* * *
Następnego
dnia rano okazało się, iż Greta nie da rady pójść na zawody,
ponieważ czekał ją dyżur w przychodni, od godziny dziesiątej do
siedemnastej, mimo iż była to sobota. W związku z tym Marie też
chciała odpuścić, ale po pierwsze, ciotka stanowczo nakazała jej
iść, a po drugie, sama nie chciała sprawiać Peterowi zawodu.
–
A w ogóle, jak było wczoraj? – zapytała Greta, przyrządzając
sobie jeszcze kanapki na wynos, podczas gdy Marie lekko przysypiała
nad kubkiem kawy. Boże, jakim cudem ciotka mogła być tak rześka
po ciężkiej nocy asystowania przy porodzie i kilku godzinach snu?
–
Panna cotta zjedzona, wino wypite, skoki obgadane – mruknęła
dziewczyna. – Poza tym nic fascynującego.
Obojętnie,
co sobie wyobrażałaś.
–
Długo siedzieliście?
–
Do jedenastej. Peter dostał SMS– a od kolegi, że trener go szuka.
–
Aha. Ale chyba był zadowolony?
–
Myślę, że tak.
–
To dobrze. Okej, Marie, ja uciekam. – Greta włożyła kanapki do
plastikowego pojemnika. – Baw się dobrze i dopinguj gorąco.
–
Uhm, jasne.
Gdy
Greta wyszła, Marie wsypała kotu garść chrupek do miski, a dla
siebie przygotowała musli z jogurtem. Nie było już sensu kłaść
się spać. Popijając musli resztką kawy, sięgnęła po telefon,
by sprawdzić, co ciekawego na Facebooku i Twitterze. Na tym
pierwszym czekało na nią jedno zaproszenie do znajomych.
Peter
Prevc.
O
cholera!
Sen
natychmiast jej przeszedł i przez kilkanaście sekund siedziała,
wpatrując się w wyświetlacz.
To
musiało być wysłane z prywatnego konta. Wspominał poprzedniego
dnia, że takie posiada, oprócz oficjalnego fanpage'a – ale z
niego nie da się przecież zapraszać znajomych.
Nigdy
nie przyjmuj zaproszeń od facetów od razu, w głowie odezwały
się jej słowa przyjaciółki, Celine. Choćbyś skakała po
pokoju z radości, NIE PRZYJMUJ. Niech myślą, że ci nie zależy.
Ale
Marie nie była tak wyrachowana. W takie głupoty mogłaby bawić się
w podstawówce (gdyby w tamtych czasach istniał Facebook), a nie
teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat. Potwierdziła zaproszenie.
Prevc
musiał być niezwykle ostrożny w swoim wirtualnym życiu, bo
znajomych miał tylko stu osiemdziesięciu czterech. Z pewnością
nikt, kto nie był w owym „elitarnym” gronie nie miał poglądu
jego tablicy. Marie przejechała trochę w dół, ale w zasadzie nie
było tam niczego wyjątkowego. Sporo o skokach i treningach, parę
zdjęć zrobionych chyba podczas wypraw w góry, jakieś selfie z
siostrą Niką (i dwoma parami nart)... Raz wstawił piosenkę
jakiegoś słoweńskiego zespołu. No i większość postów była
pisana po słoweńsku, co znaczyło, że wśród znajomych ma głównie
swoich krajan. W zasadzie trochę ją zdziwiło, iż wysłał jej
zaproszenie – a tym samym wpuścił do swojego prywatnego świata –
po zaledwie jednym dniu znajomości. Najpierw numer telefonu, teraz
to... Ale to jego decyzja.
W
każdym razie, nie zamierzała zasypywać go postami czy
wiadomościami. A tym bardziej udostępniać czegokolwiek z jego
tablicy. Okazał jej zaufanie i nie chciała go zawieść.
Wysłała
tylko priva:
„Dzięki
za zaproszenie:) Nie spodziewałam się. Miłego dnia:)”
Marie
spędziła sobotę w domu, próbując trochę popracować, a nawet
przyrządziła dla Grety obiad (łatwy w wykonaniu i w jej opinii
nawet zjadliwy). Wczesnym popołudniem ubrała się i pojechała do
Sporthotel, by odebrać akredytacje.
