poniedziałek, 20 lutego 2017

Odcinek 8

*    *    *

Peter nie potrafił się uspokoić. Jak na człowieka, który wykazywał stoicką postawę nawet w najbardziej stresujących momentach, był to stan dość niezwykły. Ale podenerwowanie na skoczni było czymś innym – czymś dobrze mu znanym i niemal codziennym. Tam był w stanie kontrolować swoje emocje i wyłączać umysł na wszelkie bodźce, koncentrując się na celu, polegając na swoich umiejętnościach. Na skoczni był profesjonalistą, który przechodził cały rytuał dziesiątki razy.
Teraz jednak znalazł się w sytuacji zupełnie dla siebie nowej i bardzo nieprzyjemnej. Nie dość, że uświadomił sobie, iż potraktował Marie w sposób raczej chłodny, na co dziewczyna absolutnie nie zasługiwała. Nie dość, że zapewne teraz był tematem żartów i plotek w całej drużynie. Na dokładkę w głowie wciąż dźwięczały mu słowa Domena.
„Izolujesz się od drużyny, nie mówiąc nawet o reszcie ekip. Wszystkim się wydaje, że zadzierasz nosa...”
„Robisz się zgorzkniały jak stara baba...”
„Chowasz się w swoim cholernym pancerzu. To się nasiliło po tej sprawie z Larą...”
Wściekły cisnął zwiniętą bluzą przez cały pokój.
Domen nie miał prawa tak mówić! Nie miał żadnego pieprzonego prawa! Co ten szczyl sobie myślał!
I nie miał prawa kłamać przed Marie, oszukiwać ją, wplątywać w jakieś swoje żałosne plany, traktować jak... Boże, jak jakąś panienkę do towarzystwa, którą dostarcza się do hotelu!
„Wyjdźcie gdzieś i zabaw się...”
„Nie mówiłem o tym, o czym ty pomyślałeś...”
O niczym, kurwa, nie pomyślałem, niewyżyty gówniarzu!
Na pewno...?
To wszystko nie miało sensu. Ona nie powinna tutaj przyjeżdżać. Powinna siedzieć w Willingen, a potem wrócić do Francji i nigdy więcej by się nie spotkali, najwyżej od czasu do czasu pisząc SMS–y albo wiadomości na Facebooku. Tak winno być. Tak sobie to wyobrażał. Tak... zaplanował. Tymczasem cholerny Domen wszystko popsuł.
Sam to ciągnąłeś, odezwał się inny, wyjątkowo wredny głosik w jego głowie. Gdybyś chciał przeciąć tę historię, powinieneś pożegnać się z Marie przed Sporthotel. Ale nie! Przyjąłeś zaproszenie na kolację, dałeś jej swój numer telefonu, załatwiłeś wejście na zawody, przedstawiłeś drużynie. Sam prosiłeś się o kłopoty, idioto.
Nie chciał jej tutaj, taka była prawda. Ani jej, ani jakiejkolwiek innej. Nie potrzebował w swoim otoczeniu żadnej dziewczyny – poza Katją, ale relacje z nią pozostawały na gruncie czysto zawodowym. Kobiety wszystko komplikowały. Uśmiechały się, szeptały słodkie słówka, udawały niewiniątka, a tak naprawdę były cwane i wyrachowane. Albo same nie wiedziały, czego chcą od życia, ale wiecznie były nieszczęśliwe, cokolwiek się im oferowało.
Nie, nie myśl o tym! Nie myśl o tym, co było. To przeszłość.
Peter, pod warstwą irracjonalnego gniewu, zdawał sobie sprawę, że przesadza w tym momencie z negatywnymi emocjami w stosunku do Marie. Wszak ona nie była niczemu winna. Może tylko wykazała się zbytnią naiwnością, nie wypytując Domena o szczegóły jego idiotycznego planu, bo wtedy na pewno zorientowałaby się, że to jedna wielka ściema. Ale może nie chciała wypytywać...? Może naprawdę ucieszyła się, że przyjedzie tutaj, sprawi jemu, Peterowi, miłą niespodziankę?
