* * *
Do
swojego pokoju hotelowego wpadł jak burza.
–
No wreszcie! – wykrzyknął współlokator Petera, młodszy od
niego o cztery lata Anže
Lanišek. – Gdzieś ty
był? Dzwoniłbym już dziesięć razy, gdyby nie to, że twój
telefon leży na biurku.
–
Sorry, zapomniałem. – Peter z marszu zabrał się do pakowania, a
raczej bezładnego wrzucania, wszystkich potrzebnych rzeczy do
sportowej torby. – Wziąłem rower i byłem pojeździć.
–
I co? Zgubiłeś się, że to tyle trwało?
–
Nie. Pchałem samochód.
Anže
w tym momencie intensywnością wytrzeszczu oczu pobiłby nawet
Golluma z „Władcy Pierścieni”.
–
Co robiłeś??? Jaki samochód, na litość boską?
–
Citroena C3, niebieskiego, numer rejestracyjny AF-7... coś tam
dalej. – Peterowi dopisywał dobry humor.
Anže
patrzył na kolegę z reprezentacji jak na skończonego świra.
–
Stary, ja wiem, że niektórzy podejrzewali, że ty coś łykasz, bo
tak zajebiście skakałeś zimą, ale ja im nigdy nie wierzyłem.
Lecz teraz chyba zacznę.
Peter
postanowił dłużej go nie dręczyć, tym bardziej, że jak za trzy
minuty nie znajdą się w hallu wejściowym, przy recepcji, narażą
się na gniew Żelaznego Gorana. W pośpiechu, nadal pakując swoje
rzeczy i przebierając się, opowiedział koledze całe niecodzienne
zdarzenie, jakie było jego udziałem. Oczywiście oglądnie, nie
wdając się w szczegóły rozmów z Marie. Anže
słuchał i z każdym kolejnym zdaniem uśmiech na jego twarzy
rozszerzał się.
–
Ja pierdolę, Pero, ty to masz fart w życiu! – Klasnął w dłonie.
– Pusta droga i samotna laska przy zepsutym samochodzie! Pewnie
jeszcze niekompletnie ubrana, biorąc pod uwagę pogodę.
Peter
przewrócił oczami. Czasem z młodym, przez tę jego burzę
hormonów, nie dało się wytrzymać. Dla niego wszystko sprowadzało
się do jednego.
–
I jeszcze mówisz, że zaprosiła cię na kolację! Do domu! Co
prawda do swojej ciotki, ale to się wytnie. Ładna?
–
Ciotka? Nie wiem, nie widziałem.
Anže
szturchnął go w ramię.
–
Nie rób sobie jaj! Dziewczyna, gamoniu.
Peter,
który właśnie szukał butów pod łóżkiem, wyprostował się na
chwilę i spojrzał na kolegę.
–
Ładna. Ale to nie ma żadnego znaczenia.
Anže
już miał na końcu języka „Aż taki jesteś wyposzczony?”, ale
tym razem głowa pomyślała szybciej, niż jęzor wypowiedział.
Przy Peterze lepiej było nie poruszać tematu dziewczyn, seksu i
pokrewnych dziedzin, chyba, że było to mówione w żartach i nie
odnosiło się bezpośrednio do niego. Ale i wówczas bywało
ryzykowne.
–
Nie no, tak tylko palnąłem – powiedział ugodowo. Szybko zmienił
temat. – A masz się w co ubrać? Chyba nie pójdziesz w dresie.
Peter
myślał już o tym w czasie drogi do swojego pokoju i stwierdził,
że z braku czasu na udanie się choćby na szybkie zakupy, pozostaje
mu tyko jedna opcja. Wybrał szybko jakiś numer w telefonie.
–
Katja? Możesz wpaść na chwilę?... Tak, trzysta osiem... To niech
poczekają, będę za pięć minut. A Anže
już schodzi.
Lanišek
posłał koledze mordercze spojrzenie, ale posłusznie wziął swoją
torbę i przerzucił ją przez ramię. Z liderem kadry lepiej było
nie dyskutować.
–
I tak wszystko z ciebie wyciągnę – zapowiedział.
Chwilę
po jego wyjściu rozległo się pukanie do drzwi i Peter wpuścił do
pokoju młodą kobietę, blondynkę ubraną w sportowe legginsy i
koszulkę z napisem „Slovenija”.