Zgodnie
z obietnicą Petera, wejściówki czekały na nią na recepcji. Dwie
plakietki na czerwono–niebieskich smyczach, z nazwiskami i
dopiskiem TEAM.
Ładny
ze mnie team, pomyślała z przekąsem. Nawet nie znam nazwisk
zawodników.
Podziękowała
recepcjonistce, schowała akredytacje do torby i pojechała pod
skocznię. Ciężko było znaleźć miejsce, by zaparkować, wszystko
w pobliżu obiektu było pozajmowane, ale Marie nie miała nic
przeciwko dłuższemu spacerowi w to ciepłe, słoneczne popołudnie.
Trochę wiało, jednak chyba nie na tyle, by konkurs mógł być
zagrożony.
Wiele
już lat minęło, odkąd była na Mühlenkopfschanze
po raz ostatni, jeszcze z wujkiem Günterem.
Wtedy jednak był styczeń, skocznia pokryta śniegiem, a ludzie na
trybunach, opatuleni w ciepłe kurtki, popijali gorącą herbatę, by
trochę się rozgrzać. Teraz atmosfera przypominała raczej letni
piknik. Wszędzie było pełno stoisk z kiełbaskami i napojami, a
także niezbędnym wyposażeniem kibica. Wśród kolorów na
gadżetach przeważało złoto, czerwień i czerń Niemiec, ale nie
brakowało również barw austriackich, polskich, słoweńskich,
norweskich... Te ostatnie były chyba szczególnie popularne wśród
młodych dziewczyn, jak zauważyła Marie.
Po
chwilowych poszukiwaniach odnalazła wejście na przeznaczony dla
niej sektor. Mężczyzna przy bramce, sprawdzający bilety lub
zaproszenia, przez chwilę analizował ze wszystkich stron jej
akredytację, jakby podejrzewając podstęp, ale finalnie wszystko
okazało się w porządku i Marie weszła na trybuny. Musiała
przyznać, że widok na skocznię był doskonały, podobnie jak
możliwość przyglądania się zawodnikom już po zatrzymaniu, a
nawet w chwili, gdy schodzili ze skoczni i udawali się w kierunku
swoich „domków”. Peter naprawdę wyświadczył jej ogromną
przysługę.
Ten
łosoś i brokuły chyba nie były aż tyle warte,
pomyślała ze śmiechem.
Napisała
też SMS–a do Petera.
„Odebrałam
akredytacje i jestem już na miejscu. Niestety ciocia nie mogła
przyjść, ma dyżur, będzie jutro. Powodzenia od nas obu:)”
Peter
chyba nie miał zbyt wiele czasu, bo w odpowiedzi przesłał jedynie
uśmieszek, ale i to było miłe.
Marie
postanowiła dobrze się bawić, mimo, iż była tu sama, nie miała
z kim porozmawiać i nie do końca orientowała się w aktualnym
stanie skoków narciarskich. Trochę nietypowy był dla niej widok
pokrytego zielonym igelitem zeskoku oraz kibiców w koszulkach z
krótkimi rękawkami, jednak wesoła atmosfera, okraszona dyskotekową
muzyką dobiegającą z głośników, szybko się jej udzieliła.
Przyszła już po kwalifikacjach, zatem wkrótce rozpoczęły się
zawody, które oglądała, popijając zimny sok pomarańczowy.
Zrobiła nawet trochę zdjęć, a jedno, opatrzone komentarzem
„Wyskokowe popołudnie ;)” wrzuciła na Facebooka. A co tam!
W
końcu nadeszła kolej na Petera, zajmującego aktualnie czwartą
lokatę w klasyfikacji generalnej. Słoweniec wylądował na 132
metrze, plasując się po swoim skoku na trzecim miejscu. Nie był
chyba wyjątkowo usatysfakcjonowany, gdyż Marie na telebimie
zauważyła jego kwaśny grymas. Gdy skoczyło trzech pozostałych
zawodników, znalazł się ostatecznie na szóstej pozycji.
„Peter
szósty po 1. serii, trzymaj kciuki w drugiej”, napisała do
ciotki, która prosiła ją rano, by donosiła na bieżąco, co
dzieje się na zawodach i jak sobie radzi jej nowy znajomy.