Te ostatnie myśli sprawiły, że Prevc nieco ochłonął. Tak naprawdę nie chciał złościć się na Marie. Był wściekły na całą sytuację, bo sznurki kontroli, które zwykle mocno dzierżył w dłoni, na chwilę mu się wymknęły. Wiedział, że stanie się obiektem żartów i komentarzy w słoweńskiej ekipie na najbliższe dni, o ile nie tygodnie. Tego już nie dało się uniknąć, mleko się rozlało. Teraz mógł jedynie próbować ograniczyć spustoszenia. A w tym przypadku wiele zależało od tego, jak się zachowa. Czy stawi wszystkiemu czoło ze spokojem i humorem, czy też przez cały weekend będzie odstawiał obrażonego na świat bachora.
Nerwowo postukał palcami o własne udo.
Bądź facetem, Prevc!


*    *    *

Gorący prysznic. O tak, to było to, czego potrzebowała. Stała pod niemal parzącym strumieniem, czując, jak wraz z wodą spływa z niej zmęczenie, napięcie i smutek.
Sama nie wiedziała, co myśleć o rozmowie z Robertem. Z jednej strony zapewniał, że Peter nie jest zły z powodu jej niespodziewanego przyjazdu – byli przyjaciółmi od tylu lat, że chyba znał zachowania kolegi z drużyny, prawda? – a z drugiej to, co opowiadał o Peterze wywoływało w Marie specyficzne emocje. Prevc nie lubił, jak coś pozostawało poza jego kontrolą, nie cierpiał niespodziewanych zdarzeń, a ona wkroczyła tu jak tornado, stawiając go na dodatek w głupiej sytuacji wobec kolegów z drużyny. Pewnie mają teraz niezły ubaw! Z niego, ale przede wszystkim z niej – głupiej panny, która dała zrobić się w konia i radośnie przejechała pół kraju, licząc Bóg wie na co.
Okej, Marie, ogarnij się. To tylko dwa dni. Będą po prostu jak okropna impreza rodzinna: trzeba je przeżyć. Potem przejdą, miną, a ty będziesz żyć spokojnie dalej – już bez Petera, Domena i robienia sobie międzynarodowego obciachu.
Prysznic trochę pomógł. Marie opatuliła się puchatym, białym szlafrokiem i zawiązała z ręcznika turban na głowie.
Może i wpadłam w lepką sytuację, ale przynajmniej zewnętrznie będę czuć się czysto.
Dobrze że chociaż sarkazm jej nie opuścił.
Gdy wyszła z łazienki, zauważyła, że obsługa nadal nie dostarczyła żelazka i deski do prasowania, o które poprosiła w recepcji – po kilku godzinach w walizce ubrania zdecydowanie domagały się wygładzenia.
Na Messengerze czekała na Marie wiadomość od francuskiej przyjaciółki, Celine.
'Hej, co tam? nie odzywasz sie. martwię sie....... umarłas na tej wsi? ;D Michel o ciebie pytał ostatnio. Nie dałas mu nr, niedobra ty..... ;DD'
Marie przewróciła oczami. Ten facet przykleił się do niej jak rzep, słał lepkie spojrzenia, cedził słodkie słówka – i był w tym równie przyjemny co uporczywy katar. A Celine z jakiegoś niewiadomego powodu ubzdurała sobie, że on i Marie będą stanowić doskonałą parę. Jakby zupełnie nie docierało do niej, że Marie nie szuka aktualnie kandydata do stworzenia związku, ani nawet do przeżycia szybkiej, przyjemniej przygody.
'Cześć, jestem w Klingenthal, na zadupiu pod czeską granicą. Dałam się zrobić w bambuko szesnastolatkowi, który chciał wykorzystać mnie jako super atrakcję na urodziny swojego brata. Aha, wspominałam, że obaj to słoweńscy skoczkowie narciarscy, narobiłam sobie wiochy na pół hotelu, a impreza nie istnieje? Pozdrawiam w skocznych podskokach.'
Taka wiadomość zapewne zamknęłaby Celine usta na kilka dobrych minut. A potem spowodowała ogólnoświatowe przeciążenie Messengera.
Marie westchnęła.
