czwartek, 10 marca 2016

Odcinek 1



*    *    *

Cholera jasna!
Młoda dziewczyna z całych sił trzasnęła drzwiami samochodu. Nie ruszy grat, nie ma szans! Gdyby to coś dało, była skłonna skopać karoserię, a potem zwolnić hamulec ręczny i niech się złom toczy z górki do samego Willingen. Brakło benzyny, jak nic! Czujnik nawalił i nie zasygnalizował, że auto ciągnie już na rezerwie. Dopiero gdy odpaliła silnik na podwórku państwa Mollingerów, zaczął piszczeć jak szalony i zaświeciła się znamienna pomarańczowa kontrolka. Mimo wszystko dziewczyna liczyła, że da radę dojechać do miasteczka i zatankować. Przeliczyła się. Samochód „zakaszlał” kilka razy i stanął, na pustej drodze.
Odgarnęła ciemne, kręcone jak sprężynki włosy i związała je w kucyk. Było gorąco. Typowo słoneczne, lipcowe wczesne popołudnie. Mogła co prawda zadzwonić do ciotki i poskarżyć się na swój parszywy los, ale co by to dało? Greta miała dyżur w przychodni i mało prawdopodobne, by rzuciła obowiązki i pospieszyła z kanistrem benzyny na ratunek uwięzionej na drodze wśród pól bratanicy.
Oparła się o maskę i zastanowiła: co tu robić? Rozwiązania były dwa. Albo zostawić grata na drodze i piechotą iść na stację benzynową po „zaopatrzenie”, albo czekać – Bóg wie, jak długo – aż ktoś będzie jechał w stronę miasteczka, zlituje się i odholuje ją.
Nagle po swojej prawej stronie zauważyła jakiś ruch w oddali. Ktoś się zbliżał. Przysłoniła oczy dłonią i zerknęła w tamtą stronę, ale ku swemu rozczarowaniu zauważyła, że to tylko rowerzysta. Chyba jakiś facet na sportowym rowerze górskim. A niech to licho! W czym niby miały jej pomóc rowerzysta? Nie zmieniając pozycji, wkurzona na cały świat, patrzyła, jak jedzie w jej kierunku. On jednak zdawał się wykazywać nieco większe zainteresowanie niecodzienną sytuacją, jaką miał przed sobą. Dziewczyna czuła, że na nią patrzy, mimo iż oczy miał skryte za okularami przeciwsłonecznymi, a na głowę naciągniętą czapeczkę z daszkiem.
Entschuldigung, wenn etwas passiert?* zapytał, przystając.
– Ehm..., ja. - Dziewczyna odsunęła się nieco od samochodu. – Ich denke, dass Benzin ist... am Ende...?** Błagam, znasz angielski? – wypaliła nagle.
– Och... Tak, jasne. – Zdawał się być nieco zaskoczony jej niespodziewanym pytaniem, ale uśmiechnął się lekko. – A zatem co się stało?
– Benzyna się skończyła – powtórzyła z wyraźną ulgą, już po angielsku. – Wydaje mi się, że czujnik nawalił i nie pokazał, że to już rezerwa. I utknęłam tutaj. Do stacji benzynowej będą ze dwa kilometry.
– Hmm... mogę zerknąć?
– Jasne.
Zsiadł z roweru, stawiając go na poboczu. Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej. Nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia kilka lat, chociaż skryte za ciemnymi okularami oczy utrudniały dokładniejszą ocenę. Był bardzo szczupły, wręczy wychudzony, a mimo to wydawał się wysportowany; na odkrytych łydkach i przedramionach wyraźnie odznaczały się mięśnie.
– Otworzysz? – wskazał na maskę.
Pociągnęła za dźwignię przy fotelu kierowcy, a on uniósł maskę, uważając, by się nie oparzyć.
– Hmm, wydaje się, że tu wszystko okej – rzekł po chwili sprawdzania. – Poziom płynu chłodniczego w normie, więc się raczej nie przegrzał. To chyba faktycznie brak paliwa.
Przecież mówiłam, pomyślała nieco złośliwie. Ale nie powiedziała tego głośno. Ten chudzielec w czapeczce był jej jedyną – choć marną – szansą na wydostanie się z tej parszywej sytuacji, więc darowała sobie prztyczki. Ale utwierdziła się w przekonaniu, że jeśli chodzi o samochody, to każdy facet jest taki sam: choćby jeździł jedynie na wrotkach, musi udawać, że na motoryzacji zna się lepiej niż każda kobieta.
– To francuski złom. – Dziewczyna kopnęła w koło, dając upust swej frustracji. – Nic dziwnego, że elektronika siada.
– Kup solidnego, szwabskiego Golfa. – Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. – Dziesięć razy okrążysz Ziemię, a nie padnie ani jedna śrubka.
– Dzięki za radę – mruknęła.
– A zatem co robimy?
– My? – uniosła brwi.
– No... nie wiem. Jeśli chcesz, możesz tutaj czekać na pomoc, ale z tego, co zdążyłem się zorientować, to raczej mało uczęszczana droga. Jadę od Willingen i nie minął mnie jeszcze żaden samochód, ani w jedną, ani w druga stronę.
– A masz jakiś inny pomysł niż czekanie?
– Cóż..., możemy go pchać.
– Pchać? Ty i ja? – Z każdą kolejną sekundą wydawało się jej, że ten chłopak to jakiś wariat.
– Nie oceniaj po pozorach – uśmiechnął się półgębkiem. – Nie wyglądam jak kulturysta, ale jestem dosyć silny.
– Nie o to mi chodziło. Ja tylko...
– Okej, okej – wpadł jej w słowo. – Nie gniewam się przecież. To jak będzie z moją propozycją?
Dziewczyna popatrzyła na samochód, a potem na drogę wiodącą ku Willingen, która zdawała się nie mieć końca, mimo iż miasteczko było doskonale widoczne w dolinie.
– Myślisz, że damy radę?
– To nie powinno być trudne. Mówiłaś, że do stacji są jakieś dwa kilometry. To niedużo. Auto jest niewielkie, a droga w tę stronę nieznacznie idzie w dół. Poradzimy sobie.
Uwierzyła mu i uśmiechnęła się szeroko.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy. Zapakujmy rower do bagażnika.
Wspólnymi siłami, złożywszy najpierw oparcia tylnych siedzeń, upchnęli sprzęt w samochodzie. Dziewczyna otarła czoło.
– A tak w ogóle to powinnam się przedstawić. – Wyciągnęła dłoń. – Jestem Marie.
– Bardzo mi miło. Peter.