Greta
trzymała chyba średnio, bo Peter skończył rywalizację na piątym
miejscu. Gdy schodził ze skoczni po swojej drugiej próbie, Marie
pomachała do niego, ale chyba nie zauważył, bo nawet nie patrzył
w tamtym kierunku. Miała tylko nadzieję, iż nie przeżywa swojego
występu zbyt dogłębnie. Piąta lokata nie był powodem do wstydu,
a poprzedniego wieczoru sam mówił, że letnie zawody są mniej
prestiżowe niż sezon zimowy.
Odbyła
się dekoracja kwiatowa, zawodnikom, którzy uplasowali się na
podium, wręczono jakieś drobne upominki, odegrano hymn (polski,
wygrał niejaki Andrzej Stękała) – i pierwszy dzień rywalizacji
w Willingen dobiegł końca.
Gdy
Marie miała już zbierać się do wyjścia, w jej torbie zawibrował
telefon.
Peter
P.
„Nie
wychodź ze swojego sektora. Przyjdę po ciebie”.
Zamrugała
szybko. „Przyjdę po ciebie”? A czegóż on mógł chcieć?
Odpisała jednak „Dobrze, czekam”.
Minęło
może z dziesięć minut, trybuny zdążyły już nieco opustoszeć,
gdy dojrzała Petera, idącego od strony boksów zawodników. Dopadły
go jakieś młode fanki i rozpoczęła się krótka sesja rozdawania
autografów i pozowania do selfie. Gdy dziewczyny wreszcie sobie
poszły, Marie czekała już u skraju ławek. Peter zauważył ją i
uniósł dłoń w geście powitania. Miał na sobie koszulkę
reprezentacji Słowenii, oklejoną nazwami różnych firm, i zwykłe
dresowe spodnie, a na głowie czapeczkę z logo sponsora. Wyglądał
trochę jak chodząca tablica reklamowa.
–
Hej. Przepraszam, że musiałaś czekać. – Przywitał Marie
uśmiechem. – Jak ci się podobały zawody?
–
Bardzo przyjemne. Dzięki za wejściówkę na super miejsce. A ty
jak, zadowolony?
–
Średnio – skrzywił się nieco. – Spartaczyłem pierwszy skok, a
podczas drugiego miałem kiepskie warunki. Ale może jutro będzie
lepiej.
–
Na pewno.
–
To co? Idziemy?
–
A dokąd?
–
Mówiłaś wczoraj, że chętnie poznałabyś resztę drużyny, więc
pomyślałem... – W jego głosie zabrzmiała niepewność.
–
Ojej, nie wiedziałam, że pamiętasz. – Między Bogiem a prawdą,
sama o tym zapomniała, ale była zaskoczona, że on zapamiętał. I
że przywiązywał aż taką wagę do jej słów. – To bardzo miłe
z twojej strony.
Peter
był wyraźnie ukontentowany. Marie aż zrobiło się głupio, że
wyleciało jej z głowy coś, o co tak naprawdę sama prosiła.
–
Szkoda, że twoja ciocia nie mogła przyjść – powiedział Prevc,
gdy szli w stronę drewnianych domków, z których każdy służył
jako „baza" danej drużyny. – Późno wczoraj wróciła?
–
Po drugiej. Ale poród przebiegł podobno wzorcowo. A ty wróciłeś
do hotelu bez problemów?
–
Tak. Udało mi się nie trafić na trenera – uśmiechnął się.
Peter
wolał nie wspominać, że jego współlokator zdążył już
wymyślić dobre piętnaście bajeczek, które zamierzał sprzedawać
Janusowi, gdyby się okazało, że kolega jednak zdecydował się na
opcję "kolacji ze śniadaniem". Ani że był wyraźnie
rozczarowany, iż nie miał okazji wypróbować ich skuteczności.
–
Cieszę się.
–
Szkoda, że twoja ciocia nie mogła przyjść – powiedział Prevc,
gdy szli w stronę drewnianych domków, z których każdy służył
jako „baza" danej drużyny. – Późno wczoraj wróciła?
–
Po drugiej. Ale poród przebiegł podobno wzorcowo. A ty wróciłeś
do hotelu bez problemów?
–
Tak. Udało mi się nie trafić na trenera – uśmiechnął się.
