piątek, 11 marca 2016

Odcinek 2


 *    *    *

Do swojego pokoju hotelowego wpadł jak burza.
– No wreszcie! – wykrzyknął współlokator Petera, młodszy od niego o cztery lata Anže Lanišek. – Gdzieś ty był? Dzwoniłbym już dziesięć razy, gdyby nie to, że twój telefon leży na biurku.
– Sorry, zapomniałem. – Peter z marszu zabrał się do pakowania, a raczej bezładnego wrzucania, wszystkich potrzebnych rzeczy do sportowej torby. – Wziąłem rower i byłem pojeździć.
– I co? Zgubiłeś się, że to tyle trwało?
– Nie. Pchałem samochód.
Anže w tym momencie intensywnością wytrzeszczu oczu pobiłby nawet Golluma z „Władcy Pierścieni”.
– Co robiłeś??? Jaki samochód, na litość boską?
– Citroena C3, niebieskiego, numer rejestracyjny AF-7... coś tam dalej. – Peterowi dopisywał dobry humor.
Anže patrzył na kolegę z reprezentacji jak na skończonego świra.
– Stary, ja wiem, że niektórzy podejrzewali, że ty coś łykasz, bo tak zajebiście skakałeś zimą, ale ja im nigdy nie wierzyłem. Lecz teraz chyba zacznę.
Peter postanowił dłużej go nie dręczyć, tym bardziej, że jak za trzy minuty nie znajdą się w hallu wejściowym, przy recepcji, narażą się na gniew Żelaznego Gorana. W pośpiechu, nadal pakując swoje rzeczy i przebierając się, opowiedział koledze całe niecodzienne zdarzenie, jakie było jego udziałem. Oczywiście oglądnie, nie wdając się w szczegóły rozmów z Marie. Anže słuchał i z każdym kolejnym zdaniem uśmiech na jego twarzy rozszerzał się.
– Ja pierdolę, Pero, ty to masz fart w życiu! – Klasnął w dłonie. – Pusta droga i samotna laska przy zepsutym samochodzie! Pewnie jeszcze niekompletnie ubrana, biorąc pod uwagę pogodę.
Peter przewrócił oczami. Czasem z młodym, przez tę jego burzę hormonów, nie dało się wytrzymać. Dla niego wszystko sprowadzało się do jednego.
– I jeszcze mówisz, że zaprosiła cię na kolację! Do domu! Co prawda do swojej ciotki, ale to się wytnie. Ładna?
– Ciotka? Nie wiem, nie widziałem.
Anže szturchnął go w ramię.
– Nie rób sobie jaj! Dziewczyna, gamoniu.
Peter, który właśnie szukał butów pod łóżkiem, wyprostował się na chwilę i spojrzał na kolegę.
– Ładna. Ale to nie ma żadnego znaczenia.
Anže już miał na końcu języka „Aż taki jesteś wyposzczony?”, ale tym razem głowa pomyślała szybciej, niż jęzor wypowiedział. Przy Peterze lepiej było nie poruszać tematu dziewczyn, seksu i pokrewnych dziedzin, chyba, że było to mówione w żartach i nie odnosiło się bezpośrednio do niego. Ale i wówczas bywało ryzykowne.
– Nie no, tak tylko palnąłem – powiedział ugodowo. Szybko zmienił temat. – A masz się w co ubrać? Chyba nie pójdziesz w dresie.
Peter myślał już o tym w czasie drogi do swojego pokoju i stwierdził, że z braku czasu na udanie się choćby na szybkie zakupy, pozostaje mu tyko jedna opcja. Wybrał szybko jakiś numer w telefonie.
