sobota, 19 marca 2016

Odcinek 3

*    *    *

Peter musiał przyznać, że Katja w kwestii zakupów spisała się znakomicie. Kupiła mu ciemnoszare spodnie, białą koszulę z czarnymi lamówkami oraz jaśniejszą od spodni marynarkę w delikatną kratę. A także butelkę wina („Nie wypada iść z pustymi rękoma”). Buty trochę cisnęły w placach, ale Peter uznał, że wytrzyma. Wszak to tylko kolacja, a nie wyprawa w góry.
– Fiu, fiu! – Anže akurat wyszedł z łazienki i zlustrował kolegę wzrokiem od stóp do głów. – Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału.
– Odwal się. – Peter jeszcze szybko przeczesywał włosy. Była już dziewiętnasta czterdzieści, a on nie znosił spóźnień.
– Miłej zabawy, he, he.
Zabrzmiał to mocno dwuznacznie (w ustach Anže Laniška WSZYSTKO brzmiało dwuznacznie, taki wiek), ale Peterowi nie chciało się już dyskutować. Sugestywnie przewrócił tylko oczami, zabrał wino i wyszedł.
Na miejsce zawiozła go niezastąpiona Katja.
– Jak będziesz chciał wracać, zadzwoń. I udanego wieczoru.
– Dzięki. Do zobaczenia.
Peter wysiadł z samochodu i rozejrzał się ciekawie.
Dom ciotki Marie sprawiał wrażenie bardzo przyjemnego miejsca. Parterowy, z pochyłym dachem i starannie wypielęgnowanym trawnikiem (jak wszystkie tutaj, Niemcy mieli hopla na tym punkcie). Kolorytu dodawały mu klomby kwiatów, które teraz, pod koniec lipca, kwitły wszystkimi barwami. Nad gankiem wisiała lampa w żeliwnej oprawie, a na jednym z parapetów wygrzewał się w ostatnich promieniach letniego słońca rudy kocur. Futrzak obrzucił Petera zaciekawionym spojrzeniem bursztynowych oczu, ale chyba uznał chłopaka za niezbyt fascynującego, bo nie ruszył się ze swojego miejsca.
Peter nie po raz pierwszy tego dnia zastanowił się, czy dobrze zrobił, przyjmując zaproszenie Marie (i jego myśli nie miały nic wspólnego z rudym kotem). W zasadzie nie znał ani tej dziewczyny, ani tym bardziej jej ciotki. Był z natury osobą dość nieśmiałą i ciężko przychodziło mu nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Z Marie rozmawiało mu się co prawda dobrze i dość swobodnie, ale tak naprawdę Francuzka była dla niego zupełnie obca. Po powrocie z treningu próbował co prawda – czując się z tym wyjątkowo głupio i w wielkiej tajemnicy przed Anže – odszukać Marie na Facebooku, ale próba z góry była skazana na niepowodzenie. Nie znał nazwiska dziewczyny, a osób o tym imieniu były pewnie na Facebooku dziesiątki tysięcy, więc szybko dał sobie spokój. Musiał zatem iść zupełnie w nieznane. Tymczasem odwiedzanie kogoś w domu zawsze wydawało mu się dość intymne. Lepiej było spotykać się na neutralnym gruncie. Ale może we Francji istniały inne obyczaje?
Tak czy owak, teraz było już zdecydowanie za późno, by się wycofać. Nie mógł zdezerterować spod drzwi.
– Boże, Peter, weź się w garść – mruknął do siebie. – To tylko kolacja.
Nacisnął dzwonek.
Otworzyła Marie.
– Cześć – uśmiechnęła się szeroko. – Wejdź. Miło cię widzieć.
– Mi ciebie również.
Marie wyglądała inaczej niż podczas ich spotkania na drodze. Miała na sobie prostą, ciemnozieloną sukienkę i kolorowy naszyjnik. Kręcone włosy rozpuściła, podpinając je tylko przy uszach. Całości dopełniał lekki makijaż.
– Proszę, to dla ciebie. – Peter wręczył jej przyniesione wino.
– Naprawdę nie trzeba było. Ale dziękuję. A w ogóle, jaki ty elegancki!