'Hej:) U mnie wszystko w porządku. Byłam trochę zajęta, Vitroin przysłał nowy tekst, nudny jak zawsze. Za parę dni wracam do Tuluzy.'
To powinno wystarczyć i było dość neutralne w wymowie. Ani słowa o Michelu. Konsekwentne unikanie tematu tego paskudnego typa było chyba najlepszą strategią. I naturalnie ani słowa o Peterze.
Puk, puk, puk, rozległo się do drzwi. Nareszcie.
– Dziękuję, proszę posta... Och! – Ręka Marie bezwiednie powędrowała do szlafroka i mocniej zaciągnęła jego poły pod szyją. – Peter...
– Uhm, chyba przychodzę nie w porę...
– Nie, nie, po prostu myślałam, że to obsługa. Prosiłam o żelazko i deskę. Proszę, wejdź. – Przepuściła go w drzwiach, a Prevc ze sporym wahaniem wkroczył do pokoju. – Przepraszam za mój wygląd, brałam prysznic. Ehm..., rozgość się, a ja się ubiorę.
Złapała pierwsze lepsze ubrania z walizki i zniknęła za drzwiami łazienki. No świetnie! Czy ten dzień mógłby wreszcie łaskawie dobiec końca? Pobijał wszelkie dopuszczalne rekordy niezręczności.
Jednego Marie była pewna: cokolwiek się wydarzy, gdy wyjdzie z tej łazienki, ani słowem nie piśnie o rozmowie z Robertem. Czuła, że z jakiegoś powodu powinna zatrzymać tę konwersację dla siebie.
Pozostawiony w pokoju Peter wziął głęboki, uspokajający oddech.
Boże, przecież to nic takiego! Po prostu z nią pogadasz, Prevc. Zapomnisz o swoim niemiłym zachowaniu, gdy zobaczyłeś ją przy recepcji, zapomnisz o głupich motywacjach Domena... I zapomnisz, że przed chwilą widziałeś ją ubraną jedynie w szlafrok. Prawda...?
By zająć czymś myśli, rozejrzał się po pokoju.
Marie nawet nie rozpakowała do końca walizki. Na łóżku leżał tylko laptop i telefon, a na wieszaku, zaczepionym o wierzch szafy, wisiała czarna, krótka sukienka. Pewnie planowany strój na nieistniejącą imprezę urodzinową. Po raz kolejny tego dnia miał ochotę zabić Domena.
Nie, wcale nie dlatego, że nie będzie miał okazji zobaczyć Marie w tej kiecce!
Cholera, Prevc, uspokój się!
Obsługa hotelowa dostarczyła zamówione przez Marie sprzęty, a chwilę po tym, jak za pokojówką zamknęły się drzwi, Francuzka wyszła z łazienki. Wciąż wilgotne włosy związała na czubku głowy w węzeł, z którego co jakiś czas na bluzkę kapały krople wody.
– Ehm... sorry za najście. – Peter z zakłopotaniem potarł kark. – Poprosiłem w recepcji o twój numer pokoju. Pewnie nie powinni mówić, ale..
– Spoko, nie gniewam się. – Marie uśmiechnęła się lekko. – Skoro już tu zostałam, nie będziemy przecież unikać się przez cały weekend.
Peter przymknął na sekundę oczy, jakby szykował się do skoku na głęboką wodę.
– Słuchaj... Chciałem cię przeprosić. Wtedy, przy wejściu zachowałem się strasznie chamsko i...
– Chamsko?
– Tak. Jakbym był zły, że tu przyjechałaś. Zły na ciebie. Ale to wcale nie tak. Po prostu... Po prostu byłem zaskoczony, nic z tego nie rozumiałem, a na dodatek oni wszyscy się gapili...
Nie chciał wyznawać, jakie myśli towarzyszyły mu, gdy znalazł się sam w swoim pokoju po kłótni z Domenem. Wtedy naprawdę czuł irracjonalną złość na Marie. Ale to była chwila, emocje, które szybko wyparowały. Wróciło opanowanie, logiczne myślenie i przede wszystkim chęć, by całą tę okropną sytuację choć trochę wyprostować.
