* * *
Słońce przeszło już wyraźnie na zachodnią część nieba.
Marie, odkąd tylko znalazła się w swoim pokoju hotelowym – to
znaczy od ponad godziny – nie zrobiła nic poza umyciem twarzy i
rąk oraz przebraniem się. Czuła się koszmarnie. Wyszła na
totalną idiotkę, która jechała przez pół Niemiec po to, by
wziąć udział w imprezie urodzinowej swojego... no właśnie, kogo?
Kolegi? Znajomego? Przecież nie przyjaciela. Na dodatek imprezie,
która nie istniała, bo delikwent obchodził urodziny dopiero za
półtora miesiąca. Jak mogła być tak głupia! Jakim cudem nie
sprawdziła w Internecie, kiedy ma urodziny? Jak to się stało, że
tego nie widziała? Przecież przeczytała o nim kilka artykułów,
parę wywiadów, jakieś relacje z zawodów. Czy tam naprawdę
nigdzie nie było informacji, w jakim dniu się urodził? A może
była, tylko ona nie zwróciła na to uwagi? Boże, jaka masakra!
Na Domena i jego głupkowaty pomysł nie była nawet w połowie tak
zła, jak na siebie. Zrobiła z siebie kompletną kretynkę.
Najchętniej zabrałaby teraz nie rozpakowaną nawet walizkę,
wsiadła do samochodu i wróciła do Willingen, przenocowawszy po
drodze w pierwszym lepszym motelu. Byle nie stawać twarzą w twarz z
Peterem.
Przecież on nawet nie chce jej tu widzieć! Niby powiedział, że
się cieszy z jej przyjazdu, ale zrobił to tylko z grzeczności. Bo
co miał powiedzieć? „Idź sobie, nie zapraszałem cię tutaj”?
Jest na to stanowczo zbyt dobrze wychowany.
A z Domenem jeszcze sobie porozmawia nim ten upokarzający weekend
dobiegnie końca i stanowczo poprosi o wyjaśnienia, co też chłopak
miał na celu, okłamując ją. Nie wierzyła, że zrobił to jedynie
dla czystego wygłupu, albo żeby ją upokorzyć w oczach starszego
brata. Jaki to miałoby sens? Przecież nie była dla Petera nikim
ważnym, ledwo się znali. Nie wtrącała się w jego życie, nie
narzucała mu. Po co Domen miałby ośmieszać ją przed swoim
bratem?
Była głodna. Ostatni posiłek jadła około czternastej, na stacji
benzynowej. Będzie chyba musiała zadzwonić do recepcji i zapytać,
czy mają tutaj room service. Bo do restauracji nie zejdzie za żadne
skarby świata! Na pewno nie teraz!
Napisała SMS–a do ciotki Grety, że dotarła spokojnie i wszystko
jest okej. Nie chciała dzwonić, bo wiedziała, że ciotka od razu
wyczułaby w jej głosie fałsz. A na razie musiała sama przełknąć
swoją głupotę i zastanowić się, jak z tego wybrnąć.
Głód dawał się coraz bardzie we znaki i Marie w końcu
skapitulowała. Po tym, jak okazało się, iż obsługa hotelowa nie
nosi posiłków do pokoi (czego od razu się domyślała, bo hotelowi
daleko było do Hiltona), wymknęła się na korytarz, bacząc, czy
gdzieś nie przewija się Peter albo Domen. Wiedziała, że zachowuje
się idiotycznie, ale nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację
z którymkolwiek z nich. Na szczęście nie zauważyła nigdzie
słoweńskich skoczków.
W restauracji Marie zajęła dwuosobowy stolik pod ścianą, by jak
najmniej rzucać się w oczy i zaczęła przeglądać kartę dań. Po
pomieszczeniu kręciło się kilka osób z różnych drużyn, o czym
świadczyły napisy na ich koszulkach i bluzach. Było nawet dwóch
panów w średnim wieku, ewidentnie należących do ekipy
słoweńskiej, ale ci dyskutowali o czymś po cichu, pochyleni nad
rozłożonymi na stoliku kartkami. Prevców nie dostrzegła.
– Mogę się przysiąść?
Zajęta przerzucaniem stron hotelowego menu, nie zauważyła, kiedy
stanął obok niej wysoki, szczupły mężczyzna. Gwałtownie
podniosła głowę. Nie był to jednak Peter. Znała skądś tę
twarz, ale nie umiała skojarzyć, skąd. Jedno było pewne: należał
do drużyny słoweńskiej, świadczyła o tym ewidentnie jego
koszulka z napisem „Slovenija” i logami sponsorów.
