czwartek, 7 kwietnia 2016

Odcinek 5

*    *    *

Następnego dnia rano okazało się, iż Greta nie da rady pójść na zawody, ponieważ czekał ją dyżur w przychodni, od godziny dziesiątej do siedemnastej, mimo iż była to sobota. W związku z tym Marie też chciała odpuścić, ale po pierwsze, ciotka stanowczo nakazała jej iść, a po drugie, sama nie chciała sprawiać Peterowi zawodu.
– A w ogóle, jak było wczoraj? – zapytała Greta, przyrządzając sobie jeszcze kanapki na wynos, podczas gdy Marie lekko przysypiała nad kubkiem kawy. Boże, jakim cudem ciotka mogła być tak rześka po ciężkiej nocy asystowania przy porodzie i kilku godzinach snu?
– Panna cotta zjedzona, wino wypite, skoki obgadane – mruknęła dziewczyna. – Poza tym nic fascynującego.
Obojętnie, co sobie wyobrażałaś.
– Długo siedzieliście?
– Do jedenastej. Peter dostał SMS– a od kolegi, że trener go szuka.
– Aha. Ale chyba był zadowolony?
– Myślę, że tak.
– To dobrze. Okej, Marie, ja uciekam. – Greta włożyła kanapki do plastikowego pojemnika. – Baw się dobrze i dopinguj gorąco.
– Uhm, jasne.
Gdy Greta wyszła, Marie wsypała kotu garść chrupek do miski, a dla siebie przygotowała musli z jogurtem. Nie było już sensu kłaść się spać. Popijając musli resztką kawy, sięgnęła po telefon, by sprawdzić, co ciekawego na Facebooku i Twitterze. Na tym pierwszym czekało na nią jedno zaproszenie do znajomych.
Peter Prevc.
O cholera!
Sen natychmiast jej przeszedł i przez kilkanaście sekund siedziała, wpatrując się w wyświetlacz.
To musiało być wysłane z prywatnego konta. Wspominał poprzedniego dnia, że takie posiada, oprócz oficjalnego fanpage'a – ale z niego nie da się przecież zapraszać znajomych.
Nigdy nie przyjmuj zaproszeń od facetów od razu, w głowie odezwały się jej słowa przyjaciółki, Celine. Choćbyś skakała po pokoju z radości, NIE PRZYJMUJ. Niech myślą, że ci nie zależy.
Ale Marie nie była tak wyrachowana. W takie głupoty mogłaby bawić się w podstawówce (gdyby w tamtych czasach istniał Facebook), a nie teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat. Potwierdziła zaproszenie.
Prevc musiał być niezwykle ostrożny w swoim wirtualnym życiu, bo znajomych miał tylko stu osiemdziesięciu czterech. Z pewnością nikt, kto nie był w owym „elitarnym” gronie nie miał poglądu jego tablicy. Marie przejechała trochę w dół, ale w zasadzie nie było tam niczego wyjątkowego. Sporo o skokach i treningach, parę zdjęć zrobionych chyba podczas wypraw w góry, jakieś selfie z siostrą Niką (i dwoma parami nart)... Raz wstawił piosenkę jakiegoś słoweńskiego zespołu. No i większość postów była pisana po słoweńsku, co znaczyło, że wśród znajomych ma głównie swoich krajan. W zasadzie trochę ją zdziwiło, iż wysłał jej zaproszenie – a tym samym wpuścił do swojego prywatnego świata – po zaledwie jednym dniu znajomości. Najpierw numer telefonu, teraz to... Ale to jego decyzja.
W każdym razie, nie zamierzała zasypywać go postami czy wiadomościami. A tym bardziej udostępniać czegokolwiek z jego tablicy. Okazał jej zaufanie i nie chciała go zawieść.
Wysłała tylko priva:
Dzięki za zaproszenie:) Nie spodziewałam się. Miłego dnia:)”
Marie spędziła sobotę w domu, próbując trochę popracować, a nawet przyrządziła dla Grety obiad (łatwy w wykonaniu i w jej opinii nawet zjadliwy). Wczesnym popołudniem ubrała się i pojechała do Sporthotel, by odebrać akredytacje.
Zgodnie z obietnicą Petera, wejściówki czekały na nią na recepcji. Dwie plakietki na czerwono–niebieskich smyczach, z nazwiskami i dopiskiem TEAM.
Ładny ze mnie team, pomyślała z przekąsem. Nawet nie znam nazwisk zawodników.
Podziękowała recepcjonistce, schowała akredytacje do torby i pojechała pod skocznię. Ciężko było znaleźć miejsce, by zaparkować, wszystko w pobliżu obiektu było pozajmowane, ale Marie nie miała nic przeciwko dłuższemu spacerowi w to ciepłe, słoneczne popołudnie. Trochę wiało, jednak chyba nie na tyle, by konkurs mógł być zagrożony.