Starała się powiedzieć to ostatnie zdanie żartobliwym tonem, ale prawda była taka, że zrobił na niej spore wrażenie. Między myszowatym chłopakiem w sportowym stroju, którego poznała na szosie, a eleganckim mężczyzną, stojącym teraz przed nią, istniała wielka różnica. Musiała przyznać, że w wyjściowym stroju prezentował się bardzo korzystnie. Wysoki, szczupły, wyprostowany jak strzała. Mimo, iż nieszczególnie przystojny, miał w sobie coś interesującego.
Peter poczuł się speszony. Nie był przyzwyczajony do komplementów, jeśli nie dotyczyły jego osiągnięć sportowych. A już w sytuacji, gdy pochwały wygłaszała młoda, ładna kobieta, od razu w jego głowie odzywały się wszystkie dawne kompleksy, których nadal nie do końca się pozbył i pojawiało się podejrzenie, że ona mówi to, by z niego zadrwić.
Z opresji wyratowało go pojawienie się w przedpokoju rudowłosej damy w kremowej sukience.
– Marie, może przedstawisz mnie swojego znajomemu?
Którego znasz lepiej niż ja...
– Och, tak, oczywiście. – Marie przeszła na niemiecki. – Ciociu, to jest właśnie Peter Prevc, o którymi... yyy, o którym... ci opowiadałam. Peter, moja ciocia, Greta Scholle.
– Bardzo mi miło. – Peter przywitał się uprzejmie.
Nie mówił tego wyłącznie z czystej kurtuazji. Greta faktycznie wyglądała na sympatyczną, ciepłą osobę. Jej duże, niebieskie oczy zdawały się być pełne radosnych iskierek. O ile przy Marie mógł wykazywać pewne onieśmielenie, o tyle obecność Grety napełniała go dziwnym spokojem.
– Zapraszamy na salony – uśmiechnęła się pani domu. – Mogę ci mówić po imieniu?
– A... tak, oczywiście. – Peter był trochę zaskoczony jej bezpośredniością, ale po chwili uznał to za naturalne. Dla tej damy mógłby być synem, więc sam czułby się głupio, gdyby tytułowała go per pan.
Pokój dzienny wyglądał na bardzo przytulne miejsce, nawet jeśli Peter osobiście był zwolennikiem mniejszej ilości bibelotów w mieszkaniu. Tutaj pełno było kwiatków w doniczkach, ramek ze zdjęciami, świeczek, figurek i innych – jak to jego mama określała – „kurzołapów”. Ciekawe, jakim cudem rudy kocur nie urządził tu jeszcze totalnego pobojowiska.
– Szlag by mnie trafił, gdybym miała tu sprzątać – konfidencjonalnie szepnęła do Petera Marie, zauważywszy, że chłopak dyskretnie rozgląda się po pokoju. – Nic tylko bombę zrzucić na to wszystko.
Prevc zdusił śmiech.
– Co wy tam szepczecie? – wtrąciła Greta. – Mówcie normalnie i w języku zrozumiałym dla ludzi.
– My się rozumiemy, ciociu. -– Marie dopisywał humor.
– I bardzo mnie to cieszy.
Marie znała swoją ciotkę już dość długo, by wyczuć, że za tymi słowami kryje się coś więcej niż niewinne stwierdzenie, ale nie dała po sobie nic poznać. Miała tylko nadzieję, że Greta będzie zachowywać się „przyzwoicie” i daruje sobie niby niewinne aluzyjki. Przestrzegała ją przed tym. Peter był dla niej obcym człowiekiem i za żadne skarby świata nie chciała, by czuł się w tym domu niekomfortowo.
– Prosimy do stołu. – Greta wskazała Peterowi jego miejsce. – Bardzo się cieszę, że Marie cię zaprosiła. W tym domu goście są zawsze mile widziani. Chyba, że to listonosz z rachunkami. Rozgość się, a ja pójdę przypilnować zupę. Marie nie bardzo ufam w tej kwestii.
Dziewczyna zrobiła minę pod tytułem „Zaraz ją zamorduję”, ale Peter tylko się roześmiał.
– Kiepsko gotujesz? – Gdy rozmawiali we dwójkę, mógł mówić po angielsku, co sprawiało mu widoczną ulgę. Znał ten język dużo lepiej niż niemiecki.
– Jeszcze nikogo nie otrułam. – Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko Petera, zostawiając krzesło u szczytu stołu dla ciotki. – Umiem gotować dla siebie, bo wiem, co lubię. Ale gdyby mi przyszło codziennie robić obiad dla czteroosobowej rodziny, chyba bym się powiesiła.