Peter
wolał nie wspominać, że jego współlokator zdążył już
wymyślić dobre piętnaście bajeczek, które zamierzał sprzedawać
Janusowi, gdyby się okazało, że kolega jednak zdecydował się na
opcję "kolacji ze śniadaniem". Ani że był wyraźnie
rozczarowany, iż nie miał okazji wypróbować ich skuteczności.
–
To dobrze.
–
Pozdrów ode mnie ciocię. Nie miałem okazji podziękować jej za
gościnę.
–
Przekażę. A jutro przyjdziemy już razem, ma wolne.
–
Będę czekał.
Marie
rzuciła mu szybkie spojrzenie, ale nie zdążyła już nic
powiedzieć, gdyż właśnie dotarli do boksu zajmowanego przez
drużynę słoweńską. Na drzwiach naklejona była
czerwono–biało–niebieska flaga, a o ścianę stały oparte trzy
pary nart.
–
Poczekaj chwilę, sprawdzę, czy w środku wszystko przyzwoicie –
zaśmiał się Peter. – Wolę cię nie narażać na widok
któregokolwiek z nich w negliżu.
–
Nie chciałabym biedaków peszyć!
Peter
zniknął za drzwiami, a po kilkunastu sekundach wytknął głowę z
powrotem i zawołał Marie do środka.
Domek
wewnątrz pozbawiony był większych wygód, ot, drewniany stolik,
kilka ławek, czajnik, trochę napojów i owoców w podłużnych
misach. Panował rozgardiasz, gdyż słoweńscy zawodnicy wszędzie
porozkładali swój ekwipunek i nie spieszyli się, by go pakować.
Oprócz nich przebywał tam mężczyzna w średnim wieku oraz
blondynka, na oko około trzydziestki.
–
Chciałbym wam przedstawić Marie – odezwał się Peter, a
wszystkie oczy zwróciły się w kierunku ich dwójki. –
Wspominałem przy śniadaniu, że nas odwiedzi.
Peter
wolał nie uświadamiać Marie, jakie reakcje wśród kolegów
wywołała ta informacja. Najpierw zapanowała ogólna konsternacja i
wytrzeszcz oczy, potem powymieniali między sobą znaczące
spojrzenia, a gdy już odzyskali zdolność mowy, zaczęły się
drobne aluzyjki, jakby próbowali wyczuć, na jak wiele mogą sobie
pozwolić. Na to ostatnie Peter pozostał głuchy. Gdyby wdał się w
dyskusję albo próbował ripostować, rozkręciliby się jeszcze
bardziej.
Gdy
Peter przedstawił Marie, któryś z chłopaków zagwizdał cicho, za
co blondynka poczęstowała go kuksańcem w bok. Francuzka przywitała
się ze wszystkimi po kolei uściskiem dłoni, jednak z imion
zapamiętała tylko starszego od pozostałych mężczyznę z
kolczykiem w brwi (Robert) oraz brata Petera (Domen), reszta się jej
pomieszała. Rozmawiali przez chwilę o tym, jak wrażenia po
konkursie, jak podoba się im Willingen i o tego typu błahostkach,
jakie zwykle porusza się w podobnych sytuacjach, kiedy rozmówcy po
raz pierwszy widzą się na oczy. Ogólnie słoweńska ekipa wywarła
na Marie bardzo pozytywne wrażenie. Widać było, że mają ze sobą
dobry kontakt. Na szczęście wszyscy lepiej lub gorzej mówili po
angielsku, zatem nie było barier językowych. Peter, który na
początku wydawał się trochę zestresowany – chyba tym, jak jego
koledzy zareagują na obecność dziewczyny i czy nie odwalą czegoś
głupiego – teraz zachowywał się swobodniej.
Marie
zostałaby może dłużej w towarzystwie skoczków, jednak nie minęło
dziesięć minut, gdy drzwi domku otworzyły się i bezceremonialnie
do środka wszedł dość postawny mężczyzna w wieku około
pięćdziesięciu lat. Zaczął mówić coś po słoweńsku, gdy
nagle jego wzrok spoczął na Marie.
Dziewczyna
już chciała się wytłumaczyć, ale ubiegł ją Peter.
–
Trenerze, to jest Marie. – Francuzka była mu wdzięczna, że
używał angielskiego. – Moja znajoma. Chciałem ją zapoznać z
chłopakami.
–
Goran Janus, trener reprezentacji – przedstawił się mężczyzna.