Wiele już lat minęło, odkąd była na Mühlenkopfschanze po raz ostatni, jeszcze z wujkiem Günterem. Wtedy jednak był styczeń, skocznia pokryta śniegiem, a ludzie na trybunach, opatuleni w ciepłe kurtki, popijali gorącą herbatę, by trochę się rozgrzać. Teraz atmosfera przypominała raczej letni piknik. Wszędzie było pełno stoisk z kiełbaskami i napojami, a także niezbędnym wyposażeniem kibica. Wśród kolorów na gadżetach przeważało złoto, czerwień i czerń Niemiec, ale nie brakowało również barw austriackich, polskich, słoweńskich, norweskich... Te ostatnie były chyba szczególnie popularne wśród młodych dziewczyn, jak zauważyła Marie.
Po chwilowych poszukiwaniach odnalazła wejście na przeznaczony dla niej sektor. Mężczyzna przy bramce, sprawdzający bilety lub zaproszenia, przez chwilę analizował ze wszystkich stron jej akredytację, jakby podejrzewając podstęp, ale finalnie wszystko okazało się w porządku i Marie weszła na trybuny. Musiała przyznać, że widok na skocznię był doskonały, podobnie jak możliwość przyglądania się zawodnikom już po zatrzymaniu, a nawet w chwili, gdy schodzili ze skoczni i udawali się w kierunku swoich „domków”. Peter naprawdę wyświadczył jej ogromną przysługę.
Ten łosoś i brokuły chyba nie były aż tyle warte, pomyślała ze śmiechem.
Napisała też SMS–a do Petera.
Odebrałam akredytacje i jestem już na miejscu. Niestety ciocia nie mogła przyjść, ma dyżur, będzie jutro. Powodzenia od nas obu:)”
Peter chyba nie miał zbyt wiele czasu, bo w odpowiedzi przesłał jedynie uśmieszek, ale i to było miłe.
Marie postanowiła dobrze się bawić, mimo, iż była tu sama, nie miała z kim porozmawiać i nie do końca orientowała się w aktualnym stanie skoków narciarskich. Trochę nietypowy był dla niej widok pokrytego zielonym igelitem zeskoku oraz kibiców w koszulkach z krótkimi rękawkami, jednak wesoła atmosfera, okraszona dyskotekową muzyką dobiegającą z głośników, szybko się jej udzieliła. Przyszła już po kwalifikacjach, zatem wkrótce rozpoczęły się zawody, które oglądała, popijając zimny sok pomarańczowy. Zrobiła nawet trochę zdjęć, a jedno, opatrzone komentarzem „Wyskokowe popołudnie ;)” wrzuciła na Facebooka. A co tam!
W końcu nadeszła kolej na Petera, zajmującego aktualnie czwartą lokatę w klasyfikacji generalnej. Słoweniec wylądował na 132 metrze, plasując się po swoim skoku na trzecim miejscu. Nie był chyba wyjątkowo usatysfakcjonowany, gdyż Marie na telebimie zauważyła jego kwaśny grymas. Gdy skoczyło trzech pozostałych zawodników, znalazł się ostatecznie na szóstej pozycji.
Peter szósty po 1. serii, trzymaj kciuki w drugiej”, napisała do ciotki, która prosiła ją rano, by donosiła na bieżąco, co dzieje się na zawodach i jak sobie radzi jej nowy znajomy.
Greta trzymała chyba średnio, bo Peter skończył rywalizację na piątym miejscu. Gdy schodził ze skoczni po swojej drugiej próbie, Marie pomachała do niego, ale chyba nie zauważył, bo nawet nie patrzył w tamtym kierunku. Miała tylko nadzieję, iż nie przeżywa swojego występu zbyt dogłębnie. Piąta lokata nie był powodem do wstydu, a poprzedniego wieczoru sam mówił, że letnie zawody są mniej prestiżowe niż sezon zimowy.
Odbyła się dekoracja kwiatowa, zawodnikom, którzy uplasowali się na podium, wręczono jakieś drobne upominki, odegrano hymn (polski, wygrał niejaki Andrzej Stękała) – i pierwszy dzień rywalizacji w Willingen dobiegł końca.
Gdy Marie miała już zbierać się do wyjścia, w jej torbie zawibrował telefon.
Peter P.
Nie wychodź ze swojego sektora. Przyjdę po ciebie”.
Zamrugała szybko. „Przyjdę po ciebie”? A czegóż on mógł chcieć? Odpisała jednak „Dobrze, czekam”.
Minęło może z dziesięć minut, trybuny zdążyły już nieco opustoszeć, gdy dojrzała Petera, idącego od strony boksów zawodników. Dopadły go jakieś młode fanki i rozpoczęła się krótka sesja rozdawania autografów i pozowania do selfie. Gdy dziewczyny wreszcie sobie poszły, Marie czekała już u skraju ławek. Peter zauważył ją i uniósł dłoń w geście powitania. Miał na sobie koszulkę reprezentacji Słowenii, oklejoną nazwami różnych firm, i zwykłe dresowe spodnie, a na głowie czapeczkę z logo sponsora. Wyglądał trochę jak chodząca tablica reklamowa.
– Hej. Przepraszam, że musiałaś czekać. – Przywitał Marie uśmiechem. – Jak ci się podobały zawody?