– Katja? Możesz wpaść na chwilę?... Tak, trzysta osiem... To niech poczekają, będę za pięć minut. A Anže już schodzi.
Lanišek posłał koledze mordercze spojrzenie, ale posłusznie wziął swoją torbę i przerzucił ją przez ramię. Z liderem kadry lepiej było nie dyskutować.
– I tak wszystko z ciebie wyciągnę – zapowiedział.
Chwilę po jego wyjściu rozległo się pukanie do drzwi i Peter wpuścił do pokoju młodą kobietę, blondynkę ubraną w sportowe legginsy i koszulkę z napisem „Slovenija”.
– Co się stało? - zapytała prosto z mostu.
Katja pełniła rolę asystentki, zajmowała się organizacją wyjazdów na konkursy od strony logistycznej. Dbała o zakwaterowanie w hotelach i transport, pilnowała, by w menu serwowanym chłopakom znajdowały się odpowiednie potrawy (dieta to podstawa!) i by mieli w określonych godzinach dostęp do siłowni czy basenu, kontaktowała się z organizatorami, sprawdzała, czy wszystko jest opłacone, załatwione i zaklepane. Jeśli kadrowicze lub ekipa czegoś potrzebowali, zwracali się do niej.
– Słuchaj, wiem, że to nietypowa prośba, ale ja nie mam czasu, by to ogarnąć. Potrzebuję jakiegoś ubrania niesportowego. Spodnie, koszula, może być marynarka... Dostałem dość niespodziewane zaproszenie na kolację i nie mogę wypalić w dresie.
– Jaka ranga tej kolacji? – Katja od razu przeszła do sedna. Była profesjonalistką, nie zadawała zbędnych pytań.
– Spokojnie, żaden bal na Titanicu – uśmiechnął się Peter. – Zwykłe spotkanie w prywatnym domu, tu w Willingen. Małe grono.
Nie chciał wdawać się w szczegóły, bo nie było na to czasu. Wiedział, że za sprawą Anže i tak wszystko się rozniesie. Cała ta ekipa to była banda plotkarzy.
– Okej, postaram się coś załatwić.
– Jesteś kochana. Dam ci kasę. – Pogrzebał w szufladzie stolika nocnego i ze skórzanego futerału wyciągnął kilka banknotów. – Pięćset euro może być? Nie wiem, ile to może kosztować. W razie czego dołóż ze swoich, a ja ci oddam.
Peter nie cierpiał chodzić na zakupy. Nie przywiązywał większej wagi do ubioru, byle ubranie było czyste i w miarę na niego pasowało. Kwestie, czy coś jest modne czy niemodne, albo czy kolorystycznie do siebie pasuje, nie miały dla niego znaczenia.
– Wystarczy – rzekła Katja. – Buty też?
Ta kobieta myśli za nas wszystkich.
– Będę wdzięczny – wyszczerzył zęby. – Rozmiar czterdzieści trzy. Wszystko w jakichś rozsądnych cenach, żaden Calvin Klein, kurczę.
– Spoko, znam cię już wystarczająco długo. – Puściła mu oczko.
– Okej, to ja lecę, bo jeszcze chwila, a Żelazny wejdzie tutaj z drzwiami. Pa. I z góry dzięki!
Zarzucił torbę przez ramię i tyle go widziała.