–
Co się stało? - zapytała prosto z mostu.
Katja
pełniła rolę asystentki, zajmowała się organizacją wyjazdów na
konkursy od strony logistycznej. Dbała o zakwaterowanie w hotelach i
transport, pilnowała, by w menu serwowanym chłopakom znajdowały
się odpowiednie potrawy (dieta to podstawa!) i by mieli w
określonych godzinach dostęp do siłowni czy basenu, kontaktowała
się z organizatorami, sprawdzała, czy wszystko jest opłacone,
załatwione i zaklepane. Jeśli kadrowicze lub ekipa czegoś
potrzebowali, zwracali się do niej.
–
Słuchaj, wiem, że to nietypowa prośba, ale ja nie mam czasu, by to
ogarnąć. Potrzebuję jakiegoś ubrania niesportowego. Spodnie,
koszula, może być marynarka... Dostałem dość niespodziewane
zaproszenie na kolację i nie mogę wypalić w dresie.
–
Jaka ranga tej kolacji? – Katja od razu przeszła do sedna. Była
profesjonalistką, nie zadawała zbędnych pytań.
–
Spokojnie, żaden bal na Titanicu – uśmiechnął się Peter. –
Zwykłe spotkanie w prywatnym domu, tu w Willingen. Małe grono.
Nie
chciał wdawać się w szczegóły, bo nie było na to czasu.
Wiedział, że za sprawą Anže
i tak wszystko się rozniesie. Cała ta ekipa to była banda
plotkarzy.
–
Okej, postaram się coś załatwić.
–
Jesteś kochana. Dam ci kasę. – Pogrzebał w szufladzie stolika
nocnego i ze skórzanego futerału wyciągnął kilka banknotów. –
Pięćset euro może być? Nie wiem, ile to może kosztować. W razie
czego dołóż ze swoich, a ja ci oddam.
Peter
nie cierpiał chodzić na zakupy. Nie przywiązywał większej wagi
do ubioru, byle ubranie było czyste i w miarę na niego pasowało.
Kwestie, czy coś jest modne czy niemodne, albo czy kolorystycznie do
siebie pasuje, nie miały dla niego znaczenia.
–
Wystarczy – rzekła Katja. – Buty też?
Ta
kobieta myśli za nas wszystkich.
–
Będę wdzięczny – wyszczerzył zęby. – Rozmiar czterdzieści
trzy. Wszystko w jakichś rozsądnych cenach, żaden Calvin Klein,
kurczę.
–
Spoko, znam cię już wystarczająco długo. – Puściła mu oczko.
–
Okej, to ja lecę, bo jeszcze chwila, a Żelazny wejdzie tutaj z
drzwiami. Pa. I z góry dzięki!
Zarzucił
torbę przez ramię i tyle go widziała.
* * *
Gdy
Marie wreszcie znalazła się w domu, pierwsze co zrobiła, to wzięła
prysznic. Nienawidziła czuć się brudna i spocona. Dopiero wykąpana
i przebrana, mogła na spokojnie zacząć zastanawiać się, jak
zorganizować najbliższe godziny. Podstawowa sprawa: trzeba coś
ugotować. Szczerze powiedziawszy, nie czuła się zbyt mocna w
kuchni i nie lubiła stania przy garach, ale nie chciała zwalać
wszystkiego na ciotkę Gretę – wszak to ona zaprosiła gościa na
wieczór. W zasadzie nie miała pojęcia, co Peter lubi i co może
jeść. Skoczków narciarskich z pewnością obowiązywała jakaś
dieta, zatem – jak skonstatowała Marie – odpadają wszelkie
„ciężkie” potrawy. Po chwili zastanowienia zdecydowała się na
zupę krem z brokułów jako przystawkę oraz panna cottę z malinami
na deser. Ale co jako danie główne?
–
Okej, wujek Google prawdę ci powie. – Sięgnęła po laptopa.
Po
kilkunastu minutach przeglądania portali kulinarnych wybrała
łososia pieczonego w migdałach. Niby ryba powinna być na
przystawkę, ale chyba Peter nie będzie przejmował się
konwenansami, nie? W końcu to nie pałac Buckingham, do licha!