– Bardzo przyjemne. Dzięki za wejściówkę na super miejsce. A ty jak, zadowolony?
– Średnio – skrzywił się nieco. – Spartaczyłem pierwszy skok, a podczas drugiego miałem kiepskie warunki. Ale może jutro będzie lepiej.
– Na pewno.
– To co? Idziemy?
– A dokąd?
– Mówiłaś wczoraj, że chętnie poznałabyś resztę drużyny, więc pomyślałem... – W jego głosie zabrzmiała niepewność.
– Ojej, nie wiedziałam, że pamiętasz. – Między Bogiem a prawdą, sama o tym zapomniała, ale była zaskoczona, że on zapamiętał. I że przywiązywał aż taką wagę do jej słów. – To bardzo miłe z twojej strony.
Peter był wyraźnie ukontentowany. Marie aż zrobiło się głupio, że wyleciało jej z głowy coś, o co tak naprawdę sama prosiła.
– Szkoda, że twoja ciocia nie mogła przyjść – powiedział Prevc, gdy szli w stronę drewnianych domków, z których każdy służył jako „baza" danej drużyny. – Późno wczoraj wróciła?
– Po drugiej. Ale poród przebiegł podobno wzorcowo. A ty wróciłeś do hotelu bez problemów?
– Tak. Udało mi się nie trafić na trenera – uśmiechnął się.
Peter wolał nie wspominać, że jego współlokator zdążył już wymyślić dobre piętnaście bajeczek, które zamierzał sprzedawać Janusowi, gdyby się okazało, że kolega jednak zdecydował się na opcję "kolacji ze śniadaniem". Ani że był wyraźnie rozczarowany, iż nie miał okazji wypróbować ich skuteczności.
– Cieszę się.
– Szkoda, że twoja ciocia nie mogła przyjść – powiedział Prevc, gdy szli w stronę drewnianych domków, z których każdy służył jako „baza" danej drużyny. – Późno wczoraj wróciła?
– Po drugiej. Ale poród przebiegł podobno wzorcowo. A ty wróciłeś do hotelu bez problemów?
– Tak. Udało mi się nie trafić na trenera – uśmiechnął się.
Peter wolał nie wspominać, że jego współlokator zdążył już wymyślić dobre piętnaście bajeczek, które zamierzał sprzedawać Janusowi, gdyby się okazało, że kolega jednak zdecydował się na opcję "kolacji ze śniadaniem". Ani że był wyraźnie rozczarowany, iż nie miał okazji wypróbować ich skuteczności.
– To dobrze.
– Pozdrów ode mnie ciocię. Nie miałem okazji podziękować jej za gościnę.
– Przekażę. A jutro przyjdziemy już razem, ma wolne.
– Będę czekał.
Marie rzuciła mu szybkie spojrzenie, ale nie zdążyła już nic powiedzieć, gdyż właśnie dotarli do boksu zajmowanego przez drużynę słoweńską. Na drzwiach naklejona była czerwono–biało–niebieska flaga, a o ścianę stały oparte trzy pary nart.
– Poczekaj chwilę, sprawdzę, czy w środku wszystko przyzwoicie – zaśmiał się Peter. – Wolę cię nie narażać na widok któregokolwiek z nich w negliżu.
– Nie chciałabym biedaków peszyć!
Peter zniknął za drzwiami, a po kilkunastu sekundach wytknął głowę z powrotem i zawołał Marie do środka.
Domek wewnątrz pozbawiony był większych wygód, ot, drewniany stolik, kilka ławek, czajnik, trochę napojów i owoców w podłużnych misach. Panował rozgardiasz, gdyż słoweńscy zawodnicy wszędzie porozkładali swój ekwipunek i nie spieszyli się, by go pakować. Oprócz nich przebywał tam mężczyzna w średnim wieku oraz blondynka, na oko około trzydziestki.
– Chciałbym wam przedstawić Marie – odezwał się Peter, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku ich dwójki. – Wspominałem przy śniadaniu, że nas odwiedzi.
Peter wolał nie uświadamiać Marie, jakie reakcje wśród kolegów wywołała ta informacja. Najpierw zapanowała ogólna konsternacja i wytrzeszcz oczy, potem powymieniali między sobą znaczące spojrzenia, a gdy już odzyskali zdolność mowy, zaczęły się drobne aluzyjki, jakby próbowali wyczuć, na jak wiele mogą sobie pozwolić. Na to ostatnie Peter pozostał głuchy. Gdyby wdał się w dyskusję albo próbował ripostować, rozkręciliby się jeszcze bardziej.