*    *    *

Gdy Marie wreszcie znalazła się w domu, pierwsze co zrobiła, to wzięła prysznic. Nienawidziła czuć się brudna i spocona. Dopiero wykąpana i przebrana, mogła na spokojnie zacząć zastanawiać się, jak zorganizować najbliższe godziny. Podstawowa sprawa: trzeba coś ugotować. Szczerze powiedziawszy, nie czuła się zbyt mocna w kuchni i nie lubiła stania przy garach, ale nie chciała zwalać wszystkiego na ciotkę Gretę – wszak to ona zaprosiła gościa na wieczór. W zasadzie nie miała pojęcia, co Peter lubi i co może jeść. Skoczków narciarskich z pewnością obowiązywała jakaś dieta, zatem – jak skonstatowała Marie – odpadają wszelkie „ciężkie” potrawy. Po chwili zastanowienia zdecydowała się na zupę krem z brokułów jako przystawkę oraz panna cottę z malinami na deser. Ale co jako danie główne?
– Okej, wujek Google prawdę ci powie. – Sięgnęła po laptopa.
Po kilkunastu minutach przeglądania portali kulinarnych wybrała łososia pieczonego w migdałach. Niby ryba powinna być na przystawkę, ale chyba Peter nie będzie przejmował się konwenansami, nie? W końcu to nie pałac Buckingham, do licha!
Zrobiwszy zakupy w pobliskich delikatesach, zabrała się do gotowania. Nie zauważyła nawet, kiedy minęła szesnasta i drzwi domu otworzyły się.
– Marie, jesteś?
– Tak, ciociu, w kuchni.
Rozległy się szybkie kroki i po chwili w wejściu stanęła rudowłosa kobieta, w wieku około pięćdziesięciu lat. Miała na sobie beżową sukienkę w maki.
– Boże drogi, co tak śmierdzi?!
Tylko spokojnie, Marie...
– Przypaliły się te... te... - Brakło jej niemieckiego słowa, więc wskazała ręką na zielone warzywa w garnku.
– Brokuły – podpowiedziała Greta. – Ale po co je gotujesz?
– Chcę zrobić zupę. Pomóż mi z tym, to wszystko ci opowiem.
Ciotka Greta była znacznie bardziej doświadczoną kucharką, więc sprawnie zabrała się za przygotowywanie wymyślonych przez bratanicę dań (a także obiadu dla nich dwóch). Marie w tym czasie, pomagając jej, opowiedziała – mocno kalecząc niemiecki – o całym nietypowym spotkaniu ze słoweńskim skoczkiem.
– No proszę, proszę. A to ci się trafiła partia!
– Och, przestań – jęknęła dziewczyna. Mogła spodziewać się takiej reakcji. Ciotka uwielbiała zajmować się swataniem ludzi, nawet w sytuacjach, gdy było to kompletnie niedorzeczne. – Chciałam być po prostu miła i podziękować mu.
– Przecież ja nic nie mówię, kochanie!
Ale sugerujesz.
– Nie jesteś na mnie zła, że go zaprasza... I mean, zaprosi...łam?
- Oczywiście, że nie. Myślę, że to fajny chłopak. Czytałam kiedyś o nim artykuł.
Marie uśmiechnęła się szeroko. Ciocia Greta to był jednak złoty człowiek. Zawsze serdeczna, pomocna i energiczna. Nawet jeżeli czasem wybuchała, szybko na jej twarz powracał uśmiech. Dlatego Marie lubiła ją odwiedzać, choć nie mieszkała przecież trzy wsie dalej, tylko w innym kraju.
Greta żyła sama, jej mąż zmarł kilka lat wcześniej, a dwójka dzieci wyprowadziła się do miast. Syn chciał ją zabrać do Monachium, ale Greta odmówiła. „Urodziłam się w Willingen i w Willingen umrę”, oświadczyła. Nie umiała wyobrazić sobie życia w wielkiej metropolii, wśród nieznanych ludzi. Tutaj miała swój domek, swój ogródek, swoich sąsiadów i swoją pracę jako pielęgniarka i położna. To jej całkowicie wystarczało do szczęścia.
Dla Marie była ważną osobą, choć dziewczyna nie miała żadnego kontaktu z bratem Grety, a swoim ojcem. Czasem zastanawiała się, jak rodzeństwo może być tak różne pod względem charakterów. Ciotce wystarczało maleńkie Willingen, natomiast ojciec włóczył się gdzieś po świecie, nie umiejąc zagrzać nigdzie miejsca na dłużej. To aż niewyobrażalne.
– Na którą go zaprosiłaś?
– Na dwudziestą. Mam nadzieję, że przyjdzie. Nie wymieniliśmy się numery telefonów. – Marie dopiero poniewczasie sobie to uświadomiła. – Zresztą pewnie i tak by mi nie dał...
Podejrzewała, że Peter nie rozdaje swojego numeru na prawo i lewo, bo nie ma pewności, co dana osoba by z nim zrobiła. A nuż ktoś by wrzucił do neta?
– Numerami. Spokojnie, przyjdzie. – W głosie ciotki brzmiała stuprocentowa pewność. – Pospieszmy się z tym gotowaniem. Przecież musisz jeszcze zrobić się na bóstwo.
Marie westchnęła ciężko. Ona była niereformowalna... 

________________

Wrzucam dzisiaj odcinek 2 zupełnie wyjątkowo, ponieważ chcę "wyrównać" to, co publikuję tutaj z tym, co już zdążyłam wcześniej wkleić na wattpad. Poza tym wybywam na dwa dni, więc niech już będzie porządek ;)
Dziękuję bardzo za wnikliwe komentarze pod częścią pierwszą, nawet się nie spodziewałam :) Miłego czytania.  