– Zawsze podziwiałem moją mamę, że ogarnia taką rodzinę jak nasza. Pod każdym względem.
– Dużo masz rodzeństwa?
– Czwórkę. Dwóch braci i dwie siostry, wszyscy młodsi ode mnie. I trójka z nich też zajmuje się skokami, tylko Ema jest jeszcze za mała.
– Łał! Prawdziwa dynastia Prevców!
– A ty masz rodzeństwo?
– Nie. Ewentualnie jakieś przyrodnie, ale niewiele mi o tym wiadomo.
– A...aha.
Peter nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ewidentnie sytuacja rodzinna Marie była dużo bardziej zagmatwana niż jego, a nie chciał być niedyskretny wypytując o szczegóły. Zdecydowanie zbyt słabo się znali.
– Jak tam trening? – Marie wybawiła go z opresji. Zdążyła już zorientować się, że Peter ma problem z rozpoczynaniem jakiegoś tematu rozmowy, ale pociągnięty za język może mówić całkiem długo i ciekawie.
– Wszystko z porządku. To nie jest moja ulubiona skocznia, ale nie jest też najgorsza. Trochę się obawiałem, bo letnie zawody są tu rozgrywane po raz pierwszy, jednak myślę, że dam radę.
– Cieszę się. I mam nadzieję, że przygoda z moim autem nie wpłynie na twoją kondycję. Ja już zaczynam czuć, że boli mnie całe ciało.
Greta podała zupę, która na szczęście okazała się dobrym trafem w smak Petera. Do kieliszków rozlano wino...
Peter i Greta szybko znaleźli wspólny język, ponieważ zmarły kilka lat temu mąż pani domu, Günter Scholle, był wielkim kibicem skoków narciarskich. Marie przez pewien czas czuła się nieco wyalienowana z rozmowy, ponieważ nie bardzo orientowała się w tej dyscyplinie, nie pamiętała nazwisk, rekordów i wydarzeń, ale i ona miała pewne wspomnienia związane ze zmarłym wujkiem i jego pasją.
– Günter miał jedną wielką tajemnicę – śmiała się Greta. – Nie znosił Svena Hannawalda, który w tamtym czasie był niemal bohaterem narodowym Niemiec. Kibicował ten Polakowi... jak mu tam było?
– Małyszowi? – podpowiedział Peter.
– Dokładnie! Ale za żadne skarby świata nie przyznałby się do tego kolegom. Więc jak oglądali skoki razem, mój Günter przywdziewał na twarz pozę typowego patrioty i powtarzał „Tak, tak, Hannawald to mistrz nad mistrze”.
Peter roześmiał się.
– Pamiętam, jak kiedyś przyjechałam na zimowe ferie do Willingen, z mamą – włączyła się Marie. – Wujek zabrał mi... mnie... mnie, tak? Dobrze mówię?... Mnie na zawody, kupił flagę z twarzą Hannawalda i powiedział: „Trzymaj i udawaj, że mu kibcu... kibicujemy”.
– I co zrobiłaś? - zaśmiał się Peter.
– Udawałam. Było mi wszystko jedno. I diabelsko zimno.
Kolacja przebiegała w bardzo sympatycznej atmosferze. Marie zauważyła, że z Petera uleciało jego początkowe onieśmielenie i okazał się bardzo miłym towarzyszem. Chyba obecność Grety dodawała mu otuchy. Dziewczyna czuła zadowolenie, że wpadła na pomysł zaproszenia go do domu, bo gdyby siedzieli teraz we dwójkę w jakiejś restauracji, z pewnością miałby większy problem ze swobodnym zachowaniem. A tak śmiał się często i opowiadał różne anegdoty związane ze skokami narciarskimi.
– Wśród skoczków krąży takie powiedzonko – mówił, gdy Marie akurat stawiała na stole sałatkę – że gdy masz dziewczynę, skaczesz pięć metrów bliżej. Gdy żonę, dziesięć metrów bliżej. A gdy żonę i dziecko, dwadzieścia metrów bliżej.
– A gdy dwoje albo więcej dzieci? – zapytała Marie.
– Wtedy najlepiej od razu odłożyć narty do lamusa i zostać księgowym.
Obie kobiety wybuchnęły śmiechem.