*    *    *

Gdyby ktoś znalazł się tamtego popołudnia na niewielkiej drodze prowadzącej w kierunku Willingen, zobaczyłby niecodzienny obrazek. Chudy chłopak w sportowym stroju i młoda brunetka wspólnymi siłami pchali niebieskiego Citroena po rozgrzanym asfalcie.
– Dokąd jechałaś? - zapytał chłopak.
– Wracałam do Willingen. Byłam u ludzi mieszkających w wiosce, ciotka wysłała mnie z lekarstwem dla pani Mollinger. Sama nie miała czasu, bo ma dyżur w przychodni.
– Ale nie mieszkasz tutaj, prawda?
– Skąd wiesz?
– Nie chciałaś rozmawiać po niemiecku – uśmiechnął się lekko.
Czy ja muszę zadawać takie debilne pytania?, skarciła się w myślach.
– Masz rację, nie mieszkam w Willingen. Przyjechałam w odwiedziny do ciotki.
– Jesteś Francuzką?
– A skąd taki wniosek?
– Francuskie auto na francuskich numerach plus francuskie imię...
Była pod wrażeniem jego spostrzegawczości, ale nie dała tego po sobie poznać.
– Aż cud, że nie wyciągnęłam ze schowka pudełka ślimaków i butelki Bordeaux, no nie?
Zaśmiał się. Miał sympatyczny uśmiech, nawet jeśli jego twarz nie zaliczała się do zabójczo przystojnych. Jedyne, co trochę drażniło Marie, to fakt, że ani na moment nie zdjął ciemnych okularów. Nie lubiła ludzi ukrywających oczy, bo z oczu dało się wyczytać najwięcej emocji. Ale nie miała jakichś większych pretensji, wszak słońce świeciło ostro i ona też założyła na nos duże, ciemne szkła.
Po angielsku mówił nieźle, chociaż niezbyt szybko i z wyraźnym obcym akcentem. I trochę... hmm... dziwnie, jakby miał lekką wadę wymowy.
-– A ty mieszkasz tutaj?
– Nie. – Spuścił głowę nieco niżej. – Przyjechałem na zawody.
Przez chwilę nie umiała skojarzyć, o jakich zawodach mówi, ale szybko zorientowała się w sytuacji. No tak, w tych dniach w Willingen odbywały się letnie konkursy w skokach narciarskich. Senne zwykle miasteczko przeżywało najazd kibiców, właściciele zajazdów i pensjonatów zacierali ręce, a knajpiarze liczyli kolejne euro.
– Aha. Ale w sensie... startujesz?
– Tak. – Wydawał się zupełnie skoncentrowany na drodze, w ogóle nie patrząc na dziewczynę.
Ona dla odmiany zwróciła głowę w jego stronę, mrużąc lekko oczy, jakby usiłowała pokojarzyć kolejne fakty.
– Skąd jesteś?
– Słowenia.
– Tak myślałam – uśmiechnęła się. – Peter Prevc, prawda?
Jego milczenie było dla niej wystarczającym potwierdzeniem.
– To jakiś problem? – odezwał się w końcu, nadal nie patrząc na swoją towarzyszkę.
– Nie. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego miałby to być problem? I nie obawiaj się, nie napiszę zaraz na Twitterze, że słynny skoczek pomagał mi pchać samochód.
Wreszcie ponownie się rozluźnił, na jego twarz powrócił nikły uśmiech.
– Skoro tak obawiasz się zostać rozpoznanym, to dlaczego zdradziłeś mi tyle o sobie? – Marie drążyła temat. – Mogłeś powiedzieć, że mieszkasz w Willingen. Albo że jesteś kibicem. Zmyślić cokolwiek.
– Nie wiem. – Teraz on wzruszył szczupłymi ramionami. – Może dlatego, że nie lubię kłamać?
Znowu na kilka chwil zapadło milczenie.
– Ugh, odpocznijmy chwilę. – Marie zatrzymała się i wyprostowała plecy. – Chwilowo mam dość.
– Ale nie stójmy długo. – Peter zerknął na zegarek. – Za jakieś czterdzieści minut muszę odmeldować się w hotelu. Mamy oficjalny trening.
– Okej. Dopchniemy grata na stację, zatankuję i mogę cię podrzucić.
Marie przeciągnęła się ponownie, instynktownie wyczuwając skupiony na sobie wzrok chłopaka. Nie była zaskoczona. Zdawała sobie sprawę, że jest dość atrakcyjną młodą kobietą, a krótkie spodenki i koszulka na ramiączkach tylko podkreślały jej atuty. Nie była może klasyczną pięknością, pewnych elementów swojego ciała nie lubiła, ale całość nie prezentowała się najgorzej.
Teraz jednak nie miała ochoty na żadne głupie gierki, flirty czy próby wzbudzenia zainteresowania. To byłoby żałosne. Marzyła tylko, by doczołgać się na tę stację benzynową, a potem jechać do domu i wziąć prysznic.
– Dzisiaj chyba dobra pogoda do skakania, nie? – zagadnęła w końcu, byle coś powiedzieć. – Nie wieje...
– Tak, myślę, że będzie okej. Lubisz skoki?