– Och... Tak, proszę. – Wolałaby zjeść posiłek w samotności,
ale nie chciała być niemiła. Tym bardziej, że mężczyzna
wyglądał na starszego od niej i nie na podrywacza.
– Przepraszam, jeśli cię z kimś mylę – zajął miejsce
naprzeciwko dziewczyny – ale chyba jesteś Marie, prawda? Znajoma
Petera?
– Tak, ale... Może pytam głupio, ale mam wrażenie, że skądś
się znamy, tylko nie umiem skojarzyć, skąd.
– Robert Kranjec – uśmiechnął się. – Poznaliśmy się w
Willingen. Peter przyprowadził cię na chwilę do boksu.
– Och, faktycznie. – Poczuła ulgę. – Przepraszam, że cię
nie poznałam, nie mam pamięci do twarzy.
– Nie szkodzi. Też przez dłuższą chwilę zastanawiałem się,
czy to na pewno ty. Ale takie włosy są charakterystyczne.
Mówił to z uśmiechem, ale Marie nie wyczuła w jego głosie
żadnych flirciarskich nut. Była na to wyczulona, bo często się
zdarzało, że jeśli jakiś facet chciał ją poderwać, zaczynał
od komplementowania jej włosów. Taka burza loków nie była często
spotykaną fryzurą, zwłaszcza jeśli pochodziła z natury, a nie
salonu fryzjerskiego.
– Pewnie wszyscy już wiecie, że tu jestem – skrzywiła się. –
Oczywiście musiałam natknąć się w tym diabelnym hallu na całą
drużynę. A minę Petera pod tytułem „Co ty tu, u licha, robisz?”
będę pamiętać chyba do końca życia.
Nim Robert zdążył odpowiedzieć, podszedł kelner, pytając, czy
może przyjąć zamówienie.
Z pokoju nie chciałeś przyjąć, wredny gadzie.
Marie poprosiła o tosty z mozzarellą, sałatkę grecką i zieloną
herbatę. Jej skurczony z głodu i nerwów żołądek raczej nie
przyjąłby bardziej obfitego posiłku. Robert ograniczył się do
soku grejpfrutowego.
– Nie patrz tak na mnie, my naprawdę jemy – zażartował. – Po
prostu jestem już po kolacji.
– Okej.
Zastanawiała się, dlaczego słoweński skoczek przysiadł się do
niej i o czym zamierzał rozmawiać, ale nie chciała pytać prostu z
mostu. Skoro on przyszedł, niech sam zacznie temat.
– Peter nie jest na ciebie zły, nie obawiaj się. – Robert nie
dał jej długo czekać. – Po prostu był zaskoczony. Za to Domena
opieprzył tak, że pół piętra słyszało.
– Super. Brakuje mi jeszcze tego, by być powodem awantury
rodzinnej.
Po etapie wściekłości na samą siebie nadeszła faza sarkazmu. Im
Marie poznawała więcej szczegółów tej afery, w środku której
się znalazła, tym większą ochotę miała strzelić sobie w łeb.
A w łagodniejszym i bardziej racjonalnym wydaniu: uciec stąd, gdzie
pieprz rośnie i nigdy więcej nie pokazywać się braciom Prevc na
oczy.
– Chłopak odwalił głupotę i tyle – kontynuował Robert. –
Sam nie wiem, co mu do łba strzeliło. Młody jest i narwany. Ale
jestem pewien, że chciał dobrze.
– Tak? A to ciekawe. Bo zachodzę w głowę, co też nim kierowało.
– Hmm, no cóż... – Robert wyglądał, jakby zastanawiał się,
czy brnąć dalej w ten temat, czy też odpuścić. Ale skoro
powiedział A, należało powiedzieć też B. – Mogę się mylić,
ale sądzę, że chciał po prostu, by Peter trochę wyluzował.
Myśli Marie stały się czarne jak koszulka, którą akurat miała
na sobie. Wyluzował? A co to, do diabła, za fraza?
– Przepraszam, ale co masz na myśli?
– Nic złego, spokojnie – uśmiechnął się Robert. – Po
prostu... Domen chyba trochę martwi się o Petera.
– W jakim sensie? – Zmarszczyła brwi. – Nie zauważyłam, żeby
z Peterem było coś nie w porządku.