– A ty jak skaczesz? - Greta posłała mu spojrzenie znad kieliszka wina.
– Ja?... - Nagle zrobił się dziwnie spięty. – Ja skaczę najdalej.
Greta przymrużyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Marie otaksowała ciotkę wzrokiem. Jeszcze jedno słowo.
– Peter, może sałatki? – Za nic nie chciała, by atmosfera „siadła”. – Ja robiłam, ale myślę, że da się zjeść.
Na twarz chłopaka powrócił uśmiech.
– W takim razie chętnie skosztuję.
Przy stole ponownie zapanował miły nastrój.
– Marie, Peter tyle ci opowiedział o sobie, a ty jemu nic.
– A czym tu się chwalić? Moje życie nie jest tak interesujące.
– Przestań, chętnie posłucham.
Zatem Peter dowiedział się, że Marie mieszka w Tuluzie, na południu Francji, chociaż pochodzi z Paryża. W stolicy kończyła studia w zakresie lingwistyki stosowanej. Przeprowadzka do Tuluzy była decyzją raczej spontaniczną; Marie pojechała tam dla swojego chłopaka.
– Po czterech miesiącach mieszkania razem chłopak stał się byłym chłopakiem – zaśmiała się. – Kłóciliśmy się o wszystko! Wojna poranna, popołudniowa i wieczorna. W końcu oboje uznaliśmy, że ten związek nie ma sensu. I to była chyba nasza jedyna zgodna decyzja.
Peter patrzył na nią z uśmiechem. Co by dał, by w podobny sposób podchodzić do kończących się związków...
Ciotka Gerta dla odmiany zrobiła nieco potępieńczą minę.
– Ty się kiedyś doigrasz.
– A niby czemu? – Marie spoważniała. – Bo nie chcę być z kimś za wszelki... wszelką cenę? Moi rodzice próbowali być ze sobą na siłę i nic dobrego z tego nie wynikło.
Peter przesuwał wzrokiem od Grety do Marie, ale kobiety chyba się zreflektowały i nie kontynuowały tematu problemów rodzinnych.
– W każdym razie – podjęła Marie – po rozstaniu z Adrienem zostałam w Tuluzie. Spodobało mi się tam.
Od tamtego momentu mieszkała sama, co bardzo sobie chwaliła. Mogła zapraszać, kogo chciała, gasić światło, kiedy chciała, gotować, co chciała i słuchać muzyki, jakiej chciała. Gdy miała ochotę na kontakt z ludźmi, spotykała się ze znajomymi, ale na co dzień nikt nie ograniczał jej przestrzeni życiowej.
Peter zdał sobie sprawę, jak bardzo różni są pod tym względem. On, wychowany w licznej rodzinie, gdzie każdy miał swoje obowiązki i panował z góry ustalony porządek i ona, która, ot, tak wyjechała do obcego miasta, a po rozstaniu z partnerem mieszkała tam sama i żyła według własnych zasad. Jego kariera skoczka narciarskiego, z z góry rozpisanym harmonogramem treningów i zawodów kontra jej praca tłumaczki, która co prawda musiała wywiązywać się z określonych terminów, ale mogła to robić w każdym miejscu, każdym czasie i według własnego planu zadań.
Czasem Peterowi brakowało takiego luzu i odzywała się w nim żyłka buntownika, by choć raz rzucić wszystko i jechać gdzieś przed siebie, ale takie myśli szybko mijały. Może była to kwestia wychowania? Może charakteru? A może narzuconej sobie samodyscypliny? W każdym razie na pewno sporego realizmu życiowego, bo wszystko, co osiągnął, zawdzięczał właśnie ciężkiej pracy. Marie mogła pozwolić sobie na takie nagłe wolty w życiu, on nie. Nigdy i... i dla nikogo. 