–
Marie Asther. – Uścisnęła wyciągniętą w jej stronę silną
dłoń.
–
Nie wiedziałem, że Peter ma znajomych w Willingen.
–
W zasadzie to... ehm... znamy się od wczoraj – włączył się
Peter, a któryś z jego kolegów parsknął cicho śmiechem. –
Pomogłem Marie, gdy miała kłopot z samochodem.
–
Aha. – Czy się jej wydawało, czy też słoweński trener spojrzał
na nią nieco podejrzliwie? – To miło z twojej strony. Peter,
chciałbym omówić z wami dzisiejszy konkurs.
Zrozumiała aluzję natychmiast.
–
Już sobie idę. – Uśmiechnęła się, chociaż sytuacja stała
się nieco krępująca. W zasadzie była zadowolona, że może
stamtąd wyjść. – Miło było was poznać, chłopaki. Powodzenia
jutro na skoczni.
Podziękowali
jeden przez drugiego, a Marie pożegnała się jeszcze ze wszystkimi
skinięciem głowy i wyszła. Nie widziała już, jak dwóch z
kolegów Petera unosi kciuki do góry i kiwa głowami w stronę
Prevca w geście uznania i aprobaty. I jak Peter przewraca oczami,
zdając się mówić „Wiedziałem, że tak będzie”.
Słońce
przeszło już wyraźnie na zachodnią stronę nieba, a od strony gór
nadciągały ciemniejsze chmury. Pozostawało tylko mieć nadzieję,
iż następnego dnia pogoda nie przeszkodzi w rozegraniu konkursu
skoków.
Dla
Marie było to bardzo udane popołudnie, na którym niewielkim tylko
cieniem położyło się spotkanie z trenerem Janusem. Dlaczego
spoglądał na nią tak podejrzliwie...?
* * *
Niedziela
okazała się szczęśliwsza dla Petera Prevca. Słoweniec zajął w
zawodach drugie miejsce i Marie mogła obserwować na telebimie jego
uśmiechniętą twarz, gdy stawał na podium. Niby druga lokata była
jego przekleństwem, ale po ogromnych sukcesach odniesionych w
sezonie zimowym raczej nie traktował jej zbyt emocjonalnie. Pewnie
znowu kibice pośmieją się trochę w Internecie i wkleją
paręnaście memów, jednak Marie była niemal pewna, że Peter nie
weźmie sobie tego do serca. Po sobotnim piątym miejscu średni
stopień podium w niedzielę mógł stanowić powód do zadowolenia.
–
Ma ładny uśmiech – stwierdziła Greta, obserwując dekorację
zwycięzców.
Marie
tylko mruknęła coś niewyraźnego w odpowiedzi, ale w duszy
zgadzała się z nią. Peter naprawdę uśmiechał się bardzo
sympatycznie. Cała jego twarz zupełnie się wówczas zmieniała, a
oczy stawały się cieplejsze. Na ten widok człowiek automatycznie
sam chciał się uśmiechnąć.
Teraz
jednak Marie nie było do śmiechu. Zmarzła, bo nie wzięła swetra,
a zawody z powodu kapryśnego wiatru przeciągnęły się. Marie
nienawidziła zimna; zimno czyniło ją nieszczęśliwą i marudną.
Naprawdę, chętnie znalazłaby się już w domu przy Rosenstrasse.
Tymczasem gdy ceremonia dekoracji dobiegła końca, Greta, jak gdyby
nigdy nic, rozsiadła się na ławce i wyciągnęła z torby paczkę
chrupek orzechowych.
–
A co ty robisz? – Marie spojrzała na nią zdekoncentrowana.
–
Jem. – Greta wzruszyła ramionami. – Przecież widać.
–
Owszem, ale dlaczego tutaj? Już po konkursie. Idziemy.
–
Dokąd?
–
Do domu?
–
Tu mi dobrze.
Ta
sytuacja zaczęła zalatywać absurdem. Zawody dobiegły końca,
skoczkowie rozeszli się do swoich domków, widzowie powoli
opuszczali Mühlenkopfschanze,
a ciotka Greta rozsiadła się niczym na kwoka na gnieździe i zajada
chrupkami.
–
Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?
–
O nic, po prostu zgłodniałam.