– Nie jestem na ciebie zła, Peter. Mogę mieć pretensje do Domena i samej siebie, ale na pewno nie do ciebie.
– Do samej siebie?
– Tak. Że byłam taka głupia. Że dałam się wrobić. Wiele elementów w tej intrydze Domena mi nie pasowało, ale przymknęłam na to oko, nie myślałam na tym za dużo, sama nie wiem, czemu...
Tak, teraz, gdy analizowała wszystko na chłodno, nie potrafiła pojąć, dlaczego nie drążyła tematu, nie ciągnęła młodszego Prevca za język. Zadała kilka pytań o szczegóły tej nieszczęsnej imprezy, ale bez nadmiernego roztrząsania sprawy. Boże, po prostu spakowała walizkę, wsiadła w samochód i przejechała prawie pięćset kilometrów, by sprawić niespodziankę... no właśnie, komu? Jakiemuś słoweńskiemu skoczkowi narciarskiemu, który pomógł jej dopchnąć samochód na stację benzynową! Chryste, jakby coś zaćmiło jej mózg!
– Dobra, dajmy sobie spokój z tematem – westchnęła. – Tak chyba będzie najlepiej. Co się stało, to się nie odstanie.
Peter zmarszczył brwi, chyba nie do końca rozumiejąc, co dziewczyna ma na myśli.
– Po prostu przejdźmy nad sytuacją do porządku dziennego – wyjaśniła. – Nie przepraszajmy się nawzajem, nie kajajmy i dość tej niezręczności. Bo tylko pogarszamy sprawę.
Na twarz Petera wreszcie pojawił się szczery, choć trochę nieśmiały uśmiech. Jakby ktoś zdjął mu z piersi wielki ciężar. Nie, nie ktoś. Marie.
Boże, poszło dużo łatwiej niż myślał. Jakie szczęście, że ona była taka bezproblemowa. Inna dziewczyna pewnie robiłaby wyrzuty, miała pretensje, strzelała fochy, a Marie po prostu machnęła ręką. „Co się stało, to się nie odstanie.” Chyba niepotrzebnie się tak denerwował i jeszcze w swoim pokoju układał w głowie różne warianty tej rozmowy.
– Masz rację. Koniec tematu. Jak ci minęła droga?
– Męcząco, ale bez problemów. Na szczęście auto nie stanęło na środku autostrady, bo nie miałam cię pod ręką.
Zaśmiał się lekko.
– Zawsze do usług. O, i póki pamiętam, mam coś dla ciebie. – Wyciągnął z kieszeni dresowych spodni znajomą już Marie kolorową plakietkę na smyczy. – Wejściówka na skocznię, na jutrzejsze zawody. Katja załatwiła. Oczywiście jeśli masz ochotę...
W jego oczach pojawił się błysk niepewności, ale uśmiech Marie szybko go rozwiał.
– Bardzo chętnie przyjdę.
– Super! O czternastej są kwalifikacje, o piętnastej trzydzieści zaczyna się konkurs. Możesz iść z Katją, jeśli chcesz, ona jest bardzo miła i dobrze mówi po angielsku, a nie będziesz się nudzić sama.
– Zgadamy się. I Peter...
– Tak?
– Cóż, jak już jesteśmy przy tym temacie... ja także mam coś dla ciebie. – Marie, trochę zakłopotana, podeszła do swojej walizki i wyciągnęła z niej granatowe pudełeczko przewiązane czerwoną wstążką. – To miał być twój prezent urodzinowy, ale skoro...
– Marie, naprawdę, to...
– Cicho bądź. Przecież masz urodziny, co z tego, że za kilka tygodni, a nie dni. Potraktuj to zatem jako prezent przed urodzinowy. – Urodzinowego na pewno nie będę miała okazji ci wręczyć. – Wszystkiego najlepszego, Peter. Niech wiatr zawsze ci sprzyja.
Przytuliła go lekko, jej wilgotne włosy musnęły jego policzek.
– Ehm... dziękuję.
Odsunęła się, uśmiechając nieco niepewnie.
– Mam nadzieję, że ci się spodoba. Nie wiem, czy lubisz, ale uznałam... no cóż, po prostu otwórz.