– Czasem oglądam, ale nie jestem jakąś wielką kibicką. We Francji nie jest to bardzo popularna dyscyplina.
– Ale mnie skojarzyłaś – uśmiechnął się.
– Ale nie poznałam od razu. Może przez te okulary i czapeczkę. Albo przez to, że w kombinezonie i kasku wyglądasz inaczej.
– Lepiej czy gorzej? – Chyba chciał się droczyć.
– Nie wiem, po prostu inaczej. W kombinezonie nie widać, że jesteś taki chudy. Wy wszyscy tacy?
– Taki sport. Zapaśnik sumo nie skoczy.
Mimo chwilowych przerw w konwersacji, Marie dobrze się z nim rozmawiało. Był inteligentny, dość zabawny, a przy tym naturalny. I nie rzucał jakichś głupawych, na wpół seksistowskich komentarzy na temat sytuacji, w jakiej się znalazła.
– Okej, Marie, odpoczęłaś?
Kiwnęła głową.
– To ruszamy, bo noc nas tu zastanie.
W zasadzie nie miałabym nic przeciwko, pomyślała, ale zaraz skarciła się w myślach. Przestań, idiotko! Nie zachowuj się jak gówniara!
Droga prowadziła teraz przez zalesiony fragment i słońce nie paliło tak bardzo w karki. Mimo to Marie zaczynała coraz mocniej odczuwać zmęczenie. Nie była pierwszym lepszym słabeuszem, ale nie była też przyzwyczajona do większego wysiłku fizycznego. Okazyjne wizyty na siłowni i basenie się nie liczyły. Co innego Peter, ten zdawał się rześki, jakby popychał co najwyżej wózek dziecięcy.
– Ty w ogóle nie wydajesz się zmęczony – zauważyła.
– Jestem przyzwyczajony. Może nasze treningi nie obejmują pchania samochodów, ale tyramy dosyć ostro. Biegi, basen, siłownia, ćwiczenia równowagi... I oczywiście skoki.
– Chyba bym umarła – jęknęła.
– Kwestia przyzwyczajenia. I oczywiście trzeba lubić to, co się robi. A ty czym się zajmujesz?
– Jestem tłumaczką. Robię tłumaczenia z angielskiego na francuski i w drugą stronę. Książki, artykuły, dokumenty... Czasem pośredniczę w rozmowach i udzielam lekcji konwersacji.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak świetnie mówisz po angielsku. Praktycznie bez akcentu.
– Dzięki. Ty też dobrze sobie radzisz. I znasz jeszcze niemiecki, prawda? Bo zagadałeś do mnie po niemiecku.
– Znam, ale trochę gorzej. Wiesz, porozumiem się w normalnych sytuacjach życiowych, powiem parę zdań po zawodach, ale o fizyce jądrowej to bym nie pogadał.
Marie zachichotała.
– Ja o fizyce jądrowej bym nie pogadała nawet po francusku. A co do niemieckiego, to trochę dukam, bo muszę. Znaczy, znam dużo słów, nieźle rozumiem, ale mam problem z odmianą. Coś na zasadzie „Ty podać mi bułka”. Z ciotką porozumiewam się dziwną mieszanką niemieckiego, angielskiego i na migi, ha ha, z przewagą tego pierwszego, bo ona po angielsku prawie nicht verstehen.
– Jeszcze kilka wizyt i nauczysz się idealnie – uśmiechnął się. – Jak ktoś ma zdolności do języków, to łapie szybko. A każdy kolejny coraz szybciej.
– Zależy jaki język.
– Też fakt. Ale jak znasz francuski i angielski, to włoski czy hiszpański też byś szybko łyknęła. Mogłabyś mieć problem z językami słowiańskimi, jak czeski czy mój rodzimy słoweński.
– Najtrudniejszy jest chyba węgierski.
– Podobno polski też jest straszny, zwłaszcza gramatyka. Oni tam odmieniają wszystko przez wszystko, ha ha, i mają od tego masę wyjątków.
Marie śmiała się już otwarcie.
– Nie ma to jak rozmowy o lingwistyce przy pchaniu samochodu.
To była dość kuriozalna sytuacja, fakt, ale obojgu sprawiała przyjemność. Rozumieli się świetnie. Tematów im nie brakowało, rozmawiali o muzyce, filmach, ulubionych książkach. Dopchali już niebieskiego Citroena do pierwszych zabudowań Willingen i nie przejmowali się, że kilku mijanych ludzi posyła im zaciekawione spojrzenia.
– Ugh, żeby się gapić, to pierwsi, ale do pomocy nikt się nie kwapi – mruknęła Marie.
– Już niedaleko – zauważył Peter. – Widać szyld stacji.
– Bogu dzięki.
Pewien drobny problem mieli przy zakręcie, ale Marie przez okno kręciła kierownicą, a Peter samodzielnie zajmował się popychaniem bezwładnego auta, więc dali sobie radę.
– Będę mieć straszne wyrzuty sumienia, jeśli przez zmęczenie zawalisz konkurs – powiedziała dziewczyna. – Będą cię boleć ręce i nogi...
– Ręce nie są aż tak ważne. A nogi... Cóż, wybrałem się na rower, by je trochę potrenować, więc po prostu uznam twój samochód za inny przyrząd do ćwiczeń.