Robert zrobił zakłopotaną minę. Może głupio postąpił
przysiadając się do Marie i rozpoczynając te rozmowę? Ale z
drugiej strony chyba lepiej, jak dziewczyna otrzyma trochę
informacji przekazanych w dobrej wierze.
– Peter jest ambitny – zaczął ostrożnie. – Bardzo.
Nie mówię, że to coś złego, wszak pracowitość i ambicja
zaprowadziły go na szczyt, ale czasem odnoszę wrażenie, że
jedyne, co on ma, to skoki. Podporządkował temu swoje życie. Na
skoczni żyje, a poza nią wydaje się cholernie zagubiony i samotny,
chociaż za nic się do tego nie przyzna. Wiesz, jestem stary i...
nie, nie zaprzeczaj, jak na skoczka jestem... i dużo widziałem.
Pamiętam, jak Peter dołączył do drużyny. Od razu widać było,
że ma talent, chociaż nie wystrzelił momentalnie na szczyt, jak na
przykład Schlierenzauer.
– To chyba okej, nie? – wtrąciła trochę niepewnie Marie. –
Nie odwaliła mu sodówka.
– Tak, to prawda. Peter zawsze miał poukładane w głowie. Do
wszystkiego podchodził cholernie metodycznie, krok za krokiem,
ćwiczył każdy element do upadłego. Dla niego skoki to praca, w
której chce być doskonały. Nie ma w sobie dzikiej fantazji, którą
odznacza się chociażby Domen.
– Ehm, to dobrze czy źle?
Marie nie bardzo rozumiała, do czego Robert zmierza. Jak na razie
to, co mówił, stawiało starszego Prevca raczej w pozytywnym
świetle. Jawił się jako człowiek utalentowany, pracowity,
konsekwentny w dążeniu do celu... Nawet jeśli był trochę
nadambitny, to czy to coś złego? Lenie w sporcie nie dochodziły do
niczego. A brak „dzikiej fantazji” na skoczni też raczej
stanowił pozytywną cechę, nieprawdaż? Marie nie była wielką
znawczynią tej dyscypliny, ale pamiętała swoje spostrzeżenia z
zawodów w Willingen: agresywny, dynamiczny lot Domena, który
wywoływał w niej lęk o bezpieczeństwo nastolatka i spokojny,
pewny, wyćwiczony skok Petera. U tego drugiego nie było nic
przypadkowego. Czuła, że nawet gdyby zdarzyło się coś
niespodziewanego, na przykład mocniejszy podmuch wiatru, Peter sobie
poradzi.
Ale może się myliła?
– Niby dobrze, ale... Kurczę, nie umiem ci tego do końca
wytłumaczyć... Widzisz, Peter to dość specyficzny człowiek.
Wydaje się bardzo pewny siebie, niektórzy nawet twierdzą, że jest
zarozumiały, ale to tyczy się tylko skoków. Poza skocznią ma w
sobie masę niepewności. Przez całe lata kibice i media zajmujące
się naszą dyscypliną miały go za ponuraka i mruka. Nie uśmiechał
się, nie robił zabawnych min do kamery, nie machał publiczności,
chodził ze spuszczoną głową... Miał gigantyczne kompleksy,
które, podejrzewam, nadal gdzieś w nim siedzą.
Marie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie wie o Peterze
Prevcu. Mogła wiedzieć, że ma urodziny dwudziestego września (tę
datę zapamięta do końca życia!), pochodzi z małej wioski Dolenja
Vas, ma czwórkę rodzeństwa, zdobył mistrzostwo tego czy medal
tamtego, ale była kompletną ignorantką jeśli chodziło o jego
myśli, uczucia, poglądy, a nawet przeszłość. Fakty, które
znała, równie dobrze mogła wyczytać z Wikipedii. Natomiast to, co
mówił w tym momencie Robert, otwierało przed nią zupełnie nowy
obraz słoweńskiego mistrza.
Kelner przyniósł zamówione przez nią jedzenie, ale ledwo zwróciła
na ten fakt uwagę.
– Kompleksy na punkcie czego? – zapytała cicho.
– Przypuszczam, że wyglądu. Ale nie będę ci zdradzał
szczegółów. Jeśli on kiedyś zechce, sam ci wszystko opowie. Nie
jestem psychologiem, Marie, ale sądzę, że właśnie dlatego tak
mocno skupił się na doskonaleniu w skokach. Chciał w czymś
osiągnąć mistrzostwo. Żeby inne cechy, na które zwracają uwagę
ludzie, zeszły na dalszy plan.