Zrobiwszy
zakupy w pobliskich delikatesach, zabrała się do gotowania. Nie
zauważyła nawet, kiedy minęła szesnasta i drzwi domu otworzyły
się.
–
Marie, jesteś?
–
Tak, ciociu, w kuchni.
Rozległy
się szybkie kroki i po chwili w wejściu stanęła rudowłosa
kobieta, w wieku około pięćdziesięciu lat. Miała na sobie beżową
sukienkę w maki.
–
Boże drogi, co tak śmierdzi?!
Tylko
spokojnie, Marie...
–
Przypaliły się te... te... - Brakło jej niemieckiego słowa, więc
wskazała ręką na zielone warzywa w garnku.
–
Brokuły – podpowiedziała Greta. – Ale po co je gotujesz?
–
Chcę zrobić zupę. Pomóż mi z tym, to wszystko ci opowiem.
Ciotka
Greta była znacznie bardziej doświadczoną kucharką, więc
sprawnie zabrała się za przygotowywanie wymyślonych przez
bratanicę dań (a także obiadu dla nich dwóch). Marie w tym
czasie, pomagając jej, opowiedziała – mocno kalecząc niemiecki –
o całym nietypowym spotkaniu ze słoweńskim skoczkiem.
–
No proszę, proszę. A to ci się trafiła partia!
–
Och, przestań – jęknęła dziewczyna. Mogła spodziewać się
takiej reakcji. Ciotka uwielbiała zajmować się swataniem ludzi,
nawet w sytuacjach, gdy było to kompletnie niedorzeczne. –
Chciałam być po prostu miła i podziękować mu.
–
Przecież ja nic nie mówię, kochanie!
Ale
sugerujesz.
–
Nie jesteś na mnie zła, że go zaprasza... I mean,
zaprosi...łam?
-
Oczywiście, że nie. Myślę, że to fajny chłopak. Czytałam
kiedyś o nim artykuł.
Marie
uśmiechnęła się szeroko. Ciocia Greta to był jednak złoty
człowiek. Zawsze serdeczna, pomocna i energiczna. Nawet jeżeli
czasem wybuchała, szybko na jej twarz powracał uśmiech. Dlatego
Marie lubiła ją odwiedzać, choć nie mieszkała przecież trzy
wsie dalej, tylko w innym kraju.
Greta
żyła sama, jej mąż zmarł kilka lat wcześniej, a dwójka dzieci
wyprowadziła się do miast. Syn chciał ją zabrać do Monachium,
ale Greta odmówiła. „Urodziłam się w Willingen i w Willingen
umrę”, oświadczyła. Nie umiała wyobrazić sobie życia w
wielkiej metropolii, wśród nieznanych ludzi. Tutaj miała swój
domek, swój ogródek, swoich sąsiadów i swoją pracę jako
pielęgniarka i położna. To jej całkowicie wystarczało do
szczęścia.
Dla
Marie była ważną osobą, choć dziewczyna nie miała żadnego
kontaktu z bratem Grety, a swoim ojcem. Czasem zastanawiała się,
jak rodzeństwo może być tak różne pod względem charakterów.
Ciotce wystarczało maleńkie Willingen, natomiast ojciec włóczył
się gdzieś po świecie, nie umiejąc zagrzać nigdzie miejsca na
dłużej. To aż niewyobrażalne.
–
Na którą go zaprosiłaś?
–
Na dwudziestą. Mam nadzieję, że przyjdzie. Nie wymieniliśmy się
numery telefonów. – Marie dopiero poniewczasie sobie to
uświadomiła. – Zresztą pewnie i tak by mi nie dał...
Podejrzewała,
że Peter nie rozdaje swojego numeru na prawo i lewo, bo nie ma
pewności, co dana osoba by z nim zrobiła. A nuż ktoś by wrzucił
do neta?
–
Numerami. Spokojnie, przyjdzie. – W głosie ciotki brzmiała
stuprocentowa pewność. – Pospieszmy się z tym gotowaniem.
Przecież musisz jeszcze zrobić się na bóstwo.
Marie
westchnęła ciężko. Ona była niereformowalna...