Gdy Peter przedstawił Marie, któryś z chłopaków zagwizdał cicho, za co blondynka poczęstowała go kuksańcem w bok. Francuzka przywitała się ze wszystkimi po kolei uściskiem dłoni, jednak z imion zapamiętała tylko starszego od pozostałych mężczyznę z kolczykiem w brwi (Robert) oraz brata Petera (Domen), reszta się jej pomieszała. Rozmawiali przez chwilę o tym, jak wrażenia po konkursie, jak podoba się im Willingen i o tego typu błahostkach, jakie zwykle porusza się w podobnych sytuacjach, kiedy rozmówcy po raz pierwszy widzą się na oczy. Ogólnie słoweńska ekipa wywarła na Marie bardzo pozytywne wrażenie. Widać było, że mają ze sobą dobry kontakt. Na szczęście wszyscy lepiej lub gorzej mówili po angielsku, zatem nie było barier językowych. Peter, który na początku wydawał się trochę zestresowany – chyba tym, jak jego koledzy zareagują na obecność dziewczyny i czy nie odwalą czegoś głupiego – teraz zachowywał się swobodniej.
Marie zostałaby może dłużej w towarzystwie skoczków, jednak nie minęło dziesięć minut, gdy drzwi domku otworzyły się i bezceremonialnie do środka wszedł dość postawny mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Zaczął mówić coś po słoweńsku, gdy nagle jego wzrok spoczął na Marie.
Dziewczyna już chciała się wytłumaczyć, ale ubiegł ją Peter.
– Trenerze, to jest Marie. – Francuzka była mu wdzięczna, że używał angielskiego. – Moja znajoma. Chciałem ją zapoznać z chłopakami.
– Goran Janus, trener reprezentacji – przedstawił się mężczyzna.
– Marie Asther. – Uścisnęła wyciągniętą w jej stronę silną dłoń.
– Nie wiedziałem, że Peter ma znajomych w Willingen.
– W zasadzie to... ehm... znamy się od wczoraj – włączył się Peter, a któryś z jego kolegów parsknął cicho śmiechem. – Pomogłem Marie, gdy miała kłopot z samochodem.
– Aha. – Czy się jej wydawało, czy też słoweński trener spojrzał na nią nieco podejrzliwie? – To miło z twojej strony. Peter, chciałbym omówić z wami dzisiejszy konkurs.
Zrozumiała aluzję natychmiast.
– Już sobie idę. – Uśmiechnęła się, chociaż sytuacja stała się nieco krępująca. W zasadzie była zadowolona, że może stamtąd wyjść. – Miło było was poznać, chłopaki. Powodzenia jutro na skoczni.
Podziękowali jeden przez drugiego, a Marie pożegnała się jeszcze ze wszystkimi skinięciem głowy i wyszła. Nie widziała już, jak dwóch z kolegów Petera unosi kciuki do góry i kiwa głowami w stronę Prevca w geście uznania i aprobaty. I jak Peter przewraca oczami, zdając się mówić „Wiedziałem, że tak będzie”.
Słońce przeszło już wyraźnie na zachodnią stronę nieba, a od strony gór nadciągały ciemniejsze chmury. Pozostawało tylko mieć nadzieję, iż następnego dnia pogoda nie przeszkodzi w rozegraniu konkursu skoków.
Dla Marie było to bardzo udane popołudnie, na którym niewielkim tylko cieniem położyło się spotkanie z trenerem Janusem. Dlaczego spoglądał na nią tak podejrzliwie...?

*    *    *

Niedziela okazała się szczęśliwsza dla Petera Prevca. Słoweniec zajął w zawodach drugie miejsce i Marie mogła obserwować na telebimie jego uśmiechniętą twarz, gdy stawał na podium. Niby druga lokata była jego przekleństwem, ale po ogromnych sukcesach odniesionych w sezonie zimowym raczej nie traktował jej zbyt emocjonalnie. Pewnie znowu kibice pośmieją się trochę w Internecie i wkleją paręnaście memów, jednak Marie była niemal pewna, że Peter nie weźmie sobie tego do serca. Po sobotnim piątym miejscu średni stopień podium w niedzielę mógł stanowić powód do zadowolenia.
– Ma ładny uśmiech – stwierdziła Greta, obserwując dekorację zwycięzców.
Marie tylko mruknęła coś niewyraźnego w odpowiedzi, ale w duszy zgadzała się z nią. Peter naprawdę uśmiechał się bardzo sympatycznie. Cała jego twarz zupełnie się wówczas zmieniała, a oczy stawały się cieplejsze. Na ten widok człowiek automatycznie sam chciał się uśmiechnąć.
Teraz jednak Marie nie było do śmiechu. Zmarzła, bo nie wzięła swetra, a zawody z powodu kapryśnego wiatru przeciągnęły się. Marie nienawidziła zimna; zimno czyniło ją nieszczęśliwą i marudną. Naprawdę, chętnie znalazłaby się już w domu przy Rosenstrasse. Tymczasem gdy ceremonia dekoracji dobiegła końca, Greta, jak gdyby nigdy nic, rozsiadła się na ławce i wyciągnęła z torby paczkę chrupek orzechowych.
– A co ty robisz? – Marie spojrzała na nią zdekoncentrowana.
– Jem. – Greta wzruszyła ramionami. – Przecież widać.
– Owszem, ale dlaczego tutaj? Już po konkursie. Idziemy.
– Dokąd?
– Do domu?
– Tu mi dobrze.