Marie nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. W głowie miała istną
plątaniną myśli. Zauważyła, że Peter jest dość nieśmiałym
człowiekiem – czemu teoretycznie powinna przeczyć dyscyplina
sportu, która uprawiał – ale żeby jego życie niszczyły
kompleksy? Nie, tego zdecydowanie by o nim nie powiedziała. Przecież
uśmiechał się, żartował i wydawało się to szczere. Nie było w
jej mniemaniu maską, mającą ukryć nieszczęśliwe wnętrze.
Umiała coś takiego rozpoznawać: często ludzie, którzy czuli się
niepewnie, ukrywali swoje prawdziwe uczucia za fasadą głośnego
śmiechu, wygłupów, prób zwrócenia na siebie uwagi za wszelką
cenę. Ale Petera to nie dotyczyło.
– Widzę, że się przejęłaś tym, co mówię – zauważył
Robert. – Nie martw się, to było dawno. Potem Peter zaczął
odnosić sukcesy, przeszedł operację, spotkał dziewczynę, w
której się zakochał...
Marie chyba wreszcie pojęła sens tej rozmowy i ta świadomość
uderzyła ją z całą mocą.
– Jeśli wszystko, co opowiadasz, ma na celu uświadomienie mi, że
Peter ma dziewczynę i żebym się odwaliła, to mogę cię zapewnić,
że ja i on...
– Hej, hej, hej, spokojnie – wpadł jej w słowo Robert, który
ledwo rozumiał, gdy tak szybko mówiła. – Nie to miałem na
myśli. Poza tym Peter nie ma dziewczyny.
– Przecież sam przed chwilą powiedziałeś...
– To nieaktualne. Rozstali się. Nie mówił ci?
A niby dlaczego miał mi mówić?
Marie przypomniała sobie fragmenty rozmowy podczas kolacji w
Willingen. To, jak Peter żartobliwie mówił o ograniczeniach
długości skoku i jego „Ja skaczę najdalej” jako odpowiedź na
podchwytliwe pytanie ciotki Grety. Nie zwróciła wówczas na te
słowa uwagi, bo nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy jest
sam, czy też spotyka się z jakąś dziewczyną. A teraz miało...?
– Nie. – Marie wreszcie zabrała się za swoje stygnące już
powoli tosty. – Nie zwierzamy się sobie z przeszłości, zwłaszcza
nieprzyjemnej.
– Zerwali ze sobą w tym roku, chyba w lutym czy marcu – mówił
dalej Robert, choć wcale nie zapytała o detale. – Nie wiem, co
było powodem, ale Peter mocno to przeżył. Chyba wiązał z nią
poważniejsze plany. W każdym razie wszystko się rozsypało, a
problemy osobiste odbiły się na jego skokach. Sezon skończył
oczywiście na pierwszym miejscu, bo wcześniej wypracował taką
przewagę, że mógłby wyjechać na Karaiby i leżeć pod palmą, a
i tak by dostał tę Kulę, ale pod koniec nie skakał już tak
genialnie, jak w grudniu czy styczniu. Myślałem, że wiesz...
Nie wiedziała. I teraz czuła się bardzo dziwnie, rozmawiając o
życiu osobistym Petera z jego kolegą z kadry.
Marie nie była osobą wścibską, nie wciskała nosa w cudze sprawy
i nie pasjonowała się tanimi sensacjami. Może dlatego też nie
szukała w internecie dokładniejszych informacji o Peterze Prevcu,
po tym, jak poznali się dwa tygodnie temu. Nie wpisywała
maniakalnie w Google haseł z nim związanych, nie grzebała po
portalach plotkarskich. Przeczytała tylko kilka artykułów, ale
dotyczyły głównie osiągnięć sportowych słoweńskiego skoczka,
a jego profil na Facebooku był dość „neutralny” – żadnych
nadmiernie osobistych informacji, wynurzeń czy zdjęć. Dodatkiem
było to, co sam jej powiedział. Z tej układanki wyłaniał się
obraz Petera jako zdolnego zawodnika, lubianego w drużynie kolegi,
człowieka silnie związanego z rodziną, kochającego sport i
przyrodę. Tymczasem za sprawą Roberta Kranjca obraz ten został
uzupełniony o zupełnie nowe barwy.
– A uważasz, że ta wiedza jest mi do czegoś potrzebna? –
odezwała się po dłuższej chwili zamyślenia, połączonego z
bezwiednym grzebaniem widelcem w sałatce.
– Zależy, co zamierzasz.