_______________

Odcinek bez szału, wymęczył mnie tragicznie. Początkowo miałam plan dociągnąć go aż do końca tej nieszczęsnej kolacji, ale uznałam, że muszę uciąć, by nie zwariować i nie wracać więcej do tego fragmentu. Nie uważam go za wybitnie tragiczny (gdybym tak myślała, nie wstawiłabym go), jednak daleko mu do perfekcji. Bywa, że jakieś kawałki pisze się lekko, wręcz od ręki i wychodzą dobrze, a praca nad innymi to istna orka na ugorze. Ten jest właśnie z gatunku owych wymęczonych. Pocieszam się tym, że nieco dalej mam napisane dwa fajne fragmenty :P
Tak czy owak, miłego czytania:)

5 komentarzy:

  1. Mission complete, zaprawdę miło się czytało. Marie to sympatyczna dziewczyna i tylko zyskuję w moich oczach z rozdziału na rozdział. Strach pomyśleć co się zdarzy do zakończenia tego opowiadania :) Peter mi również wydaje się być bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, ale sądzę, że bez takiego rygoru nie da się wygrywać wszystkiego. Jemu się to udało, więc coś jest na rzeczy. Wracając do rozdziału, to ciocia Greta jest prześwietna, choć sądziłam, ze może zamarkować jakiś ból głowy i zostawić ich samych.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, może ciocia jeszcze z nimi nie skończyła ;) A co do Marie, to nie jest ideałem, ale ja ideałów nie lubię. Na razie wszystko w jej relacjach w Peterem jest jasne, jednak gdy się skomplikuje, ich oczekiwania mogą być bardzo rozbieżne. Ale nie uprzedzajmy :P
      Dzięki za komentarz:)

      Usuń
  2. Hej hej ;)
    Znalazłam cię na spisie i weszłam, prawdę mówiąc, przede wszystkim dla Petera :)
    Przeczytałam te trzy rozdziały na raz i dalej nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. Jak ty piszesz Kobieto! Wow wow wow 😲 cudownie 😍
    Chciałabym tak umieć budować sceny, opisywać, kreować bohaterów... Jak w dobrej powieści. Naprawde!
    Dziękuję Ci, że mogłam tak miło zacząć dzień ;*
    Pozdrawiam!

    P.s. Zazwyczaj zapraszam tez do siebie ale przy tobie to chyba powinnam się schować ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Po lekkich (a nawet nie sporych, bym powiedziała) problemach technicznych w końcu docieram z komentarzem :). Przy okazji chciałabym serdecznie Ci podziękować za baaardzomiłe słowa pod ostatnim rozdziałem u mnie. Dziękuję! <3
    A przechodząc do konkretów:
    Lubię gust Katji (mam silny fangirling na widok JAKIEGOKOLWIEK facetaw garniturze, a co dopiero taki Pero. Nawet jeśli to tylko elegancka marynarka). A buty się rozchodzą. Wino jak najbardziej na miejscu. Krótko mówiąc Katja wystroiła go tak, że to spotkanie przestaje wyglądać na zupełnie niezobowiązujące... Ale pożyjemy zobaczymy.
    Anze <3. Mój miszcz po prostu. A od jego wieku to się proszę odtentegować, rówieśnik mój w końcu! Nie każdy dwudziestolatek ma pstro w głowie... choć Anze akurat ma :P.
    Nadal nie mam zdania na temat Katji, ale sprawia wrażenie osoby odpowiedzialnej, takiej, która ogarnia wszystko dookoła. I chyba nawet ją lubię, ale wyczuwam, że w tej historii nie będzie tłem. Ale to tylko moje zdanie, zobaczymy, czy będę mieć rację.
    A dom ciotki Marie wydaje się być bardzo przytulnym miejscem. Oczywiście, pełen niemieckiej staranności, ale to absolutnie nie jest przytyk. A rudy kot kupił mnie na miejscu <3. Kiedy można się wprowadzić? Będę zmywać i sprzątać, jak coś!
    Peter rzeczywiście wygląda na nieśmiałego. Nic więc dziwnego, że ma pewne obawy przed tym spotkaniem (w sumie kto by nie miał?). A szukanie Marie na facebooku („w wielkiej tajemnicy przed Anze” :>) było z góry skazane na niepowodzenie. Peter jeszcze nie osiągnął levelu „stalker” - znam osoby, który wyczają każdego na fb, znając chociażby numer buta ;). A wracając do Pero, udało mu się nie zdezerterować – w końcu to tylko kolacja ...z niemalże obcą kobietą. W prywatnym domu. Dla takiego introwertyka jak Pero (albo ja) to wyzwanie porównywalne ze skokiem z Letalnicy... choć to adekwatne porównanie tylko w moim przypadku. Ale zdobywca KK, chyba nie może dać się tak po prostu wystraszyć, nie?