– Polecam się na przyszłość.
Ostatnie kilkadziesiąt metrów, ostatni wysiłek i wreszcie wtoczyli Citroena Marie pod dystrybutor benzyny.
– Uffff... Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się tak z pobytu na stacji benzynowej. – Dziewczyna otworzyła klapkę i zaczęła wlewać 95-kę do baku.
– Oby to naprawdę była wina braku paliwa, bo mam zbyt mało czasu, by toczyć go do mechanika.
– Nawet mnie nie strasz.
Pomimo zmęczenia obojgu dopisywały dobre humory. Peter zdjął okulary i czapeczkę, przetarł ręką spocone czoło, a potem przegarnął palcami włosy. Marie wreszcie mogła mu się lepiej przyjrzeć. Wokół oczu miał małe zmarszczki, które szczególnie uwidaczniały się przy uśmiechu. Nie był zbyt przystojny, ale miał bardzo ładne, gęste włosy i naprawdę sympatyczny, choć trochę nieśmiały uśmiech. Nie chciała przyglądać mu się zbyt obcesowo, tym bardziej, że ponownie założył czapkę i okulary. Zresztą, jakie to miało znaczenie, jak wyglądał? Przecież zaraz się rozstaną i nigdy więcej nie spotkają. Chociaż... przyszedł jej do głowy pewien pomysł.
Poszła zapłacić za benzynę, a gdy wróciła, Peter zerknął na zegarek.
– Mam niecałe piętnaście minut do zbiórki, więc odpalaj i módlmy się, żeby zadziałało. Bo jak nie... naprawdę chciałbym ci pomóc, ale nie mogę się spóźnić.
– Spoko, przecież rozumiem. I tak niesamowicie mi pomogłeś. – Wsiadła do samochodu. – Okej, zatem chwila prawdy...
Przekręciła kluczyki, samochód zarzęził i... odpalił. Ulga na twarzy Marie była aż nadto widoczna.
– Oddam cię kiedyś na złom, ty gracie! – warknęła, by dać upust emocjom. – Przerobią cię na puszki do konserw, obiecuję!... Okej, Peter, wskakuj, odwiozę cię.
Nie dał sobie dwa razy powtarzać.
– Sporthotel zum Hohen... coś tam.
– Się robi, sir!
Marie nie pierwszy raz była w Willingen, zatem znała drogę. Po kilku minutach stanęli przed ładnym, białym budynkiem z okwieconymi balkonami. Pospiesznie wyciągnęli rower z bagażnika i... przyszła pora, by się pożegnać.
– Jestem ci naprawdę wdzięczna – zaczęła Marie. – Bez ciebie pewnie nadal bym tam tkwiła.
– Nie ma sprawy, naprawdę.
– Słuchaj... – w jej głosie zabrzmiała lekka niepewność. – Zastanawiałam się, jak mogłabym ci to wynagrodzić i... Miałbyś czas dziś wieczorem?
Zamrugał szybko.
– Y...yyy, co?
– Chciałabym zaprosić cię na kolację. Do domu mojej ciotki. – Jeśli w jego głowie pojawiły się jakieś głupie myśli, Marie szybko je rozwiała. – Nie znam tutaj knajp, więc wolę nie ryzykować, zresztą pewnie wszędzie pełno kibiców, a wiem, że ciotka nie będzie mieć nic przeciwko. Lubi gości. I dobrze gotuje. – Puściła mu oczko. – To jak? Skusisz się?
W zakłopotaniu potarł kark. Nie spodziewał się takiej oferty.
– Spoko, jeśli nie chcesz, powiedz wprost – dodała szybko. – Nie będę urażona, naprawdę.
– Nie, nie o to chodzi – bronił się. – To bardzo miłe z twojej strony, ale... mam tak po prostu wpraszać się wam do domu?
– Nie wpraszać. Przecież cię zaprosiłam. A ciocia Greta lubi gości, jak już powiedziałam.
Nadal się wahał. Minę miał mocno niepewną.
– Okej, rozumiem, nie było propozycji. – Marie odczytała jego zachowanie po swojemu. Nie chciała go dłużej dręczyć i namawiać na coś, na co wyraźnie nie miał ochoty. – W takim razie jeszcze raz dzięki za pomoc, powodzenia na skoczni i...
– Nie, czekaj. W zasadzie... – uśmiechnął się. – W zasadzie chętnie przyjdę.
– Naprawdę? – rozpromieniła się.
– Tak. Po treningu mam wolne, cały wieczór, więc dlaczego nie miałbym spędzić go w miłym towarzystwie.
– Cudownie! – Klasnęła w dłonie. – Zatem która godzina ci pasuje? Dwudziesta może być?
– Tak, w porządku. Jaki adres?
– Rosenstrasse numer cztery. Dom Grety Scholle.
– Zapamiętam. Zatem... do zobaczenia!
– Do zobaczenia! I powodzenia w skokach. Wykoś wszystkich!
– To tylko trening...
– Nieważne, i tak wykoś, ha ha.
Gdy Marie machała mu na do widzenia i wsiadała na swojego – ponownie sprawnego – niebieskiego Citroena, Peter odprowadzał ją pełnym radości uśmiechem. Może to Willingen nie jest jednak takie złe?

