czwartek, 26 maja 2016

Odcinek 7

*    *    *

Słońce przeszło już wyraźnie na zachodnią część nieba.
Marie, odkąd tylko znalazła się w swoim pokoju hotelowym – to znaczy od ponad godziny – nie zrobiła nic poza umyciem twarzy i rąk oraz przebraniem się. Czuła się koszmarnie. Wyszła na totalną idiotkę, która jechała przez pół Niemiec po to, by wziąć udział w imprezie urodzinowej swojego... no właśnie, kogo? Kolegi? Znajomego? Przecież nie przyjaciela. Na dodatek imprezie, która nie istniała, bo delikwent obchodził urodziny dopiero za półtora miesiąca. Jak mogła być tak głupia! Jakim cudem nie sprawdziła w Internecie, kiedy ma urodziny? Jak to się stało, że tego nie widziała? Przecież przeczytała o nim kilka artykułów, parę wywiadów, jakieś relacje z zawodów. Czy tam naprawdę nigdzie nie było informacji, w jakim dniu się urodził? A może była, tylko ona nie zwróciła na to uwagi? Boże, jaka masakra!
Na Domena i jego głupkowaty pomysł nie była nawet w połowie tak zła, jak na siebie. Zrobiła z siebie kompletną kretynkę. Najchętniej zabrałaby teraz nie rozpakowaną nawet walizkę, wsiadła do samochodu i wróciła do Willingen, przenocowawszy po drodze w pierwszym lepszym motelu. Byle nie stawać twarzą w twarz z Peterem.
Przecież on nawet nie chce jej tu widzieć! Niby powiedział, że się cieszy z jej przyjazdu, ale zrobił to tylko z grzeczności. Bo co miał powiedzieć? „Idź sobie, nie zapraszałem cię tutaj”? Jest na to stanowczo zbyt dobrze wychowany.
A z Domenem jeszcze sobie porozmawia nim ten upokarzający weekend dobiegnie końca i stanowczo poprosi o wyjaśnienia, co też chłopak miał na celu, okłamując ją. Nie wierzyła, że zrobił to jedynie dla czystego wygłupu, albo żeby ją upokorzyć w oczach starszego brata. Jaki to miałoby sens? Przecież nie była dla Petera nikim ważnym, ledwo się znali. Nie wtrącała się w jego życie, nie narzucała mu. Po co Domen miałby ośmieszać ją przed swoim bratem?
Była głodna. Ostatni posiłek jadła około czternastej, na stacji benzynowej. Będzie chyba musiała zadzwonić do recepcji i zapytać, czy mają tutaj room service. Bo do restauracji nie zejdzie za żadne skarby świata! Na pewno nie teraz!
Napisała SMS–a do ciotki Grety, że dotarła spokojnie i wszystko jest okej. Nie chciała dzwonić, bo wiedziała, że ciotka od razu wyczułaby w jej głosie fałsz. A na razie musiała sama przełknąć swoją głupotę i zastanowić się, jak z tego wybrnąć.
Głód dawał się coraz bardzie we znaki i Marie w końcu skapitulowała. Po tym, jak okazało się, iż obsługa hotelowa nie nosi posiłków do pokoi (czego od razu się domyślała, bo hotelowi daleko było do Hiltona), wymknęła się na korytarz, bacząc, czy gdzieś nie przewija się Peter albo Domen. Wiedziała, że zachowuje się idiotycznie, ale nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację z którymkolwiek z nich. Na szczęście nie zauważyła nigdzie słoweńskich skoczków.
W restauracji Marie zajęła dwuosobowy stolik pod ścianą, by jak najmniej rzucać się w oczy i zaczęła przeglądać kartę dań. Po pomieszczeniu kręciło się kilka osób z różnych drużyn, o czym świadczyły napisy na ich koszulkach i bluzach. Było nawet dwóch panów w średnim wieku, ewidentnie należących do ekipy słoweńskiej, ale ci dyskutowali o czymś po cichu, pochyleni nad rozłożonymi na stoliku kartkami. Prevców nie dostrzegła.
– Mogę się przysiąść?
Zajęta przerzucaniem stron hotelowego menu, nie zauważyła, kiedy stanął obok niej wysoki, szczupły mężczyzna. Gwałtownie podniosła głowę. Nie był to jednak Peter. Znała skądś tę twarz, ale nie umiała skojarzyć, skąd. Jedno było pewne: należał do drużyny słoweńskiej, świadczyła o tym ewidentnie jego koszulka z napisem „Slovenija” i logami sponsorów.
– Och... Tak, proszę. – Wolałaby zjeść posiłek w samotności, ale nie chciała być niemiła. Tym bardziej, że mężczyzna wyglądał na starszego od niej i nie na podrywacza.
– Przepraszam, jeśli cię z kimś mylę – zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny – ale chyba jesteś Marie, prawda? Znajoma Petera?
– Tak, ale... Może pytam głupio, ale mam wrażenie, że skądś się znamy, tylko nie umiem skojarzyć, skąd.
– Robert Kranjec – uśmiechnął się. – Poznaliśmy się w Willingen. Peter przyprowadził cię na chwilę do boksu.
– Och, faktycznie. – Poczuła ulgę. – Przepraszam, że cię nie poznałam, nie mam pamięci do twarzy.
– Nie szkodzi. Też przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy to na pewno ty. Ale takie włosy są charakterystyczne.
Mówił to z uśmiechem, ale Marie nie wyczuła w jego głosie żadnych flirciarskich nut. Była na to wyczulona, bo często się zdarzało, że jeśli jakiś facet chciał ją poderwać, zaczynał od komplementowania jej włosów. Taka burza loków nie była często spotykaną fryzurą, zwłaszcza jeśli pochodziła z natury, a nie salonu fryzjerskiego.
– Pewnie wszyscy już wiecie, że tu jestem – skrzywiła się. – Oczywiście musiałam natknąć się w tym diabelnym hallu na całą drużynę. A minę Petera pod tytułem „Co ty tu, u licha, robisz?” będę pamiętać chyba do końca życia.
Nim Robert zdążył odpowiedzieć, podszedł kelner, pytając, czy może przyjąć zamówienie.
Z pokoju nie chciałeś przyjąć, wredny gadzie.
Marie poprosiła o tosty z mozzarellą, sałatkę grecką i zieloną herbatę. Jej skurczony z głodu i nerwów żołądek raczej nie przyjąłby bardziej obfitego posiłku. Robert ograniczył się do soku grejpfrutowego.
– Nie patrz tak na mnie, my naprawdę jemy – zażartował. – Po prostu jestem już po kolacji.
– Okej.
Zastanawiała się, dlaczego słoweński skoczek przysiadł się do niej i o czym zamierzał rozmawiać, ale nie chciała pytać prostu z mostu. Skoro on przyszedł, niech sam zacznie temat.
– Peter nie jest na ciebie zły, nie obawiaj się. – Robert nie dał jej długo czekać. – Po prostu był zaskoczony. Za to Domena opieprzył tak, że pół piętra słyszało.
– Super. Brakuje mi jeszcze tego, by być powodem awantury rodzinnej.
Po etapie wściekłości na samą siebie nadeszła faza sarkazmu. Im Marie poznawała więcej szczegółów tej afery, w środku której się znalazła, tym większą ochotę miała strzelić sobie w łeb. A w łagodniejszym i bardziej racjonalnym wydaniu: uciec stąd, gdzie pieprz rośnie i nigdy więcej nie pokazywać się braciom Prevc na oczy.
– Chłopak odwalił głupotę i tyle – kontynuował Robert. – Sam nie wiem, co mu do łba strzeliło. Młody jest i narwany. Ale jestem pewien, że chciał dobrze.
– Tak? A to ciekawe. Bo zachodzę w głowę, co też nim kierowało.
– Hmm, no cóż... – Robert wyglądał, jakby zastanawiał się, czy brnąć dalej w ten temat, czy też odpuścić. Ale skoro powiedział A, należało powiedzieć też B. – Mogę się mylić, ale sądzę, że chciał po prostu, by Peter trochę wyluzował.
Myśli Marie stały się czarne jak koszulka, którą akurat miała na sobie. Wyluzował? A co to, do diabła, za fraza?
– Przepraszam, ale co masz na myśli?
– Nic złego, spokojnie – uśmiechnął się Robert. – Po prostu... Domen chyba trochę martwi się o Petera.
– W jakim sensie? – Zmarszczyła brwi. – Nie zauważyłam, żeby z Peterem było coś nie w porządku.
Robert zrobił zakłopotaną minę. Może głupio postąpił przysiadając się do Marie i rozpoczynając te rozmowę? Ale z drugiej strony chyba lepiej, jak dziewczyna otrzyma trochę informacji przekazanych w dobrej wierze.
– Peter jest ambitny – zaczął ostrożnie. – Bardzo. Nie mówię, że to coś złego, wszak pracowitość i ambicja zaprowadziły go na szczyt, ale czasem odnoszę wrażenie, że jedyne, co on ma, to skoki. Podporządkował temu swoje życie. Na skoczni żyje, a poza nią wydaje się cholernie zagubiony i samotny, chociaż za nic się do tego nie przyzna. Wiesz, jestem stary i... nie, nie zaprzeczaj, jak na skoczka jestem... i dużo widziałem. Pamiętam, jak Peter dołączył do drużyny. Od razu widać było, że ma talent, chociaż nie wystrzelił momentalnie na szczyt, jak na przykład Schlierenzauer.
– To chyba okej, nie? – wtrąciła trochę niepewnie Marie. – Nie odwaliła mu sodówka.
– Tak, to prawda. Peter zawsze miał poukładane w głowie. Do wszystkiego podchodził cholernie metodycznie, krok za krokiem, ćwiczył każdy element do upadłego. Dla niego skoki to praca, w której chce być doskonały. Nie ma w sobie dzikiej fantazji, którą odznacza się chociażby Domen.
– Ehm, to dobrze czy źle?
Marie nie bardzo rozumiała, do czego Robert zmierza. Jak na razie to, co mówił, stawiało starszego Prevca raczej w pozytywnym świetle. Jawił się jako człowiek utalentowany, pracowity, konsekwentny w dążeniu do celu... Nawet jeśli był trochę nadambitny, to czy to coś złego? Lenie w sporcie nie dochodziły do niczego. A brak „dzikiej fantazji” na skoczni też raczej stanowił pozytywną cechę, nieprawdaż? Marie nie była wielką znawczynią tej dyscypliny, ale pamiętała swoje spostrzeżenia z zawodów w Willingen: agresywny, dynamiczny lot Domena, który wywoływał w niej lęk o bezpieczeństwo nastolatka i spokojny, pewny, wyćwiczony skok Petera. U tego drugiego nie było nic przypadkowego. Czuła, że nawet gdyby zdarzyło się coś niespodziewanego, na przykład mocniejszy podmuch wiatru, Peter sobie poradzi.
Ale może się myliła?
– Niby dobrze, ale... Kurczę, nie umiem ci tego do końca wytłumaczyć... Widzisz, Peter to dość specyficzny człowiek. Wydaje się bardzo pewny siebie, niektórzy nawet twierdzą, że jest zarozumiały, ale to tyczy się tylko skoków. Poza skocznią ma w sobie masę niepewności. Przez całe lata kibice i media zajmujące się naszą dyscypliną miały go za ponuraka i mruka. Nie uśmiechał się, nie robił zabawnych min do kamery, nie machał publiczności, chodził ze spuszczoną głową... Miał gigantyczne kompleksy, które, podejrzewam, nadal gdzieś w nim siedzą.
Marie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie wie o Peterze Prevcu. Mogła wiedzieć, że ma urodziny dwudziestego września (tę datę zapamięta do końca życia!), pochodzi z małej wioski Dolenja Vas, ma czwórkę rodzeństwa, zdobył mistrzostwo tego czy medal tamtego, ale była kompletną ignorantką jeśli chodziło o jego myśli, uczucia, poglądy, a nawet przeszłość. Fakty, które znała, równie dobrze mogła wyczytać z Wikipedii. Natomiast to, co mówił w tym momencie Robert, otwierało przed nią zupełnie nowy obraz słoweńskiego mistrza.
Kelner przyniósł zamówione przez nią jedzenie, ale ledwo zwróciła na ten fakt uwagę.
– Kompleksy na punkcie czego? – zapytała cicho.
– Przypuszczam, że wyglądu. Ale nie będę ci zdradzał szczegółów. Jeśli on kiedyś zechce, sam ci wszystko opowie. Nie jestem psychologiem, Marie, ale sądzę, że właśnie dlatego tak mocno skupił się na doskonaleniu w skokach. Chciał w czymś osiągnąć mistrzostwo. Żeby inne cechy, na które zwracają uwagę ludzie, zeszły na dalszy plan.
Marie nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. W głowie miała istną plątaniną myśli. Zauważyła, że Peter jest dość nieśmiałym człowiekiem – czemu teoretycznie powinna przeczyć dyscyplina sportu, która uprawiał – ale żeby jego życie niszczyły kompleksy? Nie, tego zdecydowanie by o nim nie powiedziała. Przecież uśmiechał się, żartował i wydawało się to szczere. Nie było w jej mniemaniu maską, mającą ukryć nieszczęśliwe wnętrze. Umiała coś takiego rozpoznawać: często ludzie, którzy czuli się niepewnie, ukrywali swoje prawdziwe uczucia za fasadą głośnego śmiechu, wygłupów, prób zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę. Ale Petera to nie dotyczyło.
– Widzę, że się przejęłaś tym, co mówię – zauważył Robert. – Nie martw się, to było dawno. Potem Peter zaczął odnosić sukcesy, przeszedł operację, spotkał dziewczynę, w której się zakochał...
Marie chyba wreszcie pojęła sens tej rozmowy i ta świadomość uderzyła ją z całą mocą.
– Jeśli wszystko, co opowiadasz, ma na celu uświadomienie mi, że Peter ma dziewczynę i żebym się odwaliła, to mogę cię zapewnić, że ja i on...
– Hej, hej, hej, spokojnie – wpadł jej w słowo Robert, który ledwo rozumiał, gdy tak szybko mówiła. – Nie to miałem na myśli. Poza tym Peter nie ma dziewczyny.
– Przecież sam przed chwilą powiedziałeś...
– To nieaktualne. Rozstali się. Nie mówił ci?
A niby dlaczego miał mi mówić?
Marie przypomniała sobie fragmenty rozmowy podczas kolacji w Willingen. To, jak Peter żartobliwie mówił o ograniczeniach długości skoku i jego „Ja skaczę najdalej” jako odpowiedź na podchwytliwe pytanie ciotki Grety. Nie zwróciła wówczas na te słowa uwagi, bo nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy jest sam, czy też spotyka się z jakąś dziewczyną. A teraz miało...?
– Nie. – Marie wreszcie zabrała się za swoje stygnące już powoli tosty. – Nie zwierzamy się sobie z przeszłości, zwłaszcza nieprzyjemnej.
– Zerwali ze sobą w tym roku, chyba w lutym czy marcu – mówił dalej Robert, choć wcale nie zapytała o detale. – Nie wiem, co było powodem, ale Peter mocno to przeżył. Chyba wiązał z nią poważniejsze plany. W każdym razie wszystko się rozsypało, a problemy osobiste odbiły się na jego skokach. Sezon skończył oczywiście na pierwszym miejscu, bo wcześniej wypracował taką przewagę, że mógłby wyjechać na Karaiby i leżeć pod palmą, a i tak by dostał tę Kulę, ale pod koniec nie skakał już tak genialnie, jak w grudniu czy styczniu. Myślałem, że wiesz...
Nie wiedziała. I teraz czuła się bardzo dziwnie, rozmawiając o życiu osobistym Petera z jego kolegą z kadry.
Marie nie była osobą wścibską, nie wciskała nosa w cudze sprawy i nie pasjonowała się tanimi sensacjami. Może dlatego też nie szukała w internecie dokładniejszych informacji o Peterze Prevcu, po tym, jak poznali się dwa tygodnie temu. Nie wpisywała maniakalnie w Google haseł z nim związanych, nie grzebała po portalach plotkarskich. Przeczytała tylko kilka artykułów, ale dotyczyły głównie osiągnięć sportowych słoweńskiego skoczka, a jego profil na Facebooku był dość „neutralny” – żadnych nadmiernie osobistych informacji, wynurzeń czy zdjęć. Dodatkiem było to, co sam jej powiedział. Z tej układanki wyłaniał się obraz Petera jako zdolnego zawodnika, lubianego w drużynie kolegi, człowieka silnie związanego z rodziną, kochającego sport i przyrodę. Tymczasem za sprawą Roberta Kranjca obraz ten został uzupełniony o zupełnie nowe barwy.
– A uważasz, że ta wiedza jest mi do czegoś potrzebna? – odezwała się po dłuższej chwili zamyślenia, połączonego z bezwiednym grzebaniem widelcem w sałatce.
– Zależy, co zamierzasz.
– Nic nie zamierzam. – Marie gwałtownie podniosła głowę. – Dlaczego uważasz, że mam jakieś plany? Wiem, że mój przyjazd tutaj wygląda dziwnie, ale naprawdę nie jestem jakąś zwariowaną stalkerką, ani wyrachowaną babą, która zasadziła się na młodego, znanego sportowca. Okej, przyznaję, mój błąd, że nie sprawdziłam dokładnie, kiedy Peter ma urodziny, ale cały ten durny pomysł zrodził się w głowie Domena. Więc bardzo proszę, przestańcie mnie podejrzewać Bóg wie o co.
– Nikt cię o nic nie podejrzewa. – Robert uśmiechnął się przyjaźnie i mina ta wydawała się szczera. – Wręcz przeciwnie: uważam, że jesteś właśnie taką osobą, jaka powinna znajdować się przy Peterze. I mniejsza, czy jako jego koleżanka, przyjaciółka, dziewczyna...
Marie totalnie zaskoczyły jego słowa.
– To znaczy, jaką?
– Dorosłą, poukładaną życiowo, mającą swoje zdanie. A jednocześnie nie nudną. Taką, która by wyciągnęła tego matołka z jego zamkniętych ram, a przy tym nie rozwalała całego jego świata.
– Skąd możesz wiedzieć, jaka jestem? – parsknęła. – Ledwo się znamy.
Robert wzruszył ramionami i zrobił minę w stylu „Swoje się w życiu wie”.
– Tak mi się wydaje – rzekł dyplomatycznie. – Poza tym Peter trochę mówił. Sam z siebie niewiele, trzeba było z niego wyciągać informacje podstępem, ale co nieco wyśpiewał.
– A po co wam ta wiedza, hm? Wy zawsze tacy ciekawscy?
– Cóż, jesteśmy wszyscy jak jedna rodzina. Czasem co prawda patologiczna, ale zawsze.
Marie prychnęła.
– Wywierasz na mnie presję, wiesz? – Ugryzła kawałek tosta i przeżuła szybko. – W kwestii tego, że powinnam być przy Peterze. A może ja zaraz po kolacji stąd wyjadę? Albo ewentualnie przesiedzę tu weekend, a potem wrócę do Francji i nigdy więcej nie skontaktuję się z Peterem? Albo on się do mnie już nie odezwie? Może to zwykła przelotna znajomość, hę?
– Może. Ale nie wydaje mi się. Myślę, że Peter polubił cię na swój sposób, tylko ma problem z okazaniem tego. Bo on nie ufa kobietom i trzyma je na dystans.
– Z powodu swojej byłej? – zmarszczyła brwi.
– Też. I ogólnie z powodu tego, jak postrzega siebie. I z powodu fanek, które nagle się nim zainteresowały, gdy zaczął odnosić sukcesy. Ale... chyba już wystarczająco go obgadaliśmy. Ja uciekam, trochę jeszcze pobiegać przed snem. A tobie życzę smacznego. I miłego pobytu w Klingenthal. – Wstał od stolika. – Aha, i jeszcze w kwestii Petera...
– Tak?
– Nie zrań go, Marie, obojętnie, jak poukłada się wasza znajomość.
I odszedł, zostawiając dziewczynę z głową pełną sprzecznych myśli. 

______________________

 
Więcej nie wymyślę ;) Odcinek był napisany już jakiś czas temu, wprowadziłam tylko niewielkie poprawki. Myślę, że wszystko co najważniejsze zostało już w nim zawarte i nie ma co rozwlekać na siłę. Dla mnie osobiście to jeden z ważniejszych fragmentów, bo niby nic się w nim nie dzieje, ale rzuca sporo światła na osobę Petera. Mam nadzieję, że rysuję go w miarę prawdopodobnie.
Co do kolejnej części, to z bólem przyznam, że nie napisałam jeszcze ani jednego zdania :P To chyba pierwsza taka sytuacja. Wiem, co ma się tam znaleźć, ale muszę te wizje przekuć w formę widzialną. Nie wiem, kiedy opublikuję nową część, bo mam ostatnio trochę różnych rzeczy do ogarnięcia i pewnie czekają mnie jakieś wyjazdy. Takie jakby pokłosie powiedzenia „Stara miłość nie rdzewieje”? :P Ale postaram się nie zaniedbać Petera ;)
Pozdrawiam wszystkich :*

9 komentarzy:

  1. Łał... wiele informacji... mam mały mętlik w głowie
    czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha nie mogłam z tego "Młody jest i narwany." Bardzo, bardzo fajny i ciekawy rozdział z niecierpliwością czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, ja się nie dziwię, że Marie jest taka rozdarta i chowa się po kątach - w jej sytuacji chyba bym się zapadła pod ziemię i zwiała do Willingen w podskokach. A może nawet i do Francji.