PS. Dlaczego ustawia mi się godzina 13:55, mimo, iż jest 23? :P

3 komentarze:

  1. Już na wstępie zaznaczam, że ten komentarz będzie krótszy i pelen błędów bowiem powstaje na telefonie.
    Tak, to znowu ja 'wymagający czytelnik' jak zdaje się mnie nazwałaś, co mi bardzo schlebia. Wiedz, że tak intensywnie komentuje tylko te opowiadania, które naprawdę mi się podobają ;).
    Ok zacznę od kwestii technicznej, bo potem zapomne: godzine masz dziwną bo pewnie masz ustawiony czas amerykanski. Gdzies w ustawieniach powinna byc strefa czasowa -> cet +1 i powinno być cacy :p
    A co do treści notki:
    Sądząc po tym jak Pero wparował do hotelu to pomijajac fakt ze jest spóźniony przeraźliwie to zdaje sie ze jest przejety kolacja, a wiec mu zależy. Czyżby Marie wpadła mu w oko, hm?
    Dowcip Pero podoba mi się coraz bardziej :). Anze coś podskakuje starszemu koledze, ladnie to tak? Iii sadzac po dośc chlodnym stosunku Petera do kwesti związkow podejrzewam jakąs nieciekawa akcje z płcia przeciwna w roli glownej w niedalekiej przeszlosci. Czyzby jakis zawod milosny, huh?
    Zaintrygowala mnie postac Katji. Obecnosc kobiety w kadrze nawet asystentki, ktora doskonale zna rozmiar buta Prevca sugeruje mi tu jakies kolopoty. Nie wiem jeszCze jakie, ale odbieram ja jako postac niekoniecznie neutralną. Czy mam racje, i to na plus czy minus okaze pewnie niedlugo.
    A elegancja i dokladnosc oraz rozmach finansowy z jakim ubiera sie do Marie tylko potwierdza moje domysly ze Francuzka zrobila na nim wrazenie :p
    Marie w tym czasie usiluje nauczyć sie gotowac. Mierz sily na zamiary ,huh? Ewidentnie probuje mu zaimponowac, ja tu wiedze podswiadome jeszcze, ale zawsze plany matrymonialne :p.
    I choc Marie w kuchni przypomnina troche mnie (czyt. Katastorfa) to na szczescie jest ciotka ktora ogarnia. I ogarnia szybko to czego Marie jeszcze nie widzi, ze szykuje nam sie tu grubsza znajomosc. A co z niej wyniknie? To sie okaze :)
    Notka stosunkowo krotka i jakby... Malo tresciwa? Plus za poczucie humoru, nie-idealna Marie ktora przypala brokuły i kaleczy niemiecki, sympatyczna ciotke oraz Anze, ktory wydaje sie byc calkiem naturalny i 'żywy'.
    Minus drobny to dosc pretensjonalny sposob w jaki Peter zwraca sie do Katji. Troche też surrealistyczna ta scena bo nawet jako asystentka watpie by znala dokladnie jego gust bo meh - jest jednak sportowcem nie modelem i mysle ze asystenke (trenera?) interesuja nieco inne jego paramtery niz rozmiar buta...
    Tyle ode mnie i drobne pytanie: jak czesto przewidujesz rozdzialy?
    Raz jeszcze przepraszam za koszmarna ilosc bledow ale zostalam bez komputera a moj telefon ssie :/.
    Pozdrawiam,
    E_A

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Peterowi chyba podobało się to spotkanie, skoro wrócił taki zadowolony i podejrzenie uśmiechnięty.
    A z niewypowiedzianego komentarza Laniska nadal się śmieję, chociaż rozdział przeczytałam w... piątek. Mały poślizg, wybacz. Zbierałam się do skomentowania, ale to siamto, to co innego i tak mi zeszło.
    Spoko Marie, też nie umiem gotować, nie jesteś sama (nieważne, że jestem 10 lat młodsza, ciii).
    Ich kolacja może być ciekawa, tego jestem pewna.
    Dlatego też, z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń