* * *
Ohh,
from the minute you walked in my life
I've
never felt so alive, cause everything I did was wrong,
Now
everything I do feels right...*
Uhm,
to, co właśnie odwalam, feels right jak jasna cholera,
pomyślała Marie sarkastycznie, zmieniając stację radiową.
Niemiecka
autostrada numer 4 zdawała się nie mieć końca, a z tablic
informacyjnych wynikało, że Marie znajdowała się dopiero na
wysokości zjazdu na Jenę. Od finiszu podróży, czyli Klingenthal,
dzieliło ją jeszcze grubo ponad sto kilometrów.
– Ja
postradałam rozum – powiedziała do siebie chyba po raz tysięczny
od wtorku, czyli dnia, w którym odebrała telefon od Domena Prevca.
Propozycja,
jaką Domen miał dla Marie Asther, była generalnie prosta: chłopak
organizował dla swojego starszego brata małą imprezę z okazji
zbliżających się urodzin. Imprezę – niespodziankę. Chciał
sprosić kolegów z ekipy i kilku znajomych Petera, a pomysł
zaproszenia Marie zrodził się w jego głowie pod wpływem
superlatywów, w jakich Peter wyrażał się o swojej nowej znajomej.
Tak przynajmniej sprawę przedstawił – swoim nieco kulawym
angielskim – Domen. Marie była zdziwiona, wszak Peter ani w
Willingen, ani podczas krótkich rozmów na Facebooku nie wydawał
się być szczególnie zafascynowany jej osobą – w jakikolwiek
sposób. Owszem, złapali ze sobą dobry kontakt, miło się im
rozmawiało, ale to tyle. Żadnych wielkich emocji. Tymczasem z
relacji Domena wynikało coś zgoła innego. Choć w zasadzie...
Peter Prevc był osobą bardzo skrytą, raczej nie ujawniającą
emocji i może tylko przy bracie pozwalał sobie na szczerość?
Marie
nie czuła się jakoś szczególnie podekscytowana wyznaniami Domena,
ale zrobiło się jej miło. Mimo to nie była przekonana do podróży.
Miasteczko Klingenthal leżało przy granicy niemiecko – czeskiej,
dobre kilkaset kilometrów od Willingen, nie wspominając nawet o
Tuluzie. Ponadto plan Domena wydawał się dziewczynie wyjątkowo
dziurawy. Po jakie licho młody Prevc spraszał wszystkich do
Klingenthal, skoro mógł zorganizować tę imprezę w Słowenii, w
wolnym od skoków czasie? I jak chce ukryć przygotowania przed
czujnym Peterem? Co z zakwaterowaniem wszystkich w hotelu? Domen
jednak na każde jej pytanie miał przygotowaną odpowiedź. A co do
pokoju w hotelu, obiecał, że wszystkim się zajmie.
I
Marie, dziwiąc się samej sobie, skapitulowała.
W
zasadzie, co jej zależy? Trwały wakacje, tłumaczenie artykułu
(prawie) skończyła, do rozprażonej słońcem Tuluzy nie miała na
razie ochoty wracać, ale też zaczęło się jej nudzić Willingen
,taras ciotki Grety i towarzystwo Wladimira. A jako że usterka w
samochodzie została naprawiona, droga stała przed Marie Asther
otworem. Głupia w swych założeniach wyprawa do Klingenthal mogła
być miłą odskocznią od codzienności.
I'm
on the highway to hell, on the highway to hell,** dobiegało z
radia.
Optymistyczne
jak cholera, pomyślała Marie. Jak pamiętała, była to
ulubiona piosenka jej ojca.
Może
miała coś z niego? Tę odzywającą się momentami tendencję do
podejmowania zwariowanych, spontanicznych decyzji, pozornie – lub
faktycznie – bez sensu? Taką chęć smakowania życia? Jak wtedy,
gdy wyjechała do Tuluzy? Albo gdy tuż przed końcowymi egzaminami w
szkole średniej dała się namówić koleżance i pojechała z nią
do Niemiec na koncert Tokio Hotel, nawet nie będąc fanką zespołu?
Marie do tej pory wspominała te dwie noce spędzone w namiocie pod
halą w Oberhausen... Albo gdy wybrała się w towarzystwie Celine
samochodem do Portugalii, nie rezerwując wcześniej noclegu i w
efekcie lądując w mocno podrzędnym hostelu? Wycieczka do
Klingenthal wpisywała się w ten ciąg.
Marie
lubiła swoją pracę, swoje wynajmowane mieszkanie, swoich
przyjaciół – chciała zawsze mieć do czego wrócić. Nie
mogłaby, tak jak ojciec, włóczyć się po całym świecie,
pomieszkując i pracując gdziekolwiek – i cały czas goniąc
jakieś ułudne, niezdefiniowane marzenia. To chyba trzeba mieć w
naturze, a ona owej cechy nie posiadała. Ale czasem odczuwała
potrzebę przesunięcia granicy i przeżycia czegoś szalonego.
Jedź,
nawet się nie zastanawiaj, powiedziała Greta, gdy Marie
zdradziła jej pomysł Domena. Uważnie przy tym obserwowała ciotkę,
chcąc uchwycić jej reakcję, ale ta zdawała się być całkowicie
naturalna. To przesądziło o ostatecznej decyzji.
Trudno,
najwyżej zapiszę to doświadczenie do listy wariactw, jakich się
dopuściłam, pomyślała Marie, mknąc swoim Citroenem
poniemieckiej „czwórce", z uśmiechem podśpiewując „Don't
stop me now" Queen.
*
* *
Hotel
wyglądał na porządny, choć nie przesadnie luksusowy. Marie
zostawiła samochód na parkingu (Domen nie wspominał, czy zapłacił
za parking, ale postanowiła, że nie będzie go o to pytać i sama
ureguluje należność) i skierowała się ku wejściu. Gdy dopełniła
wszelkich formalności, blondynka w służbowym uniformie wręczyła
jej kartę do pokoju, uśmiechając się uprzejmie.
–
Życzymy miłego pobytu w Klingenthal.
–
Marie?
Dziewczyna
drgnęła.
O
jasna cholera...!
Nie
sposób było uciec, udawać, że się nie słyszało, albo że nie
jest się Marie Asther. Odwróciła się powoli i stanęła twarzą w
twarz nie z kim innym, jak z samym Peterem Prevcem. Jakby tego było
mało, w niedużej odległości za swoim liderem czaiło się jeszcze
kilku słoweńskich skoczków. Chyba przed chwilą weszli do
hotelowego lobby; prawdopodobnie wracali w treningu, bo każdy z nich
dzierżył sporą ilość sprzętu narciarskiego.
Jak
można mieć takiego pecha?!
Marie
złowiła wzrokiem spojrzenie Domena, który wyglądał, jakby chciał
się znaleźć milion kilometrów od Klingenthal.
–
Ehm... cześć. – Przełknęła ślinę. Starała się zachować
jak najbardziej naturalnie, choć jednocześnie w myślach
przeklinała własny niefart. W myśl tego, co ustaliła z Domenem,
miała pojawić się dopiero na urodzinowej zabawie Petera, a
wcześniej trzymać swoją obecność w tajemnicy. Tymczasem już na
wstępie plan rozsypał się w drobny mak. Teraz należało
przynajmniej spróbować uratować twarz.
– Co
ty tutaj robisz? – Na twarzy Petera próżno było szukać oznak
radości, co niemiło ukłuło Marie.
– No
cóż... jestem. – Zerknęła kątem oka na resztą słoweńskiej
drużyny, która dla odmiany była ubawiona, jakby oglądała
wyjątkowo ciekawą komedię omyłek. Może z wyjątkiem Domena. –
Możemy chwilkę pogadać? Na osobności?
Peter
obejrzał się przez ramię, zaciskając zęby.
–
Tak, jasne. – Pozbycie się niechcianych obserwatorów chyba było
mu na rękę.
Powiedział
coś po słoweńsku do jednego ze swoich kolegów (pewnie poprosił,
by ten wziął kartę do pokoju z recepcji), po czym odszedł wraz z
Marie nieco na bok, z dala od zasięgu słuchu swoich ciekawskich
towarzyszy.
– A
zatem?
Marie
poczuła się nagle jak uczennica musząca wytłumaczyć się przed
srogą nauczycielką, że coś przeskrobała. Chłodne zachowanie
Petera spowodowało, że przyjazd do Klingenthal wydał się jej
nagle bardzo kiepskim pomysłem.
–
Jesteś zły, że mnie widzisz? – Postanowiła najpierw wybadać
jego nastrój.
–
Nie. – Peter lekko zmarszczył brwi, ale nadal na jego ustach nie
pojawił się uśmiech. – Po prostu jestem zaskoczony. Nie
mówiłaś,że wybierasz się do Klingenthal.
– Bo
się nie wybierałam.
Zmarszczka
między brwiami Prevca pogłębiła się. Marie uznała, że chyba
najlepiej zrobi, jeśli wyjawi prawdę. Na gorąco i tak nie umiała
wymyślić żadnej przekonującej wymówki. Niech Domen się potem
tłumaczy przed bratem. Zresztą zauważyła, że patrząc na nią,
machnął ręką, jakby tym gestem dawał jej przyzwolenie.
–
Cóż... Skoro i tak wszystko się posypało, nie będę ściemniać:
twój brat mnie poprosił.
–
Domen???
–
Tak.
–
Żebyś tu przyjechała?
–
Tak.
–
Ale z jakiegoś konkretnego powodu?
–
Nie... Znaczy, tak... Och, to miała być niespodzianka! – Marie
chciała mieć to okropne przesłuchanie jak najszybciej za sobą. –
Tylko nie wyszła.
–
Niespodzianka?
–
Tak, na urodziny.
–
Czyje?
W tym
momencie Marie poczuła się zdezorientowana. Jak to, do cholery,
czyje?! Przecież nie Arnolda Schwarzenegera! Zapomniało własnych
urodzinach?
–
No... twoje przecież.
Peter
wytrzeszczył oczy.
–
Moje??? Ale... Kto ci coś takiego powiedział?
Marie
coraz bardziej zaczynała tracić grunt pod nogami. Zdziwienie Petera
było tak wielkie, że w żadnym wypadku nie mogło być udawane. Coś
tu było diametralnie nie w porządku.
–
Domen. – Jej wzrok automatycznie pobiegł w stronę recepcji, ale
młodszy Prevc zdążył się już stamtąd ulotnić. –
Powiedział, że chce ci zorganizować taką małą imprezę i że
będzie ci miło, jak wpadnę i... Przecież niedługo masz urodziny,
prawda?
– Ja
mam urodziny dwudziestego września.
Marie
miała wrażenie, jakby dostała obuchem w głowę. Dwudziestego
września???
–
Poza tym nigdy nie robię imprez z tej okazji – kontynuował Peter,
kompletnie oszołomiony. – Nie lubię imprez. I Domen dobrze o tym
wie.
Wpatrywali
się w siebie, totalnie zdezorientowani, choć każde z innego
powodu. Marie zaczynała zdawać sobie sprawę, jak wielką głupotę
popełniła, przyjeżdżając do Klingenthal.
–
Peter, ja przepraszam...
–
Przyjechałaś, bo mój brat ci powiedział, że mam urodziny? –
Prevc zdawał się puścić jej słowa mimo uszu.
Milczenie
Marie było dla niego wystarczającą odpowiedzią. Warknął do
siebie coś po słoweńsku. Dziewczynie zdawało się, że usłyszała
imię Domena, ale wcale nie poprawiło jej to nastroju. Czuła się
jak skończona idiotka, miała w tym momencie ochotę zapaść się
pod ziemię. Jej zwykła swoboda, czy wręcz pewna nonszalancja,
zupełnie wyparowała w zetknięciu z chłodnym zdziwieniem Petera
Prevca, a po dobrym nastroju, jaki towarzyszył jej w drodze, nie
został nawet ślad.
–
Chyba... – Przełknęła ślinę, ujmując rączkę walizki. –
Chyba najlepiej będzie, jak sobie pójdę.
Dobrze,
że słoweńscy skoczkowie zdążyli już pozbierać swój sprzęt i
udać się do windy, bo musiałaby w drodze ku drzwiom przedefilować
przed nimi, łykając swoje upokorzenie. Boże, chyba nigdy w swoim
życiu tak się nie wygłupiła! Plus chociaż taki, że to wszystko
szybko się skończyło.
–
Marie, zaczekaj. Dokąd idziesz?
Odwróciła
się.
–
Wracam do Willingen, nic tu po mnie.
–
Zwariowałaś? – Peter podszedł do niej. – Dopiero co
przyjechałaś. I to taki kawał drogi. Zostań.
– Po
co? Nic tu po mnie.
–
Nieprawda. Ja... cieszę się, że jesteś. – Na jego usta po raz
pierwszy wypłynął nikły uśmiech. – Po prostu byłem
zaskoczony.
Marie
wzięła głęboki oddech, by opanować myśli i emocje.
–
Peter, przepraszam. Naprawdę uwierzyłam, że Domen organizuje ci te
urodziny...
– Z
nim pogadam sobie inaczej. – Głos Petera zabrzmiał twardo. –
Nie jesteś winna jego głupocie. Proszę, zostań.
Spojrzała
w jego nieco smutne oczy i powoli, bez przekonania, kiwnęła głową.
* * *
Domen
wiedział, co się szykuje, gdy tylko usłyszał szybkie kroki na
korytarzu. A gwałtowne pukanie do drzwi tylko utwierdziło go w
przeczuciach. Nie zamierzał udawać, że nie ma go w pokoju; lepiej
mieć już wszystko za sobą. Otworzył i do środka wparował jego
starszy brat. Powiedzieć, że wyglądał, jakby trzaskały od niego
pioruny, to zdecydowanie za mało.
– To
ja was może zostawię samych. – Współlokator Domena, Jaka
Hvala, szybko się ewakuował.
Gdy
tylko za chłopakiem zamknęły się drzwi, Peter przystąpił do
ataku.
– Co
to miało, do cholery, znaczyć?! Po co ją tu ściągnąłeś?
Domen,
iście po prevcowsku, wzruszył ramionami.
– Aż
tak jej nie znosisz, że nie chcesz jej widzieć?
–
Nie odwracaj kota ogonem, Domen! To, czy ją lubię czy nie, nie ma
nic do rzeczy! Liczy się, że odwalasz jakieś głupie gierki,
kłamiesz, robisz ze mnie idiotę, a Marie ciągniesz dobre pięćset
kilometrów na friko.
–
Czterysta dwadzieścia dwa – poprawił Domen. – Sprawdzałem w
Google Maps.
–
Nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej! – Na Petera pełen
wesołkowatego zadowolenia głos brata działał niczym płachta na
byka. Gówniarz wydawał się nic sobie nie robić z afery. – Nie
znoszę takich sytuacji, rozumiesz?! Nie cierpię, jak ktoś robi coś
za moimi plecami!
– Ty
w ogóle nie znosisz, jak coś wymyka się twojej kontroli, Peter. –
Domen gwałtownie spoważniał. – Jak coś jest nie tak, jak
sobie uplanowałeś, zapisałeś i wytrenowałeś.
–
Nie baw się tu w psychoanalityka, dobra? Nie mam na to czasu ani
ochoty. Do rzeczy: jaki miałeś cel w zmuszaniu Marie, by tu
przyjechała? Szczerze. Bo to, że nie robisz dla mnie żadnej
imprezy, jest raczej oczywiste.
– Ty
naprawdę myślisz, że ją dałoby się do czegoś zmusić? Chciała,
to przyjechała, proste.
– Bo
naopowiadałeś jej głupot! A gdyby sprawdziła w necie, kiedy
naprawdę mam urodziny? Albo wygadała mi się, że przyjedzie? Hę?
Wziąłeś to po uwagę, Einsteinie?
–
Wziąłem. Opcja druga nie wchodziła w grę, bo powiedziałem, że
to ma być niespodzianka. A pierwsza...? Po prostu bym naściemniał,
że sezon kończy się przed dwudziestym września i już nie będzie
okazji, żeby odwalić imprezę. Boże, Peter, ja nie kumam, z czego
ty robisz taki problem! Marie przyjechała, bo cię lubi, to jasne
jak twoje cholerne medale! Więc zamiast się tu na mnie wydzierać,
idź do niej, wyjdźcie gdzieś i zabaw się!
–
Zabaw? – Peter nie wierzył własnym uszom. – ZABAW?!
–
Nie mówiłem o tym, o czym ty zapewne teraz pomyślałeś. –
Domen uśmiechnął się wrednie. – Choć nie przyznałbyś się
do tego nawet na łożu tortur.
–
Domen, jeszcze jedno słowo...
– I
co? Powiesz trenerowi, żeby mnie wywalił z drużyny? Dasz mi w
pysk? Naskarżysz rodzicom? Ja pierniczę, Peter, weź ty raz w życiu
wyluzuj! Zrzuć ten pancerz Pana Idealnego Pozbawionego Emocji.
Przyjechała fajna laska, która najwyraźniej czuje do ciebie miętę,
skoro tłukła się tutaj przez pół Niemiec, a ty tracisz czas na
ochrzanianie mnie. Nie lubisz jej?
–
Owszem, lubię, ale to niczego nie zmienia!
– A
niby czemu? Bo raz się sparzyłeś i masz zamiar żyć w celibacie
do końca swoich dni?
–
Nie mieszaj się do mojego życia prywatnego! – Perfidnie
wyciągnięte przez Domena wspomnienie gwałtownie podniosło w
Peterze poziom złości. – To nie twoja cholerna sprawa!
– O
mój Boże, życia prywatnego! – zakpił młodszy. – To ty w
ogóle masz jakieś? Myślałem, że istnieją dla ciebie tylko
skoki. A nie, przepraszam! Wszak wieczorami siedzisz w swoim pokoju i
czytasz książki albo oglądasz filmy psychologiczne. Faktycznie,
wyjątkowo udane życie prywatne!
Ironiczny
ton Domena sprawiał, że Peterowi odjęło mowę z wściekłości.
Ale brat jeszcze z nim nie skończył.
–
Izolujesz się od drużyny, nie mówiąc nawet o reszcie ekip.
Wszystkim się wydaje, że zadzierasz nosa. Nikt nie lubi ponuraków,
Peter!
Dla
starszego z braci cała ta „rozmowa” zaczynała przybierać coraz
bardziej paranoiczny obrót.
– Co
ty pieprzysz, Domen?!
–
To, co wszyscy widzą, a nikt nie powie ci tego w twarz. Że robisz
się zgorzkniały jak stara baba. Dostałeś w marcu tę swoją
wymarzoną kulę, a nadal ci źle. A wiesz, dlaczego? Bo boisz się
ludzi i nie ufasz im.
–
Jakbyś nie zauważył przez całe siedemnaście lat swojego życia,
taki mam charakter! Nie jestem zbyt towarzyski, powinieneś to
dostrzec już raczej dawno.
– Tu
nie chodzi o charakter, Peter. – Domen trochę stonował głos. –
Wiem, że nie jesteś duszą towarzystwa. Ale ty uciekasz od ludzi,
chowasz się w jakimś swoim cholernym pancerzu. Myślisz, że nie
widzę? To się nasiliło po tej sprawie z Larą.
– I
niby sprowadzenie tutaj Marie ma mi pomóc, tak? – Peter mimo
wszystko bardziej poczuł się dotknięty ostatnimi spokojnymi
słowami brata niż jego wcześniejszą ironią. Czuł, jakby ktoś
dobrał się do najgłębszych pokładów jego osobowości. – To
jakaś nowatorska metoda psychoterapii autorstwa doktora Domena
Prevca?
–
Daj sobie spokój z tą złośliwością, okej? Chciałem dobrze,
idioto. Wiedziałem, że wszystko wyjdzie na jaw i ty będziesz się
na mnie darł, a ona pewnie będzie mieć pretensje, a mimo to
zrobiłem co zrobiłem i nie żałuję. Bo chcę ci pomóc. Jesteś
moim bratem, do cholery jasnej! Więc teraz dam ci radę: idź do
Marie, zabierz ją choćby na spacer i po prostu spędź miło
wieczór. Bez rozkminiania wszystkiego po milion razy.
Peterowi
przeszła już pierwsza złość. Teraz czuł się po prostu fatalnie
psychicznie. Wiedział, że długo nie zapomni Domenowi całej tej
akcji, a tym bardziej wypowiedzianych w tym pokoju słów. Pewnie mu
wybaczy niedługo, bo nie lubił nosić urazy, ale zapomnienie nie
przyjdzie prędko – o ile w ogóle.
–
Wiesz co, Domen? – Jego głos był zadziwiająco spokojny. – Ja
też mam dla ciebie radę. Zostaw– mnie–w spokoju.
I nie
obejrzawszy się więcej na brata, wyszedł i zatrzasnął za sobą
drzwi.
____________________
* We the kings "I like it"
** AC/DC "Highway to hell"
____________________
Ugh, trochę kazałam Wam czekać, nie? Przepraszam, wena nie dopisywała. Poza tym, dziwnie nie lubię pisać wiosną. Wiem, głupota, ale serio tak jest - wiosną wena mi nie dopisuje.
Odcinek trochę krótszy niż poprzednie, ale tak mi się podzieliło. Następny - choć też krótki - jest już napisany, zatem przerwa nie powinna być tak długa.
Mam nadzieję, że jakoś w miarę sensownie wybrnęłam z tego głupiego pomysłu Domena :P Marie i Peter musieli się ponownie spotkać, chyba rozumiecie? ;) Ta ich rozmowa w hotelu trochę mi kuleje, choć poprawiałam ją wiele razy. Trudno mi było wyobrazić sobie taką sytuację. Sama pewnie w sytuacji Marie wskazałabym paluchem na Domena i zawołała "To jego wina", ha ha. Żartuję. Zapewne zapadłabym się pod ziemię ze wstydu, że dałam się wkręcić w taką awanturę.
Scena kłótni Petera z Domenem została napisana już dawno. Uwielbiam pisać sceny kłótni! I Peter wreszcie pokazał pazury. Chwała Bogu, bo ileż można być grzecznym, nie? ;)
Miłego czytania! I powodzenia dla maturzystów w dalszych zmaganiach!
Matura i prawo jazdy - moje dwa najgorsze egzaminy w życiu ;D
Wreszcie <3 Ale miałam nosa, żeby sprawdzić, czy czegoś nie dodałaś! Już zabieram się za czytanie ^^
OdpowiedzUsuńOkej, przeczytałam <3 Absolutnie nikt mnie tak nie potrafi rozbawić jak Ty. "Domen, iście po prevcowsku, wzruszył ramionami" - to zdanie ogłaszam tekstem tego rozdziału. Wybuchłam śmiechem, chociaż ciężko było mi sobie wyobrazić Domena wzruszającego ramionami w codziennej sytuacji, a nie po udanym skoku, w kasku na głowie i ciemnych goglach. Ale wróćmy do początku.
UsuńTrochę mnie zaskoczył ten pomysł z imprezą-niespodzianką. Spodziewałam się jakiegoś bardziej spektakularnego rozwiązania, sama nie wiem jakiego, bo ciężko było mi cokolwiek wymyślić i w tych swoich rozmyślaniach zupełnie pominęłam fakt, że Domen może po prostu próbować wyswatać Petera z Marie i posłuży się w tym celu najbardziej banalnym pomysłem. Tak na marginesie, to dogadałby się z ciotką Gretą, haha. Szkoda, że nie spotkał się z nią jeszcze w Willingen, bo może razem wykombinowaliby coś lepszego. W każdym razie, jak się nad tym zastanowić, to wybrnęłaś bardzo sensownie. Zastanawiam się tylko, jak Domen by to rozegrał, gdyby Peter nie wpadł na Marie w hallu. Gdyby przyznał jej się do oszustwa, to ona zapakowałaby się natychmiast do auta i wróciła do Willingen, chcąc uniknąć zrobienia z siebie idiotki. Może najpierw chciał poinformować o wszystkim Petera, żeby oszczędzić jej tłumaczeń? No cóż, tego już się chyba nie dowiemy. Najważniejsze, że Peter i Marie ponownie się spotkali i dzięki temu (jestem pewna!) ich znajomość nie będzie się ograniczała już tylko do lajków pod zdjęciami i życzeń urodzinowych na fejsie. Zastanawiam się, czy dojdzie między nimi do jakiegoś zbliżenia, ale wydaje mi się, że jeszcze jest na to za wcześnie.
Cieszę się, że między Prevcami doszło do tej kłótni, bo wiele się z niej dowiedzieliśmy o Peterze. Przede wszystkim dała nam ona możliwość spojrzenia na niego oczami młodszego brata, który zna go jak nikt inny. Chyba mogę śmiało stwierdzić, że potwierdziły się wszystkie moje przypuszczenia odnośnie starszego Prevca. Zamknięty w sobie, nieufny, mający na swoim koncie zawód miłosny. Ta Lara musiała go bardzo zranić. Pewnie była jedyną osobą, przed którą postanowił się otworzyć i dlatego rozstanie z nią zabolało go do tego stopnia, że wrócił do swojego bezpiecznego pancerza i zamknął się w nim jeszcze szczelniej. I pewnie minie sporo czasu, nim zdecyduje się na nowo otworzyć przed Marie, ale wierzę, że jest to możliwe. Bo przecież gdyby miało do tego nie dojść, to to opowiadanie straciłoby sens, prawda?
Tak bardzo skupiłam się na braterskiej kłótni, że prawie zapomniałam o rozmowie Petera z Marie. Tym jego brakiem entuzjazmu byłam zaniepokojona prawie tak bardzo jak ona. Myślałam nawet, że pozwoli jej wyjść z hotelu i wrócić do Willingen. Nie zdziwiłoby mnie to, bo rzeczywiście mógł się poczuć tą całą sytuacją zakłopotany. Dziewczyna przejechała dla niego dokładnie czterysta dwadzieścia dwa kilometry, bo dowiedziała się, że ma urodziny - przecież to ewidentnie świadczy o tym, że bardzo jej się podoba! Ja na jego miejscu, jako osoba raczej unikająca romansów, zwyczajnie bym się przestraszyła. Ale nasz kochany (Jezu, nie wierzę, że tak go nazwałam) Peter nie zapomniał o kulturze i zaproponował jej, żeby została. Co więcej, dał jakieś oznaki tego, że cieszy się z jej przyjazdu. Marne, ale zawsze. Jestem pewna, że w następnym rozdziale jego entuzjazm wzrośnie.
A co do samej Marie, to w jej przypadku również nie zdziwiło mnie to, że przystała na propozycję Domena. To rzucenie wszystkiego w celu wyjazdu do Klingenthal idealnie pasuje do jej osobowości i życiorysu, co zresztą mocno podkreśliłaś. Swoją drogą, wiedziałam, że Marie jest nieco szalona, ale w życiu bym jej nie posądziła o taki spontaniczny wyjazd na koncert Tokio Hotel. Ale teraz, gdy o nim wiem, lubię ją chyba jeszcze bardziej.
UsuńDodam jeszcze, że mimo wszystko Domen jest kochanym bratem. Uknuł tę intrygę, narażając się nie tylko na gniew Petera, ale również Marie, której przecież zupełnie nie zna, tylko dlatego, że chce mu pomóc wydostać się z tego pancerza, w którym się zamknął. Chciałabym, żeby mojemu młodszemu bratu też tak na mnie zależało :D
Oczywiście podobało mi się w tym rozdziale wszystko. Zaczynając od muzyki, której Marie słuchała w samochodzie, idąc przez wzruszenie ramion Domena, a na przeklinającym (kto by się tego spodziewał?) Peterze kończąc. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mnie tutaj (nie) zaprosiłaś! Kocham to opowiadanie, a kolejnego rozdziału nie mogę się doczekać prawie tak bardzo jak trzeciego odcinka nowego sezonu Gry o Tron. Szkoda, że też będzie krótszy, ale skoro ma pojawić się szybciej, to chyba jakoś to zniosę.
Ściskam mocno i życzę dużo weny w ten wiosenny czas! Spróbuj sobie wyobrazić, że to jesień. Nie wiem jak u Ciebie z pogodą, ale u mnie ze względu na szarość panującą za oknem nie byłoby to trudne :D
AAA!!! Otwieram blogspota i co widzę? Nowa notka! (choć miałam tłiterowe przecieki, że się pojawi na dniach wczoraj :>).
OdpowiedzUsuńUwaga, leci elaborat, bo ja tu widzę, że po pierwsze moje domysły robią się coraz bardziej słuszne, a po drugie materiału do psychoanalizy mam od metra i trochę (patrz: mój opis na blogspocie. Chyba pomyliłam studia, meh).
Po pierwsze trochę byłam zawiedziona jak usłyszałam (przeczytałam w sumie), że Domenowi chodzi jedynie o imprezę niespodziankę i miło by było gdyby Marie się na niej pojawiła. No, okej Pero miło o niej mówi, ale i tak... wydawało mi się to takie proste, oklepane i przewidywalne (jak się potem okazało, niesłusznie, posypuję głowę popiołem, choć zakładam, ze o taki efekt Ci właśnie chodziło :D).
Marie do pomysłu jest przekonana średnio, waha się, piosenki w radio nie podbudowują jej zbytnio ALE JEDZIE. Jedzie, bo...? Bo nie chce wracać do Tuluzy jeszcze. Bo nudzi jej się w Willingen (jak to Wladimir jej nie wystarcza...? :<). Bo nie ma w sumie dużo roboty i może jechać na drugi koniec kraju, why not?
Ale najważniejsze jest to, że jedzie, bo... bo cóż. Lubi Petera. I miło jej się zrobiło, że tak miło o niej mówi, że zasugerowało to Domenowi, że warto by było wkręcić ją w niespodziankę. Bo a nuż, Peterowi też sprawi jej obecność przyjemność. Nawet jeśli Marie sama przed sobą nie przyznaje się, że tak mile to ją połechtało.
Po drugie mamy nieco większy podgląd na charakter Marie. Jej nieco spontaniczne i szalone podejście do życia (eee tam. Średniej jakości hostel to jeszcze nie tragedia. Spanie pod namiotem rozbitym na dziko to bardziej. Albo w aucie, o!). I informacja, że to po tacie, który był/jest jeszcze bardziej spontaniczny, wieczny wędrowiec, włóczykij. Informacje o rodzinie Marie są na wagę złota, bo po pierwsze rodzina najbardziej kształtuje charakter (a ja przecież tu psychoanalizy tworze!), a po drugie dawałaś znaki dymne, że ta rodzina nie była taka do końca idealna (rozwód?). Co powoduje, że Marie do rodziny/związków ma nieco inne podejście niż wychowany w dużej i kochającej (choć nieco irytującej i kłócącej się, jak widać potem) rodzinie. A to istotne jest.
PS. Ostatnia piosenka nastraja bardziej pozytywnie ;)
Domen niby wszystko ogarnął, ale nigdy nic nie wiadomo (w sumie jak jest zakwaterowana w hotelu, to czemu płaci za parking...?).
No a potem cały plan idzie w porcelanę. Bo tego, że wpadną na siebie na dzień dobry, w planie nie było. Było to zupełnie POZA PLANEM ;). Po minie Domena widać, że coś jest nie halo (jak BARDZO nie halo okaże się za chwilę), a Marie nie potrafi kłamać pod presją (jak zresztą wytłumaczyć jej obecność, hm?), więc mówi prawdę.
A raczej to, co według niej jest prawdą. Czyli wersję Domena. Wersję, która okazuje się średnio prawdziwa, bo Pero urodzin nawet niespodziewankowych nie obchodzi na tyle hucznie by robić imprezę. A poza tym... Do urodzin ma jeszcze sporo czasu (w sumie dziwne, że Marie o tym nie wie, w końcu fejsbóki wiedzą wszystko, ale mogła – co zresztą pasuje do jej charakteru – nie szukać zbyt nachalnie informacji o Prevcu, nie chcąc naruszać jego prywatność, bo przecież okazał jej ogromne zaufanie zapraszając ją do znajomych et cetera, et cetera).
[ekipa słoweńska w tle, powoduje, że mam banana na twarzy, bo już widzę jak Lanisek go obgaduje. Ale Domen pewnie ich szybko wykopał, czując zbliżającą się burzę z piorunami]
PS: „Zapomniało własnych urodzinach?” - spacyjka :P
„Przyjechałaś, bo mój brat ci powiedział, że mam urodziny?” - czyżby Prevc dostrzegł, to co ja? Marie przyjechała TYLKO DLATEGO, żeby zrobić mu przyjemność. Vide – lubi go. Nawet bardzo. Vide – ich relacja się rozwija, a raczej ma szansę się rozwinąć, jeśli Peter jej na to pozwoli (Marie też, choć podejrzewam,że Pero będzie mieć większe opory. Chooooć... Z Marie też nie będzie łatwo, czuję).
CDN
No, obojgu jest nieco głupio (Marie uświadomiła sobie, że trochę się wygłupiła, nie z własnej winy, ale tak naprawdę czuje, że trochę za bardzo odkryła swoje uczucia), a Peter jest na dodatek wkurzony na Domena (o czym za chwilę dokładniej), bo przecież nikt nie lubi jak coś się robi za ich plecami. Zwłaszcza jeśli dotyczy to płci przeciwnej. Ewidentnie, co właśnie odkrył, nim zainteresowanej choćby w MINIMALNYM stopniu. Więc trochę są oboje skrępowani, bo oboje nagle znaleźli się w nieco dziwnej dla nich sytuacji, kiedy nie wszystko idzie po ich myśli. Ale choć na początku może być sztywno i niepewnie, to z biegiem czasu dotrą tę relacje i nawet ją pogłębią. A jak bardzo...? To się okaże, prawda?
UsuńPrzyznam, że ten ostatni fragment mi się najbardziej podoba. Uno, ta kłótnia jest bardzo sensownie napisana, a po drugie PSYCHOANALIZA. I to w duuużej ilości.
Domen wie, że koniec jest bliski. Ale to przeca pyskate dziecko (a i zapomniałam wspomnieć, że „kulawy angielski Domena” mnie kupił i zrobił go jeszcze bardziej kjut, o ile to możliwe. Choć w rzeczywistości jego angielski i jest o niebo lepszy od peterowego) i nie da sobie w kaszę dmuchać. Hvala wyczuwa burzę więc się rozsądnie zmywa, zwłaszcza, że przeca to rodzinne, było nie było, sprawy.
Wkurzony Prevc <3. Maska spadła, on też ma jakieś uczucia (tzn, wiem że ma, ale pokazuje teraz również te mniej „łagodne” emocje).
„Czterysta dwadzieścia dwa – poprawił Domen. – Sprawdzałem w Google Maps” - MOGĘ GO DOSTAĆ NA GWIAZDKĘ?! Czy można być bardziej kjut...? (tak, jak dołożymy to tego buźkę Cene :P).
„nie znosisz, jak coś wymyka się twojej kontroli [...] Jak coś jest nie tak, jak sobie uplanowałeś, zapisałeś i wytrenowałeś” - No i tyle w temacie. Wcześniej zwróciłaś uwagę na różnicę charakterów między spontaniczną (choć nie tak jak ojciec) Marie a poukładanym Peterem. Wszystko musi być od linijki, związek również. Spotkanie Marie było miłym incydentem, rozwinęło się w fajną znajomość, ale tyle wystarczy. Tego w planie nie było. A co jest poza planem – nie istnieje. Tym bardziej Pero jest zły, że ktoś zmienia jego plan tak, że to (oraz kto) poza tym planem było, nagle okazuje się jego częścią.
*nie miało tam być „zaplanowałeś”...?
„Nie baw się tu w psychoanalityka, dobra?” - Nooo doooobra. Streszczę się, okej? :P
„Nie mówiłem o tym, o czym ty zapewne teraz pomyślałeś. – Domen uśmiechnął się wrednie. – Choć nie przyznałbyś się do tego nawet na łożu tortur” - Taaak, małe wredne domenowate Prevcątko. Wiadomo. Marie urodą grzeszy, więc logiczne wnioski się nasuwają. Nieładnie Domen, tak bratu kosmate myśli podrzucać :P. Ale sens jest ten sam – Domen nie sugeruje nic zdrożnego tak naprawdę, a Peter mimowolnie myśli co myśli. A Domen wie co myśli – bo kto na jego miejscu by nie pomyślał? A oburzenie Petera daje nam kolejny znak – ten pan bawić się nie lubi. Zwłaszcza w połączeniu z płcią piękną. Złe wspomnienia...? Oj tak...
„Bo raz się sparzyłeś i masz zamiar żyć w celibacie do końca swoich dni?”- DOKŁADNIE. Powiedziałbym „a nie mówiłam?!”, ale przecież wiadomo, że mówiłam. Coś było, ale coś poszło nie tak. Coś o imieniu Lara (co do Lary to..., a to Ci na końcu napiszę), co sprawiło, że Peter zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż wynika to z jego dość mrukliwej, trzeb przyznać natury. Odciął się do życia towarzyskiego, które przestał tak naprawdę posiadać, według Domena (filmy psychologiczne i książki...? Ideał! <3). Zamknął się nie tylko na życie towarzyskie, ale w szczególności też na płeć przeciwną. Domen szybko wywęszył więc pismo nosem i skoro tylko pojawiła się osóbka, która potencjalnie wywierciła minimalną dziurkę w tym pancerzu, postanowił nieco szczęściu brata dopomóc.
