ;*
Pozdrawiam!
P.s. Zazwyczaj zapraszam tez do siebie ale przy tobie to chyba powinnam się schować ;p
Po lekkich (a nawet nie sporych, bym powiedziała) problemach technicznych w końcu docieram z komentarzem :). Przy okazji chciałabym serdecznie Ci podziękować za baaardzomiłe słowa pod ostatnim rozdziałem u mnie. Dziękuję! <3
OdpowiedzUsuńA przechodząc do konkretów:
Lubię gust Katji (mam silny fangirling na widok JAKIEGOKOLWIEK facetaw garniturze, a co dopiero taki Pero. Nawet jeśli to tylko elegancka marynarka). A buty się rozchodzą. Wino jak najbardziej na miejscu. Krótko mówiąc Katja wystroiła go tak, że to spotkanie przestaje wyglądać na zupełnie niezobowiązujące... Ale pożyjemy zobaczymy.
Anze <3. Mój miszcz po prostu. A od jego wieku to się proszę odtentegować, rówieśnik mój w końcu! Nie każdy dwudziestolatek ma pstro w głowie... choć Anze akurat ma :P.
Nadal nie mam zdania na temat Katji, ale sprawia wrażenie osoby odpowiedzialnej, takiej, która ogarnia wszystko dookoła. I chyba nawet ją lubię, ale wyczuwam, że w tej historii nie będzie tłem. Ale to tylko moje zdanie, zobaczymy, czy będę mieć rację.
A dom ciotki Marie wydaje się być bardzo przytulnym miejscem. Oczywiście, pełen niemieckiej staranności, ale to absolutnie nie jest przytyk. A rudy kot kupił mnie na miejscu <3. Kiedy można się wprowadzić? Będę zmywać i sprzątać, jak coś!
Peter rzeczywiście wygląda na nieśmiałego. Nic więc dziwnego, że ma pewne obawy przed tym spotkaniem (w sumie kto by nie miał?). A szukanie Marie na facebooku („w wielkiej tajemnicy przed Anze” :>) było z góry skazane na niepowodzenie. Peter jeszcze nie osiągnął levelu „stalker” - znam osoby, który wyczają każdego na fb, znając chociażby numer buta ;). A wracając do Pero, udało mu się nie zdezerterować – w końcu to tylko kolacja ...z niemalże obcą kobietą. W prywatnym domu. Dla takiego introwertyka jak Pero (albo ja) to wyzwanie porównywalne ze skokiem z Letalnicy... choć to adekwatne porównanie tylko w moim przypadku. Ale zdobywca KK, chyba nie może dać się tak po prostu wystraszyć, nie?
Marie też się wystroiła (chyba trochę za namową ciotki-swatki :P) i oboje wyglądają jakby szli na randkę. A przecież to TYLKO kolacja (ok, wiem, że na razie to jest totalnie neutralna relacja, ale to aż ciśnie się na usta). Ale ciotka też wystrojona, więc wszystko jest w porządku.
„Którego znasz lepiej niż ja” - rozumiem, że mówi to Marie w kontekście ciotki? No w sumie ona bardzie obeznana w skokowych informacjach. Ale samo wtrącenie jest mało jasne – przy narracji trzecioosobowej mógł to pomyśleć ktokolwiek, zwłaszcza, że ten fragment jest pisany jakby z perspektywy Pero (to na jego odczuciach się najbardziej skupiasz- tak jak wspominałaś pisanie w tej narracji nie jest łatwe, wbrew pozorom). To taka techniczna uwaga ;)
Marie znów musi się męczyć z niemieckim – bardzo fajnie pokazujesz jej problemy z gramatyką, mimo iż w „oryginale” mają zupełnie inne podłoże zapewne.
A do bibelotów mam dokładnie takie samo podejście jak Marie (i śmiejący się konspiracyjnie Pero taki cudny!). Ciotka rozpoczyna dyskretne swaty, Peter chyba jednak nic nie zauważył... a jednocześnie „dyskredytuje” siostrzenicę (bratanicę...?) w jego oczach jej nieudolnością w kuchni. Ale grunt, że nikogo nie otruła. I że domu nie spaliła (prawda...?).
Dynastia Prevców ^^. W sumie, skoro jest król Peter, to i musi być dynastia. A mama Prevc naprawdę zasługuje na szacunek!
I... sytuacja rodzinna Marie, sądząc ze skrawków informacji zdaje się być skomplikowana. Peter boi się pytać, choć mam wrażenie, że Marie ma dość luźne podejście do tego, choć podejrzewam, że tak naprawdę ma to na nią duży wpływ... i być może na jej sposób budowania relacji (taaa... już buduję jej rys psychologiczny, don't mind).
cdn
[no i się nie zmieściłam :<]
UsuńHaha! Herr Scholle ma moją okejkę :P. Tzn ja akurat Svena lubię (choć nie miałam okazji mu kibicować :<), ale fanom Małysza zawsze mówimy TAK! A mała Marie i jej podjeście do kibicowania „było mi wszystko jedno. I diabelsko zimno” jest just aww...! Podoba mi się to, że Marie całkowicie olewa temat skoków, fakt że Pero jest skoczkiem nie ma dla niej żadnego znaczenia, równie dobrze mógłby być golfistą, krykiecistą, dżokejem, pokerzystą, szachistą, rugbystą, bokserem czy jakimkolwiek innym sportowcem.
Skokowe smaczki od kuchni, hmm? A co do tego skakania bliżej to coś w tym jest, ale częściowo. Po pewnym czasie się reguluje :P (vide: Kamiś).
I to spięcie, gdy padło zakonspirowane pytanie o jego status związku oraz podobnie zaszyfrowana odpowiedź. Już wcześniej mówiłam, że wyczuwam tu jakąś nieciekawą damsko-męską historię. Historię, po której Pero się chyba jeszcze nie pozbierał.
A Marie? Marie chyba miała podobną sytuację, z tego co mówi, choć potraktowała ją zupełnie inaczej. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. Zdaje się że ta dwójka ma ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać. Mimo iż są tak od siebie różni.
Ona – niezależna, samodzielna, pewna siebie i jakby trochę buntownicza.
On – skupiony na swoich celach, żyjący życiem sporowca, ograniczony ramami treningów i zawodów.
Co wyniknie z takiego połączenia? Bo takie połączenie nastąpi, jestem tego pewna. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń :)
Jak sama pewnie zauważyłaś, taki trochę luźniejszy ten komentarz. Po pierwsze dlatego, że odzyskałam komputer i trochę popłynęłam, po odwyku od klawiatury, a po drugie... po drugie Twój styl jest coraz luźniejszy, coraz mniej w nim sztywności (tutaj prawie wcale!), a ja nie mam praktycznie do czego się przyczepić :). Mówiłam, że się rozkręcisz?
No! Jestem bardzo uradowana tym rozdziałem i... czekam na ciąg dalszy.
Weny!
E_A