    Marie też się wystroiła (chyba trochę za namową ciotki-swatki :P) i oboje wyglądają jakby szli na randkę. A przecież to TYLKO kolacja (ok, wiem, że na razie to jest totalnie neutralna relacja, ale to aż ciśnie się na usta). Ale ciotka też wystrojona, więc wszystko jest w porządku.
    „Którego znasz lepiej niż ja” - rozumiem, że mówi to Marie w kontekście ciotki? No w sumie ona bardzie obeznana w skokowych informacjach. Ale samo wtrącenie jest mało jasne – przy narracji trzecioosobowej mógł to pomyśleć ktokolwiek, zwłaszcza, że ten fragment jest pisany jakby z perspektywy Pero (to na jego odczuciach się najbardziej skupiasz- tak jak wspominałaś pisanie w tej narracji nie jest łatwe, wbrew pozorom). To taka techniczna uwaga ;)
    Marie znów musi się męczyć z niemieckim – bardzo fajnie pokazujesz jej problemy z gramatyką, mimo iż w „oryginale” mają zupełnie inne podłoże zapewne.
    A do bibelotów mam dokładnie takie samo podejście jak Marie (i śmiejący się konspiracyjnie Pero taki cudny!). Ciotka rozpoczyna dyskretne swaty, Peter chyba jednak nic nie zauważył... a jednocześnie „dyskredytuje” siostrzenicę (bratanicę...?) w jego oczach jej nieudolnością w kuchni. Ale grunt, że nikogo nie otruła. I że domu nie spaliła (prawda...?).
    Dynastia Prevców ^^. W sumie, skoro jest król Peter, to i musi być dynastia. A mama Prevc naprawdę zasługuje na szacunek!
    I... sytuacja rodzinna Marie, sądząc ze skrawków informacji zdaje się być skomplikowana. Peter boi się pytać, choć mam wrażenie, że Marie ma dość luźne podejście do tego, choć podejrzewam, że tak naprawdę ma to na nią duży wpływ... i być może na jej sposób budowania relacji (taaa... już buduję jej rys psychologiczny, don't mind).
    cdn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [no i się nie zmieściłam :<]
      Haha! Herr Scholle ma moją okejkę :P. Tzn ja akurat Svena lubię (choć nie miałam okazji mu kibicować :<), ale fanom Małysza zawsze mówimy TAK! A mała Marie i jej podjeście do kibicowania „było mi wszystko jedno. I diabelsko zimno” jest just aww...! Podoba mi się to, że Marie całkowicie olewa temat skoków, fakt że Pero jest skoczkiem nie ma dla niej żadnego znaczenia, równie dobrze mógłby być golfistą, krykiecistą, dżokejem, pokerzystą, szachistą, rugbystą, bokserem czy jakimkolwiek innym sportowcem.
      Skokowe smaczki od kuchni, hmm? A co do tego skakania bliżej to coś w tym jest, ale częściowo. Po pewnym czasie się reguluje :P (vide: Kamiś).
      I to spięcie, gdy padło zakonspirowane pytanie o jego status związku oraz podobnie zaszyfrowana odpowiedź. Już wcześniej mówiłam, że wyczuwam tu jakąś nieciekawą damsko-męską historię. Historię, po której Pero się chyba jeszcze nie pozbierał.
      A Marie? Marie chyba miała podobną sytuację, z tego co mówi, choć potraktowała ją zupełnie inaczej. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. Zdaje się że ta dwójka ma ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać. Mimo iż są tak od siebie różni.
      Ona – niezależna, samodzielna, pewna siebie i jakby trochę buntownicza.
      On – skupiony na swoich celach, żyjący życiem sporowca, ograniczony ramami treningów i zawodów.
      Co wyniknie z takiego połączenia? Bo takie połączenie nastąpi, jestem tego pewna. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń :)
      Jak sama pewnie zauważyłaś, taki trochę luźniejszy ten komentarz. Po pierwsze dlatego, że odzyskałam komputer i trochę popłynęłam, po odwyku od klawiatury, a po drugie... po drugie Twój styl jest coraz luźniejszy, coraz mniej w nim sztywności (tutaj prawie wcale!), a ja nie mam praktycznie do czego się przyczepić :). Mówiłam, że się rozkręcisz?
      No! Jestem bardzo uradowana tym rozdziałem i... czekam na ciąg dalszy.
      Weny!
      E_A

      Usuń