________________
Wrzucam dzisiaj odcinek 2 zupełnie wyjątkowo, ponieważ chcę "wyrównać" to, co publikuję tutaj z tym, co już zdążyłam wcześniej wkleić na wattpad. Poza tym wybywam na dwa dni, więc niech już będzie porządek ;)
Dziękuję bardzo za wnikliwe komentarze pod częścią pierwszą, nawet się nie spodziewałam :) Miłego czytania.
PS. Dlaczego ustawia mi się godzina 13:55, mimo, iż jest 23? :P
Już na wstępie zaznaczam, że ten komentarz będzie krótszy i pelen błędów bowiem powstaje na telefonie.
OdpowiedzUsuńTak, to znowu ja 'wymagający czytelnik' jak zdaje się mnie nazwałaś, co mi bardzo schlebia. Wiedz, że tak intensywnie komentuje tylko te opowiadania, które naprawdę mi się podobają ;).
Ok zacznę od kwestii technicznej, bo potem zapomne: godzine masz dziwną bo pewnie masz ustawiony czas amerykanski. Gdzies w ustawieniach powinna byc strefa czasowa -> cet +1 i powinno być cacy :p
A co do treści notki:
Sądząc po tym jak Pero wparował do hotelu to pomijajac fakt ze jest spóźniony przeraźliwie to zdaje sie ze jest przejety kolacja, a wiec mu zależy. Czyżby Marie wpadła mu w oko, hm?
Dowcip Pero podoba mi się coraz bardziej :). Anze coś podskakuje starszemu koledze, ladnie to tak? Iii sadzac po dośc chlodnym stosunku Petera do kwesti związkow podejrzewam jakąs nieciekawa akcje z płcia przeciwna w roli glownej w niedalekiej przeszlosci. Czyzby jakis zawod milosny, huh?
Zaintrygowala mnie postac Katji. Obecnosc kobiety w kadrze nawet asystentki, ktora doskonale zna rozmiar buta Prevca sugeruje mi tu jakies kolopoty. Nie wiem jeszCze jakie, ale odbieram ja jako postac niekoniecznie neutralną. Czy mam racje, i to na plus czy minus okaze pewnie niedlugo.
A elegancja i dokladnosc oraz rozmach finansowy z jakim ubiera sie do Marie tylko potwierdza moje domysly ze Francuzka zrobila na nim wrazenie :p
Marie w tym czasie usiluje nauczyć sie gotowac. Mierz sily na zamiary ,huh? Ewidentnie probuje mu zaimponowac, ja tu wiedze podswiadome jeszcze, ale zawsze plany matrymonialne :p.
I choc Marie w kuchni przypomnina troche mnie (czyt. Katastorfa) to na szczescie jest ciotka ktora ogarnia. I ogarnia szybko to czego Marie jeszcze nie widzi, ze szykuje nam sie tu grubsza znajomosc. A co z niej wyniknie? To sie okaze :)
Notka stosunkowo krotka i jakby... Malo tresciwa? Plus za poczucie humoru, nie-idealna Marie ktora przypala brokuły i kaleczy niemiecki, sympatyczna ciotke oraz Anze, ktory wydaje sie byc calkiem naturalny i 'żywy'.
Minus drobny to dosc pretensjonalny sposob w jaki Peter zwraca sie do Katji. Troche też surrealistyczna ta scena bo nawet jako asystentka watpie by znala dokladnie jego gust bo meh - jest jednak sportowcem nie modelem i mysle ze asystenke (trenera?) interesuja nieco inne jego paramtery niz rozmiar buta...
Tyle ode mnie i drobne pytanie: jak czesto przewidujesz rozdzialy?
Raz jeszcze przepraszam za koszmarna ilosc bledow ale zostalam bez komputera a moj telefon ssie :/.
Pozdrawiam,
E_A
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPeterowi chyba podobało się to spotkanie, skoro wrócił taki zadowolony i podejrzenie uśmiechnięty.
OdpowiedzUsuńA z niewypowiedzianego komentarza Laniska nadal się śmieję, chociaż rozdział przeczytałam w... piątek. Mały poślizg, wybacz. Zbierałam się do skomentowania, ale to siamto, to co innego i tak mi zeszło.
Spoko Marie, też nie umiem gotować, nie jesteś sama (nieważne, że jestem 10 lat młodsza, ciii).
Ich kolacja może być ciekawa, tego jestem pewna.
Dlatego też, z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.
Pozdrawiam ♥