_____________

* Przepraszam, czy coś się stało?
** Ehm, tak... Myślę, że benzyna... się skończyła?

_____________

Początek może nieco stereotypowy i nudnawy, ale ja lubię, gdy akcja rozkręca się powoli i jest choćby w jakimś stopniu prawdopodobna. Staram się też w choćby trochę trzymać faktów, np. w Willingen naprawdę istnieje Sporthotel zum Hohen Eimberg (choć nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zatrzymywali się w nim skoczkowie ;)) oraz ulica Rosenstrasse. 
Mam nadzieję, że nie było bardzo tragicznie ;) Miłego czytania i komentarze oczywiście mile widziane.

8 komentarzy:

  1. Dlaczego nudny czy streotypowy? Jakoś się poznać musieli. Co prawda dwa km pchania samochodu wydają mi się niemożliwe do zrealizowania, tym bardziej w górach gdzie drogi wiją się i kręcą, że nie wspomnę o wzniesieniach. No ale mniejsza z tym, zakładam że droga była płaska i bez znaczących zakrętów ;)
    Peter faktycznie ma nieoczywistą urodę, ale te zmarszczki wokół oczu i uśmiech tylko dodają mu pewnego rodzaju uroku. Cieszę się, że jest coraz więcej opowiadań właśnie o nim.
    Ciekawa jestem jak ciocia zareaguje a gościa podczas kolacji, może skoro on zna lepiej niemiecki to jakoś się dogadają :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! :D Z tymi dwoma kilometrami zastanawiałam się, przyznam szczerze, czy to możliwe, bo sama nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji (na szczęście!), za to przeglądałam drogi wokół Willingen i wydają się okej :P
      Co do urody Petera, to masz rację: jest nieoczywista, ale przez to na swój sposób interesująca. Choć nie mówię tego jako tzw. hotka.
      Dzięki za wnikliwy komentarz :)