Nie chciała mu mówić, że gdy już zdecydowała się na podróż do Klingenthal, wybrała się najpierw do położonego w pobliżu Willingen miasteczka Korbach, w intensywnych poszukiwaniach prezentu urodzinowego. Nie miała zielonego pojęcia, co Peter lubi. Jego facebookowy profil był bardzo enigmatyczny. Krążyła więc przez kilka godzin po sklepach, aż wreszcie uznała, że coś z muzyki będzie najbardziej neutralnym prezentem.
– Łał, Pink Floyd! Jakie ładne wydanie!
– Kolekcjonerskie. – Marie w duchu odetchnęła z ulgą, że podarunek spotkał się z aprobatą. Chociaż na tyle zdążyła już poznać Petera, że przypuszczała, iż nawet gdyby zestaw albumów Pink Floyd okazała się pomyłką, on nie okazałby tego wprost. – Lubisz ich muzykę?
– Czasem słucham. A to wydanie jest piękne samo w sobie. Dziękuję, to cudowny prezent.
Uff, chyba mówił szczerze. Marie cieszyła się, że wielogodzinna wędrówka po sklepach okazała się owocna. A Peter poczuł okropne wyrzuty sumienia na wspomnienie swoich gniewnych myśli na temat dziewczyny. Chyba powinien jej to wynagrodzić. Poza tym, nie przejechała tylu kilometrów, by przez dwa dni siedzieć sama w hotelu, z przerwą na zawody sportowe, które chyba i tak nie były jej pasją.
– Słuchaj, Marie, tak sobie pomyślałem... Dzisiaj nie bardzo mam czas, bo muszę jeszcze iść na wieczory trening, lecz jutro po konkursie... ehm, impreza urodzinowa nie istnieje, ale co byś powiedziała na przykład na... spacer?
Chichot Domena niemal rozsadzał mu w tym momencie czaszkę. Zamknij się, mały piździelcu!
Marie wyglądała na nieco zaskoczoną, ale ukontentowaną.
– Powiedziałabym, że bardzo chętnie dam się zaprosić.
– Super!
Peter naprawdę wolał spędzić sobotni wieczór z Marie, chodząc po ulicach i parkach sennego Klingenthal, niż być wyciąganym przez kolegów z ekipy na kolejną zakrapianą bibę, organizowaną w hotelowym klubie przez Norwegów lub nieśmiertelny duet Hayböck – Kraft. A Marie nie zabrałby tam za żadne skarby, bo nie dano by spokoju ani jemu, ani przede wszystkim jej.
Uff, problem rozwiązany.
Peter nie mógł zostać długo – Goran Janus nie tolerował spóźnień ani pokrętnych tłumaczeń. Mimo wszystko opuszczał pokój dziewczyny w dużo lepszym nastroju niż do niego przyszedł.
– Marie? – Odwrócił się jeszcze przy drzwiach.
– Tak?
– Cieszę się, że tutaj jesteś.
Uwielbiał jej uśmiech. Choć wolał nie przyznawać się do tego nawet sam przed sobą. 

_______________________

 
Dobry wieczór po długiej przerwie! Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tutaj zajrzy, bo w przeciwnym wypadku totalnie stracę wiarę, wenę i motywację. Brakowało mi ich przez ostatnie miesiące, nie będę ukrywać. Chyba jakieś zmęczenie materiału. Oby teraz szło do przodu, choćby powoli, ale bez takich przerw.
Powyższy odcinek nie jest najwyższych – ach! - lotów ;) To raczej taka mała skocznia, nie Planica. Dajcie mi się rozkręcić.
Chciałam ten odcinek zrobić dłuższy, mam napisane kolejne sceny, ale uznałam, że takie zakończenie pasuje. Zwłaszcza, że w kolejnych fragmentach następuje lekka zmiana klimatu na bardziej humorystyczny, więc by się gryzło. Może wrzucę to, co mam napisane, jako kolejny osobny odcinek (krótki), albo dopiszę jeszcze dwie sceny i zamknę motyw Klingenthal. Zobaczymy.
Okej, nie truję dłużej. Paaaa! :*
Aha, gdyby ktoś miał pytania:  www.ask.fm/Miria1984