    Rozmowa z Kranjcem dużo wyjaśniła, a raczej potwierdziła moje domysły. Szczerze to nie mam zbyt wiele przemyśleń na temat tego odcinka, być może dlatego, że jest dość krótki...? I składa się głównie z rozmowy z Robim? A tam przecież w sumie nic nowego (nie dla mnie przynajmniej, bo sugerowałaś to wszystko już wcześniej bardzo delikatnie).
    No ode mnie chyba tyle, przepraszam, ze tak krótko dzisiaj, ale ja znowu trochę w biegu w ten weekend. Mam nadzieję, że w następnym odcinku Marie spotka się ponownie z Prevcami (a przynajmniej jednym z nich) i sobie co nieco wyjaśnią. Choć z Domenem to "wyjaśnianie" może się skończyć mordem na nieletnim skoczku :P.
    Trzymaj się, ogarniaj co masz ogarniać, a ja czekam na ósemkę :>
    (oraz idę kminić coś u siebie, choć ciężko to widzę z wizją setki zaliczeń na karku, ale cóż...)
    E_A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak tylko po ciuchutku zapytam: czy Ty jeszcze żyjesz, waćpanna?

      Usuń
  4. Pewne oczywistości, które każdy czytelnik gdzieś w duszy podejrzewał i między wierszami wyczytywał, zostały wyłożone, więc nie będę ich rozwlekać, uwagę moją natomiast przyciągnął jeden cytat:
    „Nie jestem psychologiem, Marie, ale sądzę, że właśnie dlatego tak mocno skupił się na doskonaleniu w skokach. Chciał w czymś osiągnąć mistrzostwo. Żeby inne cechy, na które zwracają uwagę ludzie, zeszły na dalszy plan.”
    Nie wiem, na ile wyrażenie „dalszy plan” jest przypadkowe (jako interpretator nie mogę niczego uważać za przypadkowe, więc :D) w tym zdaniu, ale skojarzyło mi się bardzo z tytułem. Po pierwsze dlatego, że znajomość Marie i Prevca jest usadowiona nieco „poza planem” — ich planem na karierę, na życie. Po drugie — i tu już nawiązuję do wybranego fragmentu — ze względu na „pozycję”, Marie może właśnie dostrzec to, czego inni nie dostrzegają, co on sam bagatelizuje. I być może właśnie to w nim pokocha, sprawi, że on sam te cechy wreszcie zacznie doceniać. I może je wydobędzie na pierwszy plan? Kto wie...
    Ciekawa jestem, co będzie, jak Marie wróci do kraju. Bo trudno trochę utrzymywać taką znajomość „interkontynentalną”. Choć z drugiej strony — moja kuzynka potrafi, więc każdy może. Z tym, że ona nie wybrała sobie skoczka, co go więcej w domu nie ma, niż jest.
    Czekam na ósemkę! Byle tylko prędko była. :P
    Pozdrawiam i weeeeny, dużo weny życzę. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej!
    Ty wiesz, że przez chwilę myślałam, że to Anze postanowił uciąć sobie pogawędkę z naszą Marie? Ale cieszę się, że to jednak był Robert, bo po rozmowie z Anze Marie mogłaby nie mieć już żadnych obiekcji przed natychmiastowym opuszczeniem hotelu i powrotem do ciotki.
    W tym rozdziale potwierdza się wszystko to, co w poprzednim Domen powiedział o Peterze. Robert wzbogaca portret starszego Prevca o kolejne szczegóły, czyni go wyraźniejszym. Okazuje się, że nie tylko Domen dostrzega, że jego brat coraz bardziej zamyka się na innych ludzi, ale również koledzy z drużyny. Myślę, że Marie potrzebna była ta rozmowa, bo nie słyszała kłótni Prevców z poprzedniego rozdziału, co oznacza, że dowiedziała się od Roberta wielu rzeczy, o których wcześniej nie miała pojęcia. Można powiedzieć, że dzięki temu spojrzała na Petera od innej strony. Może teraz łatwiej będzie jej go zrozumieć.
    Skoro nie zanosi się na to, żeby Marie już zamierzała wracać do Grety, to ja czekam na jej ponowne spotkanie z Peterem. Jestem bardzo ciekawa, co ono przyniesie.
    I przepraszam, że zjawiam się dopiero teraz, ale ostatnie tygodnie w szkole naprawdę dały mi w kość.
    Całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy next? Bo nie ma ani tutaj ani na wattpadzie :C

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy next? 😞 Błagam 😭

    OdpowiedzUsuń