      Usuń
  2. hej!
    ciekawie się zaczyna. przyznam szczerze, że nie natrafiłam na żadne opowiadanie, w którym bohaterowie poznali się podczas pchania auta, ale kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz.
    fajnie, że akcja będzie toczyć się dość powoli.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, nie do końca wiem jak zacząć, więc zacznę od początku.
    Czy moment poznania jest stereotypowy? Cóż problemy z autem na razie przytrafiły mi się tylko w jednym blogu na początku znajomości (i to nie samym *mruga do Charlie*), więc to aż tak bardzo stereotypowe nie jest. Zresztą ilość możliwych rozpoczęć fanficków jest chyba ograniczona, mimo iż życie lubi zaskakiwać, a przecież takie opowiadania mają jak najlepiej to życie naśladować, nie? Stąd masz też u mnie plusa za trzymanie się rzeczywistości na tyle na ile się da :). Fakt, że dzieje się to latem tego roku ułatwia sprawę, o ile sezon Cię nie dogoni, bo potem robi się śmiesznie.
    Okej, zdaje się, że jednak od środka zaczęłam, ale trudno.
    Brak benzyny jest poważnym niedopatrzeniem (i proszę mi nie narzekać na Citroeny, to bardzo porządne auta są! Zwłaszcza te starsze). Ja osobiście poszłabym na stację, ale ja to ja. Zresztą, pewnie gdyby w przeciągu paru minut nikt się nie pojawił Marie pewnie też by ruszyła na poszukiwanie stacji.
    Ale napatoczył się jakiś rowerzysta. Od razu domyśliłam się, że będzie to Peter, ale zakładka z bohaterami trochę zmniejsza element zaskoczenia.
    Ta rozmowa po niemiecku... Nie znam tego języka zbyt dobrze, ale coś mi tam z gramatyką nie pasuje. I czy pytanie "Błagam znasz angielski?" jest już w języku angielskim? Logika podpowiadałaby, by zapytać o to po niemiecku (jakby nie umiał to by i tak nie zrozumiał i było by trochę zamieszania niepotrzebnego, a proste "Sprechst du englisch?" załatwi sprawę od razu), a jeśli zadane było rzeczywiście po niemiecku, to powinno być nadal w wersji niemieckojęzycznej. Tylko taka drobna uwaga logistyczna. Zakładam, że wydarzyła się tu opcja A, więc komentarz jak wyżej.
    Dalej wracamy do naszych bohaterów. Pero niczym prawdziwy gentelman ratuje damę w opresji (choć najpierw się upewnia, czy dama aby na pewno wie w jakiej jest opresji). Pomysł pchania ciekawy, choć ja bym raczej na miejscu Pero pojechała na stację po benzynę, załatwił by to zdecydowanie szybciej i mniej się zmęczył. Ale może chciał sobie popchać samochód z piękną Marie, kto go tam wie...? Trening taki, siłowy...?
    No więc pchają sobie razem i sobie gadają. Bo głupio tak sobie w milczeniu pchać auto. Rozszyfrowanie tożsamości Marie rzeczywiście było stosunkowo łatwe (tekst o ślimakach w schowku rozbawił mnie prawie do łez :D) i podoba mi się miejscami poczucie humoru Petera. Potem następuje moment odkrycia kart przez skoczka i Marie okazuje się być na szczęście dość zorientowana w temacie, ale bez zbędnego fangirlingu. Good. Po czym bohaterka bez zbędnej skromności określa siebie jako atrakcyjną i tu mamy lekki zgrzyt.
    Przynajmniej mnie trochę zgrzyta. Ale przymkniemy na to oko, w końcu nie decyduje się na wykorzystywanie swoich licznych atutów i odkłada flirty na bok (choć chwilę później myśli sobie to, co sobie myśli, co w połączeniu z "nie jest zbyt przystojny" daje kolejny zgrzyt. Plusy i minusy 2:2 na razie).
    I ta konwersacja lingwistyczna... Jest jakby... trochę nie na miejscu? Wymuszona? Trochę ratuje sytuacje fakt, że bohaterowie sami zdają sobie sprawę z tego, że jest to trochę nietypowe.