Ta sytuacja zaczęła zalatywać absurdem. Zawody dobiegły końca, skoczkowie rozeszli się do swoich domków, widzowie powoli opuszczali Mühlenkopfschanze, a ciotka Greta rozsiadła się niczym na kwoka na gnieździe i zajada chrupkami.
– Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?
– O nic, po prostu zgłodniałam.
– Akurat! – prychnęła Marie. I nagle zrozumiała. – Liczysz na to, że Peter przyjdzie!
Ciotka nie dała się zbić z pantałyku, mimo iż ewidentnie została rozszyfrowana, a na dodatek poczęstowana pełnym niedowierzania i nagany spojrzeniem bratanicy.
– A odezwał się?
– Nie. I pewnie nie odezwie.
– Jacy ci młodzi ludzie w tych czasach niecierpliwi. – Greta pokręciła głową. – Chcesz chrupka?
– NIE. Chcę przestać tu siedzieć.
– Na razie stoisz.
Coraz bardziej wkurzona Marie usiadła na ławce obok ciotki. Szczerze mówiąc, nie miała innego wyboru. Przecież nie będzie wyciągać jej z sektora siłą, a tym bardziej nie zostawi tutaj, by pieszo wracała do domu. Najlepiej będzie zwyczajnie przeczekać jej upór. W końcu te diabelne chrupki kiedyś się skończą!
Żeby się czymś zająć, przeglądała Facebooka. Pod wczorajszym zdjęciem ze skoczni miała kilka komentarzy od znajomych.
Celine Garot: a co ty tam robisz? facetów łapiesz? są jakieś ciacha ? ;DD
No tak, cała Celine. Jej życie kręci się wokół mężczyzn.
Marcel Dimarogne: Wracaj do nas! Tęsknimy! Kiedy będziesz we Fr??
Odpisała: „Wracam za jakieś dwa tygodnie. W Tuluzie podobno straszny upał, nie mam ochoty się tam smażyć.” Zimno nie było dobre, ale +35 stopni w cieniu też niekoniecznie.
Fatima Buaronni: To skoki narciarskie? Myślałam, że da się tylko zimą. Na czym oni się ślizgają?
Igelit. Takie zielone, sztuczne coś. Ni to dywan, ni to trawa.”
– Napisał coś? – Ciotka Greta zajrzała Marie przez ramię.
– Nie. – Dziewczyna nawet nie zadała sobie trudu, by usunąć telefon z zasięgu jej wzroku. Greta i tak nie rozumiała po francusku. – Piszę ze znajomymi z fejsa.
Zamknęła aplikację i schowała komórkę do torebki. Większość kibiców zdążyła już opuścić Mühlenkopfschanze, a one nadal okupowały swoje miejsca. Marie była przeświadczona, że gdyby Peter chciał się z nimi zobaczyć, już wcześniej by to zasygnalizował. Nie znosiła czekać na czyjąś łaskę. Miała już dość tej sytuacji, tym bardziej, że słońce zupełnie skryło się za chmurami, a wiatr stawał się z każdą chwilą chłodniejszy. A ciotka zdawała się jeść te cholerne chrupki coraz wolniej!
– Dużo tego jeszcze masz? – Nie wytrzymała.
– Tyle co widzisz. A w torbie mam jeszcze żelki.
Ja pier...!, Marie miała ochotę przywalić głową w ławkę. Greta ewidentnie robiła to specjalnie, na dodatek doskonale się bawiąc.
– Zachowujemy się jak napl... napalallo... Och, wiesz, o co mi chodzi! Jak groupies! Szkoda, że jeszcze pod hotelem nie siedzimy. I zimno mi.
– Ależ ty jesteś marudna!
– A ty uparta! Peter nie napisze i nie przyjdzie. Daj sobie spokój, naprawdę.
– O wilku mowa.
Marie spojrzała w kierunku wskazanym przez ciotkę i zobaczyła Prevca, spieszącego w ich stronę. Wyraźnie ucieszył się, gdy je zobaczył.
– Uff, bałem się, że poszłyście. Dzień dobry, pani Greto. Cześć, Marie.
– Witaj, Peter – uśmiechnęła się Greta. – Siedzimy sobie i czekamy, aż wszyscy odjadą, żeby nie stać w korku. – Mówiąc to, miała tak niewinną minę, że dałby się nabrać nawet as rosyjskiego wywiadu. Marie przewróciła oczami. Ciekawe, jak długo ciotka układała tę intrygę... Którą Peter najwyraźniej kupił bez zastrzeżeń.
– Dopadli mnie dziennikarze, a zaraz muszę iść na konferencję prasową, ale chciałem się jeszcze z wami zobaczyć i podziękować za miły weekend.
– To my dziękujemy – odpowiedziała Greta. – Rzadko spotyka się tak sympatycznych młodych ludzi.
To jakaś aluzja?, Marie spojrzała na nią z ukosa.
Peter poczuł się speszony, ale zaraz mile połechtany słowami pani Scholle.
– Cześć, Peter – odezwała się Marie, uśmiechając się lekko. Nie chciała, by skoczek zauważył jej wcześniejszy nastrój. – Dzisiaj zadowolony z wyniku?