– Nic nie zamierzam. – Marie gwałtownie podniosła głowę. –
Dlaczego uważasz, że mam jakieś plany? Wiem, że mój przyjazd
tutaj wygląda dziwnie, ale naprawdę nie jestem jakąś zwariowaną
stalkerką, ani wyrachowaną babą, która zasadziła się na
młodego, znanego sportowca. Okej, przyznaję, mój błąd, że nie
sprawdziłam dokładnie, kiedy Peter ma urodziny, ale cały ten durny
pomysł zrodził się w głowie Domena. Więc bardzo proszę,
przestańcie mnie podejrzewać Bóg wie o co.
– Nikt cię o nic nie podejrzewa. – Robert uśmiechnął się
przyjaźnie i mina ta wydawała się szczera. – Wręcz przeciwnie:
uważam, że jesteś właśnie taką osobą, jaka powinna znajdować
się przy Peterze. I mniejsza, czy jako jego koleżanka,
przyjaciółka, dziewczyna...
Marie totalnie zaskoczyły jego słowa.
– To znaczy, jaką?
– Dorosłą, poukładaną życiowo, mającą swoje zdanie. A
jednocześnie nie nudną. Taką, która by wyciągnęła tego matołka
z jego zamkniętych ram, a przy tym nie rozwalała całego jego
świata.
– Skąd możesz wiedzieć, jaka jestem? – parsknęła. – Ledwo
się znamy.
Robert wzruszył ramionami i zrobił minę w stylu „Swoje się w
życiu wie”.
– Tak mi się wydaje – rzekł dyplomatycznie. – Poza tym Peter
trochę mówił. Sam z siebie niewiele, trzeba było z niego wyciągać
informacje podstępem, ale co nieco wyśpiewał.
– A po co wam ta wiedza, hm? Wy zawsze tacy ciekawscy?
– Cóż, jesteśmy wszyscy jak jedna rodzina. Czasem co prawda
patologiczna, ale zawsze.
Marie prychnęła.
– Wywierasz na mnie presję, wiesz? – Ugryzła kawałek tosta i
przeżuła szybko. – W kwestii tego, że powinnam być przy
Peterze. A może ja zaraz po kolacji stąd wyjadę? Albo ewentualnie
przesiedzę tu weekend, a potem wrócę do Francji i nigdy więcej
nie skontaktuję się z Peterem? Albo on się do mnie już nie
odezwie? Może to zwykła przelotna znajomość, hę?
– Może. Ale nie wydaje mi się. Myślę, że Peter polubił cię
na swój sposób, tylko ma problem z okazaniem tego. Bo on nie ufa
kobietom i trzyma je na dystans.
– Z powodu swojej byłej? – zmarszczyła brwi.
– Też. I ogólnie z powodu tego, jak postrzega siebie. I z powodu
fanek, które nagle się nim zainteresowały, gdy zaczął odnosić
sukcesy. Ale... chyba już wystarczająco go obgadaliśmy. Ja
uciekam, trochę jeszcze pobiegać przed snem. A tobie życzę
smacznego. I miłego pobytu w Klingenthal. – Wstał od stolika. –
Aha, i jeszcze w kwestii Petera...
– Tak?
– Nie zrań go, Marie, obojętnie, jak poukłada się wasza
znajomość.
I odszedł, zostawiając dziewczynę z głową pełną sprzecznych
myśli.
______________________
Więcej nie wymyślę ;) Odcinek był napisany już jakiś czas temu,
wprowadziłam tylko niewielkie poprawki. Myślę, że wszystko co
najważniejsze zostało już w nim zawarte i nie ma co rozwlekać na
siłę. Dla mnie osobiście to jeden z ważniejszych fragmentów, bo
niby nic się w nim nie dzieje, ale rzuca sporo światła na osobę
Petera. Mam nadzieję, że rysuję go w miarę prawdopodobnie.
Co do kolejnej części, to z bólem przyznam, że nie napisałam
jeszcze ani jednego zdania :P To chyba pierwsza taka sytuacja. Wiem,
co ma się tam znaleźć, ale muszę te wizje przekuć w formę
widzialną. Nie wiem, kiedy opublikuję nową część, bo mam
ostatnio trochę różnych rzeczy do ogarnięcia i pewnie czekają
mnie jakieś wyjazdy. Takie jakby pokłosie powiedzenia „Stara
miłość nie rdzewieje”? :P Ale postaram się nie zaniedbać
Petera ;)
Pozdrawiam wszystkich :*