    Samochód wtoczony w końcu na stację ("nigdy nie myślałam, że tak się ucieszę z pobytu na stacji benzynowej" <3), zatankowany i można jechać. Pero wskakuje ("Sporthotel von coś tam" <3 <3 <3) i sobie jadą. A jak już dojeżdżają, to Marie chce się odwdzięczyć. Propozycja kolacji nie niesie ze sobą żadnych przesłanek matrymonialnych (I hope! To znaczy przynajmniej jeszcze nie), zwłaszcza przy obecności ciotki, bo przecież Marie na wstępie odpuściła sobie zbędne flirty, nie jej świat w końcu, nie? (przynajmniej na razie, z tego co podpowiada mi mój nos). Peter się waha, ale kto mu się dziwi, a nuż znowu jakaś hotka, która go napadnie i zmaltretuje tam a teraz tylko udaje normalną, bo działa długofalowo. W końcu jednak daje się namówić i... I co z tego będzie, dowiemy się w następnym rozdziale jak mniemam.
    cdn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Marie lekko nieogarnięta w sprawach okołoskokowych, co dodaje jej uroku i naturalności.
      I teraz w podsumowaniu mogę Ci wyłuszczyć, co jest dobre, a co złe.
      Zaznaczam, że nie czuję się żadnym autorytetem w tej kwestii, mówię tylko co mi leży na wątrobie, bo opowiadanie zapowiada się naprawdę bardzo fajnie, styl masz stosunkowo lekki i pisanie raczej nie sprawia Ci problemów z tego co widzę, ale są pewne zgrzyty, które sprawiają, że nie jest w stu procentach idealnie. Pamiętam, jednak że miałaś przerwę w pisaniu i kładę to na karb przerwy, licząc że z biegiem czasu się rozkręcisz. Dziś wiec jeszcze parę wskazówek.
      Marie nie jest do końca naturalna, być może troszeczkę zbyt wyidealizowana pod kątem wyglądu i samoświadomości tego wyglądu? niecałkowicie naturalna jest również ta rozmowa z Peterem, rozumiem jednak, że pewne wprowadzenie trzeba było poczynić. Rozmowa lingwistyczna zabawna, ale prowadzona w nieco nieodpowiednim momencie jak na mój gust albo zbyt daleko idąca w dywagacje językowe. Pewne logistyczne rozwiązania były dla mnie mało logiczne, ale rozumiem, że to na potrzeby opowiadania (ja naprawdę pojechałabym na rowerze po tą benzynę, serio). Tutaj jeszcze ten drobny szczegół z językami angielskim i niemieckim, o którym już szerzej wspomniałam wcześniej i tyle z "minusów". Jakieś drobne literówki, ale każdemu się zdarza, nawet nie warto wspominać.
      Z PLUSÓW: masz dość lekki styl, choć podejrzewam, że z notki na notkę rozkręcisz się jeszcze bardziej i będzie tylko lepiej. Dodatkowo jak już mówiłam trzymasz się faktów i to też jest duży plus, że starasz się jak najlepiej odwzorować rzeczywistość. Sam pomysł również wydaje się całkiem-całkiem, czekam tylko na moment kiedy akcja się rozwinie w jakimś konkretnym kierunku. Masz duuużo zabawnych momentów i klika naprawdę dobrych ripost. Chwali się to i podziwia. Budowanie sytuacji zabawnych jest zdecydowanie trudniejsze od sytuacji smutnych/poważnych. Tak samo jak łatwiej ludzi doprowadzić do łez niż do śmiechu. Ogółem duży plus o ile popracujesz odrobinę nad naturalnością.
      Tyle ode mnie, czekam na rozdział drugi i dodaję do czytanych :)
      Pozdrawiam i życzę weny,
      E_A
      PS. Za wszelkie literówki/błędy/nieścisłości w komentarzu przepraszam, ale pora jest wskazująca.
      PS2. Mam nadzieję, że jesteś otwarta na konstruktywną skądinąd krytykę i nie poczułaś się urażona ty komentarzem w żaden sposób. Jeśli tak to przepraszam, raz jeszcze powtórzę, że bardzo mi się podobało <3
      PS3. Zdaje się, że komentarz trzeba podzielić, bo się znowu rozrósł. Typowa ja.
      Raz jeszcze pozdrawiam serdecznie :*