– Moje ukochane drugie miejsce... – starał się brzmieć ponuro, ale zdradzał go wesoły grymas. – Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo.
Marie puściła mu oczko.
– Zimą byliście w separacji.
– Chętnie bym ją znów ogłosił.
Ktoś z ekipy skoczków krzyknął coś do Petera, chłopak odwrócił się i odpowiedział po słoweńsku.
– Kurczę, naprawdę muszę już iść.
– Nie zatrzymujemy. – Greta uściskała Prevca. – Życzę ci wielu sukcesów i jak będziesz w Willingen, to zapraszam do siebie.
– Może kiedyś trafi się okazja.
– Liczę na to.
Po wyściskaniu przez Gretę, Peter odwrócił się w stronę Marie.
– Ehm, no cóż... w takim razie... cześć.
– Trzymaj się, Peter. – Przytuliła krótko Prevca, znacznie ostrożniej i z większym dystansem niż jej ekspansywna ciotka. – To był bardzo miły weekend.
– Uważam dokładnie tak samo. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Marie nie bardzo w to wierzyła. Zapewne ich „znajomość” umrze po kilku dniach, maksymalnie tygodniach i ograniczy się do okazjonalnych lajków na Facebooku oraz życzeń urodzinowych i świątecznych. Ale nie chciała burzyć wyobrażeń Petera – o ile faktycznie je miał, a nie powiedział tego wyłącznie przez grzeczność. Uśmiechnęła się ciepło.
Po ostatniej wymianie „do widzenia”, Peter, poganiany przez tego samego mężczyznę co poprzednio, odszedł w kierunku słoweńskiego „domku”. Uniósł jeszcze dłoń w geście pożegnania i chwilę potem zniknął za drewnianymi drzwiami.
Marie patrzyła za nim i zrobiło się jej dziwnie smutno. To było takie specyficzne, chwilowe uczucie, że oto skończyło się coś dobrego. Może lepiej byłoby, gdyby rzeczywiście nie przyszedł? Wolała nie roztrząsać tej kwestii zbyt szczegółowo.
– Teraz idziemy? – zwróciła się do ciotki.
– Teraz tak – odparła Greta. Skierowały się w stronę wyjścia. – I słuchaj czasem starszych, Marie.
– O co ci chodzi? – Dziewczyna spojrzała na nią zdekoncentrowana.
– Mówiłam, żeby poczekać, bo on przyjdzie. I miałam rację.
– Mam się czuć źle z tego powodu? – W stosunku do Grety Marie nadal była w bojowym nastroju. Albo chciała przykryć w ten sposób to dziwne uczucie, jakie na krótką chwilę zagościło w niej po odejściu Petera...
– Nie. – Greta dla odmiany była zupełnie spokojna. Aż nadto. – Po prostu bądź czasem bardziej cierpliwa.
– Jestem cierpliwa. Tylko nie lubię się komuś... wyrzuc... narzucać.
– Peterowi byłoby przykro, gdybyśmy nie czekały.
– Bo ty akurat wiesz, co siedzi mu w głowie!
Greta zrobiła minę sugerującą, iż, owszem, wie, a przynajmniej się domyśla, ale Marie nie zwróciła na to uwagi. Była zła. Wiedziała, że szybko jej to minie, jednak na razie nie miała ochoty rozmawiać z Gretą. Nie znosiła być do czegokolwiek przymuszana, a w zaistniałej kilkanaście minut wcześniej sytuacji ciotka w swoisty sposób zmusiła ją do czekania na Petera. To, że finalnie Greta miała rację, wcale nie poprawiało Marie nastroju.
W milczeniu opuściły teren skoczni i szły w kierunku parkingu. Sprzedawcy gadżetów powoli zwijali już swoje stragany, tylko punkty gastronomiczne wciąż cieszyły się popularnością. Gretę i Marie minęła grupka rozentuzjazmowanych nastolatek, pokazujących sobie wzajemnie łupy w postaci kart z autografami skoczków. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
– Lubisz go.
Marie, pochłonięta swoimi myślami, dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że Greta coś powiedziała.
– Kogo?
– Petera oczywiście. Lubisz tego chłopaka.
– Nawet jeśli, to co z tego? – Marie wzruszyła ramionami. – Lubię wiele osób. A jego znam dwa dni. O co ci znów chodzi?
– O nic. Tak po prostu stwierdzam fakt. I on też chyba cię lubi. Dał ci numer telefonu, zaprosił do znajomych na tym całym Facebooku...
– To nic nie znaczy. – Marie nie była do tych słów całkowicie przekonana, ale nie miała ochoty analizować każdego słowa, gestu i uśmiechu Petera Prevca, bo by zwariowała. Albo, nie daj Boże, zaczęła go postrzegać jako wielkiego sportowca, który raczył spojrzeć na nią maluczką. I nie chciała wyobrażać sobie czegoś, czego z pewnością nie ma, na przykład zalążków przyjaźni z jego strony. Lepiej było zostawić sprawy własnemu biegowi i nie obiecywać sobie zbyt wiele.