CDN
„To się nasiliło po tej sprawie z Larą”- BA-DUM-TSSS! Miała być była i jest. Miał być zawód miłosny i jest. Miało być „sparzenie” i jest. Mówcie mi Pytia, koniec i kropka. (dlaczego ja nie poszłam na tę psychologię...? Albo na jakieś analizy literackie...?). A Marie będzie na to sparzenie jak zimy okład. I vice versa, bo historia Marie również jawi mi się jako coś co trzeba będzie rozważyć. Bardziej w kontekście obawy przed ustatkowaniem się – Peter wręcz przeciwnie, boi zaangażować się w coś, co jest POZA jego idealnym PLANEM. Co sprawia, że ta dwójka jest dla siebie idealnym rozwiązaniem, na wypośrodkowanie swoich nieco spaczonych przez okoliczności zdolności interpersonalnych zwłaszcza w kontekście związków damsko-męskich.
UsuńNo, Domen chciał dobrze, wyszło...chyba dobrze. Bo Peter pójdzie na ten spacer. Mimo iż pomysł swatania go z Marie jest dla niego bezsensowny (bo trochę jest, bo nic na siłę, bo bardziej można zaszkodzić, ale w sumie an dobre im to wyjdzie pewnie), to przecież ją lubi. I wie, że ona też go lubi. Więc skoro już tu jest, to Pero nie pozwoli jej się czuć dziwnie i niepotrzebnie. A Marie nie będzie mu chciała robić kłopotów, ale jednocześnie będzie chciała się wytłumaczyć (choć nie ma z czego) oraz zatrzeć złe wrażenie, zamaskować fakt, że wcale nie zatrzeć było jej byt długo namawiać na ten wyjazd.
A do tego jeszcze słoweńska banda (ja pamiętam o Lanisku!), która pewnie namiesza, stworzy krępujące i dziwne sytuacje, ale zrobi się ciekawie :>.
No, trochę się naczekałam na ten odcinek, ale choć krótki to było warto, bo bardzo treściwy jest. Dużo do analizy, a to lubię. I odkryłam sens tytułu, a tak mi się przynajmniej wydaje ;).
BTW, nie wiem czy zauważyłaś,ale już nie bardzo mam się czego tu czepiać, progress, see? :D Tak jak mówiłam!
Ja też bym wskazała na Domena „to jego wina!”. Scena przy recepcji rzeczywiście nieco toporna, ale też dość dziwna sytuacja, w rzeczywistości taka rozmowa też nie byłaby zbyt plastyczna. Więc cacy, a kłótnia jak już wspomniałam wyszła Ci dobrze. I dużo wyjaśniła, choć dała też nowe pytania.
No, miała też słówko o imieniu Lara. Bowiem Lara ostatnio łączy mi się z Hayboeckiem, a to za sprawą krótkiego trzyparta, który mi się pojawił w głowie. Jakbyś była zainteresowana, to zapraszam, bo na „Odchodzę” do końca maja posucha (matury, matury, matury wszędzie. Ale w tym roku tylko rozszerzenia, więc mam jeszcze czas).
(ta! Ale dla mnie prawo jazdy dużo gorsze!).
No, ode mnie tyle. Czekam na kolejne rozdziały, bo wyjaśnia się coraz więcej, ale wciąż mało.
Weny! :*
E_A
Czytam już od dawna dzięki Melanii, ale w końcu uczciwie byłoby skomentować, szczególnie ze względu na moją radość wynikającą z nowego rozdziału xd muszę przyznać, że dzięki tobie zaczęłam lubić petera prevca xdd liczę na szybkie dodanie kolejnego odcinka i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńPrzybywam ze swoim niezbyt rozwlekłym komentarzem! ;)
OdpowiedzUsuńCo by się nie działo, „wydawać się” nie łączy się z „być” – nie kalkujmy z angielskiego, łaciny, niemieckiego i tak dalej. „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, / iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. ;)
Akcja toczy się dość powoli, ale muszę przyznać, że bardzo mi się podobała kłótnia Prevców. Była bardzo zabawna – mimo wszystko. Nie spodziewałam się, że pomysł Domena okaże się podpuchą, chociaż od początku nie bardzo mi się składało, żeby skoczkowie byli tacy bogaci, żeby tylu gościom opłacić hotel i całą resztę. :D Ciekawa jestem, czy Peter posłucha prośby brata, który jest młody i głupi, ale nie zawsze bzdurzy. Na miejscu Marie Tośka by sprawiła, że Domen wróciłby do Słowenii „w pudełku”, jak to mówią Amerykanie. :D Ja sama na miejscu Marie chyba bym się wkurzyła i bez chwili zastanowienia wskazała palcem sprawcę zamieszania.
Ale sobie wymyślił ten Domen, no.
Mam nadzieję, że czekają nas ciekawe perypetie w Klingenthal. Szaflarska menda by już psioczyła, że Szwaby, no i w ogóle.
Mam jeszcze jedną uwagę: albo używasz cudzysłowu, albo kursywy przy cytatach lub tytułach – nigdy jednocześnie. Myśli przytaczasz kursywą, a treści wiadomości/komentarzy kursywą i cudzysłowem – a przecież jedno i drugie to cytat. Zdecyduj się na jedną metodę, a tekst stanie się przejrzystszy. ;)
Życzę zatem weny – przy odrobinie szczęścia, wiosna może Cię jednak natchnie. ;)
Świetnie opisana kłótnia brata z bratem. To jest najlepsze opowiadanie o skoczkach,jakie do tej pory czytałam! :)
OdpowiedzUsuń