      Usuń
    2. O łał, trafiła mi się wymagająca czytelniczka! Dzięki za tak długi i konstruktywny komentarz:)
      Ja nie jestem jakąś wybitną autorką, piszę sobie dla przyjemności i w wolnym czasie. Rozpracowanie wszystkiego - każdego słowa bohaterów, myśli, sytuacji - wymaga niestety czasu, a tego nie mam nieograniczonego. Nie chodzi o to, że próbuję jakoś usprawiedliwić niedociągnięcia, ale też znam siebie i wiem, że gdybym próbowała rozkiminiać i poprawiać wszystko po sto pięćdziesiąt razy, to opowiadanie nie miałoby więcej jak ze trzy odcinki ;) Poza tym sądzę, że pisanie w 3. osobie jest trudniejsze od pisania w 1., jak zazwyczaj jest praktykowane w fanficach, bo trzeba "mentalnie" ogarnąć większą liczbę bohaterów (co najmniej dwójkę głównych).
      Chciałam jeszcze odnieść się do tej "nieskromności" Marie odnośnie jej wyglądu. Marie ma 28 lat, jest dość świadomą siebie kobietą, Peter nie jest pierwszym facetem, jakiego spotkała na swojej drodze życiowej (wiadomo, o co chodzi), jest dobrą obserwatorką... Uważam, że zbytnia skromność i udawanie brzydkiego kaczątka do niej nie pasuje. Nie jest modliszką ani flirciarą, która łapie wszystko, co nosi spodnie i nie ucieka na drzewo, ale nie może być kopciuszkiem.
      Opowiadanie będzie się rozkręcać długo (przyznam, że nie przepadam za tekstami, gdzie bohaterowie w trzecim odcinku lądują ze sobą w łóżku, a w piątym się żenią), ale sądzę, że dalsza część, zwłaszcza pod koniec (omg, jak to brzmi)będzie bardziej obfitowała w emocje.
      Tak czy owak dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że będziesz tu zaglądać :)

      Usuń
  4. Hah bardzo fajny ten rozdział i zaraz zabieram się za czytanie kolejnego. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 1xbet korean Betting - Legalbet.co.kr
    1xbet korean Betting. Bet on sports with one of the best sportsbooks in Asia, the world's biggest bookmakers! Get the best bonus and 1xbet mongolia bet on a

    OdpowiedzUsuń