– Ty, Marie, płyniesz przez życie. – Greta z pewną dezaprobatą pokręciła głową. – Nie walczysz.
– O czym ty mówisz, do licha? – Spojrzała na ciotkę z niedowierzaniem. – O co mam walczyć? O Petera?
– Na przykład.
– Nie jestem jedną z jego fanek – odparła zimno.
– Nie jesteś, zgoda. Fankom nie daje numeru telefonu. – Greta uczepiła się swojego koronnego argumentu. – Myślę, że mu się podobasz.
Marie zrobiła minę pod tytułem „Ty chyba zwariowałaś!”, ale jednocześnie... o dziwo, ta myśl nie wydała się jej nieprzyjemna.
– Na pewno nie – odpowiedziała mimo to.
– Kto wie... A on tobie?
– Czy mi się podoba? Nie.
– Dlaczego?
– Powiedzmy... nie jest w moim typie.
To nie była stuprocentowa prawda. Peter był na swój sposób interesujący i gdyby Marie dogłębnie się nad tym zastanowiła, stwierdziłaby, że wiele jego cech mogłoby się jej podobać, jednak miała dość aluzji w wykonaniu Grety. To mogło być zabawne przez chwilę, ale powtarzane po raz piętnasty stawało się irytujące. Na dodatek ciotka stwarzała wrażenie, jakby dwa dni temu zajrzała w jakąś szklaną kulę i zobaczyła w niej bratanicę i Petera Prevca w ślubnych strojach przed ołtarzem. I na podstawie tej wizji za swą misję dziejową uznała dowleczenie ich tam.
– On dzisiaj wyjeżdża – powiedziała Marie, gdy wsiadały do samochodu. – A ja niedługo potem. Pewnie nigdy więcej się nie spotkamy.
Greta uśmiechnęła się pod nosem, zamykając drzwi.
– Kto wie, Marie. Kto wie. 

*    *    *

Przez następne kilka dni Marie Asther nie miała zbyt wiele czasu, by myśleć o Peterze Prevcu. Od czasopisma, z którym współpracowała, dostała niespodziewane zlecenie, którego termin realizacji był wyjątkowo krótki. Większość czasu spędzała zatem na tarasie, z laptopem na kolanach, w towarzystwie leniwego kocura ciotki Grety. Jako dziecko Marie miała alergię na koty, jednak najwyraźniej jej to minęło, gdyż obecność Wladimira, zwanego Wladim (skąd, do cholery, takie imię?!) w żaden sposób na nią nie działała. Trochę za to doskwierał jej brak specjalistycznych słowników, które zostały w Tuluzie, ale jakoś mozolnie brnęła do przodu, niekiedy konsultując się przez Skype'a z kolegą.
W zasadzie atmosfera Willingen sprzyjała pracy. Z prostego powodu: nie było tutaj nic ciekawego do roboty. Samochód Marie odstawiła do mechanika, zatem nie mogła nawet zwiedzić dokładnie okolicy. Wybrała się tylko pociągiem na jeden dzień do Kolonii, bo miała sentyment do tego miasta i chętnie zobaczyła je ponownie.
Greta nie miała nic przeciwko pobytowi bratanicy w Willingen, wręcz przeciwnie: chętnie by ją zatrzymała na całe lato. Marie nie dziwiła się jej. Greta nie była typem osoby lubiącej samotność, a praca, sąsiadki i przyjaciółki nie zmieniały faktu, że wracała do pustego domu. Bo Wladimir nie był zbyt rozmowny, chyba że dopominał się miski.
A Marie traktowała wizytę w Willingen jako swego rodzaju wakacje. Senne miasteczko było świetnym odpoczynkiem od gwarnej, zatłoczonej i wyjątkowo upalnej latem Tuluzy. A jako bonus przyniosło niespodziankę w postaci poznania pewnego słoweńskiego skoczka narciarskiego.
A propos Petera: rozmawiała z nim przez chwilę we wtorek po weekendzie zawodów w Willingen; wymienili dosłownie kilkanaście zdań na Facebooku. Marie sama odezwała się do niego, po tym, jak zobaczyła wpis Willingen 2016: skoki takie sobie, za to bardzo dobra kolacja ;)”. Okazało się, że Peter wrócił do Słowenii, wypoczywał i trenował przed kolejnymi zawodami, mającymi odbyć się dwa tygodnie później również w Niemczech, w Klingenthal.
Nie masz tam przypadkiem jakiejś ciotki?”, zażartował.
Potem pisali ze sobą jeszcze dwukrotnie – żadne wielkie epopeje, raczej krótkie rozmówki w stylu „Co słychać? Jak ci minął dzień?” Marie zauważyła, że Peter jest znacznie swobodniejszy podczas rozmów facebookowych niż tych prowadzonych w cztery oczy. Pewnie dlatego, że taką internetową konwersację mógł przerwać w każdej chwili...
Greta nie poruszała już tematu Petera Prevca, co odrobinę Marie dziwiło, biorąc pod uwagę zaangażowanie, jakie ciotka wykazywała podczas niedzielnych zawodów w Willingen. Kiedy Marie powiedziała, że rozmawiała ze skoczkiem na czacie, Greta skomentowała to krótkim „Fajnie, pozdrów go ode mnie następnym razem”. I tyle. Ta nagła obojętność była zaskakująca, ale Marie nie chciała wnikać. Może faktycznie Greta przyjęła wreszcie do wiadomości, że ze znajomości bratanicy ze Słoweńcem „dzieci nie będzie”?
Wtorek, 2 sierpnia, nie różnił się dla Marie od większości dni spędzonych w Willingen. Siedziała akurat na tarasie z laptopem na kolanach, popijając sok i wprowadzając ostatnie poprawki do artykułu, który niedawno skończyła tłumaczyć. Był nudny jak diabli i dziewczyna niemal przy nim zasypiała, ale musiała uporać się z tym najdalej do czwartku. Męczyła się właśnie nad trzecią stroną (z dziewięciu), gdy zadzwonił telefon. Zerknęła na wyświetlacz, ale numer był jej zupełnie nieznany, na dodatek wyglądał na zagraniczny.
Pewnie znowu jacyś naciągacze.
Przesunęła palcem po ekranie, rozłączając się. Po chwili dźwięk rozległ się ponownie. Marie zmarszczyła brwi. Co jest, kurczę? Tym razem poczekała, aż sam się rozłączy. Namolnego osobnika złapała poczta głosowa, ale nic nie nagrał. Gdyby dzwonił ktoś w sprawach zawodowych, zostawiłby wiadomość. Za dosłownie kilka minut sytuacja powtórzyła się.
– Jasna cholera, o co tu chodzi? – mruknęła. A po chwili wahania odebrała. – Słucham?
Po drugiej stronie przez kilka sekund panowała cisza, aż wreszcie ktoś odezwał się. Niezbyt perfekcyjnym angielskim.
– Czy rozmawiam z Marie Asther?
Głos należał ewidentnie do jakiegoś chłopaka, który na dodatek znał jej imię i nazwisko i ewidentnie nie był Francuzem.
– A kim pan jest? – Wolała chwilowo nie potwierdzać danych.
– Z tej strony Domen Prevc. Brat Petera.
Zaskoczenie Marie nie mogło być większe nawet gdyby rozmówca oświadczył, że jest samym Leonardo DiCaprio.
– Och... Cześć. Tak, rozmawiasz z Marie. Skąd masz mój numer?
Może zachowywała się nieco bezpośrednio mówiąc mu na „ty”, ale przecież nie będzie zwracać się do nastolatka per pan.
– Spisałem z telefonu Petera. Wiem, że to nie fair, ale mam ważną sprawę.
– Stało się coś? – zaniepokoiła się.
– Nic z Peterem, spokojnie. – Wyczuła w głosie Domena zabawne nuty.
– A zatem?
– Jesteś jeszcze w Willingen?
– Tak. A o co chodzi?
– To świetnie się składa, bo mam dla ciebie propozycję. Tylko Peterowi ani słowa!

______________________

 
Dobra, koniec tych poprawek, bo za moment oszaleję! W mojej osobistej ocenie ten odcinek jest... dziwny. Nierówny. Ma fragmenty lepsze i gorsze.
Całą pierwszą część, obejmującą sobotę, napisałam już jakiś czas temu. W pierwotnej wersji Peter sam miał zaprosić Marie, by poznała resztę słoweńskich skoczków (ten fragment był napisany wcześniej niż scena kolacji), ale doszłam do wniosku, że on z własnej woli by tego nie zrobił :P Nie chciałby narażać się na złośliwe komentarze kolegów, że przygruchał sobie jakąś pannę :P A że szkoda mi było tej sceny, to wymyśliłam, że Marie sama go o to zapytała. Mam ochotę ją zabić za to, że potem o wszystkim zapomniała, ha ha. Ale przynajmniej miała trochę wyrzutów sumienia. Co nie zmienia faktu, że nie lubię jej w tym odcinku ;D
Na życzenie ElusivE_ArtisT kot dostał imię (akurat miałam włączone TV i leciało coś o Putinie, hahahaha). Ja też kocham koty, a Marie „dostała” po mnie uczulenie na sierściuchy w dzieciństwie^^
Dobra, dość tych głupot. Dziękuję wszystkim za komentarze i mam nadzieję, że nowy odcinek w miarę się podobał :)

PS. Oczywiście, ponieważ akcja odcinka ma miejsce latem 2016 r., wszystkie wyniki, metry, miejsca zajmowane przez zawodników itp. są zmyślone od A do Z. Podobnie jak informacja o prywatnym koncie Petera na FB – nawet jeśli takowe posiada, mi nic o tym nie wiadomo ;P

PS 2. Do kolejnego odcinka mam napisaną jedną scenę z Peterem i Domenem, ale to niestety jakaś 1/3 odcinka, może trochę więcej. Reszty (całego początku) niestety jeszcze nie ma, zatem nie wiem, kiedy pojawi się nowa część. Mam nadzieję, że wena dopisze ;)