–
Akurat! – prychnęła Marie. I nagle zrozumiała. – Liczysz na
to, że Peter przyjdzie!
Ciotka
nie dała się zbić z pantałyku, mimo iż ewidentnie została
rozszyfrowana, a na dodatek poczęstowana pełnym niedowierzania i
nagany spojrzeniem bratanicy.
–
A odezwał się?
–
Nie. I pewnie nie odezwie.
–
Jacy ci młodzi ludzie w tych czasach niecierpliwi. – Greta
pokręciła głową. – Chcesz chrupka?
–
NIE. Chcę przestać tu siedzieć.
–
Na razie stoisz.
Coraz
bardziej wkurzona Marie usiadła na ławce obok ciotki. Szczerze
mówiąc, nie miała innego wyboru. Przecież nie będzie wyciągać
jej z sektora siłą, a tym bardziej nie zostawi tutaj, by pieszo
wracała do domu. Najlepiej będzie zwyczajnie przeczekać jej upór.
W końcu te diabelne chrupki kiedyś się skończą!
Żeby
się czymś zająć, przeglądała Facebooka. Pod wczorajszym
zdjęciem ze skoczni miała kilka komentarzy od znajomych.
Celine
Garot: a co ty tam robisz? facetów łapiesz? są jakieś ciacha ?
;DD
No
tak, cała Celine. Jej życie kręci się wokół mężczyzn.
Marcel
Dimarogne: Wracaj do nas! Tęsknimy! Kiedy będziesz we Fr??
Odpisała:
„Wracam za jakieś dwa tygodnie. W Tuluzie podobno straszny
upał, nie mam ochoty się tam smażyć.” Zimno
nie było dobre, ale +35 stopni w cieniu też niekoniecznie.
Fatima
Buaronni: To skoki narciarskie? Myślałam, że da się tylko zimą.
Na czym oni się ślizgają?
„Igelit.
Takie zielone, sztuczne coś. Ni to dywan, ni to trawa.”
–
Napisał coś? – Ciotka Greta zajrzała Marie przez ramię.
–
Nie. – Dziewczyna nawet nie zadała sobie trudu, by usunąć
telefon z zasięgu jej wzroku. Greta i tak nie rozumiała po
francusku. – Piszę ze znajomymi z fejsa.
Zamknęła
aplikację i schowała komórkę do torebki. Większość kibiców
zdążyła już opuścić Mühlenkopfschanze,
a one nadal okupowały swoje miejsca. Marie była przeświadczona, że
gdyby Peter chciał się z nimi zobaczyć, już wcześniej by to
zasygnalizował. Nie znosiła czekać na czyjąś łaskę. Miała już
dość tej sytuacji, tym bardziej, że słońce zupełnie skryło się
za chmurami, a wiatr stawał się z każdą chwilą chłodniejszy. A
ciotka zdawała się jeść te cholerne chrupki coraz wolniej!
–
Dużo tego jeszcze masz? – Nie wytrzymała.
–
Tyle co widzisz. A w torbie mam jeszcze żelki.
Ja
pier...!, Marie miała ochotę przywalić głową w ławkę.
Greta ewidentnie robiła to specjalnie, na dodatek doskonale się
bawiąc.
–
Zachowujemy się jak napl... napalallo... Och, wiesz, o co mi chodzi!
Jak groupies! Szkoda, że jeszcze pod hotelem nie siedzimy. I zimno
mi.
–
Ależ ty jesteś marudna!
–
A ty uparta! Peter nie napisze i nie przyjdzie. Daj sobie spokój,
naprawdę.
–
O wilku mowa.
Marie
spojrzała w kierunku wskazanym przez ciotkę i zobaczyła Prevca,
spieszącego w ich stronę. Wyraźnie ucieszył się, gdy je
zobaczył.
–
Uff, bałem się, że poszłyście. Dzień dobry, pani Greto. Cześć,
Marie.
–
Witaj, Peter – uśmiechnęła się Greta. – Siedzimy sobie i
czekamy, aż wszyscy odjadą, żeby nie stać w korku. – Mówiąc
to, miała tak niewinną minę, że dałby się nabrać nawet as
rosyjskiego wywiadu. Marie przewróciła oczami. Ciekawe, jak długo
ciotka układała tę intrygę... Którą Peter najwyraźniej kupił
bez zastrzeżeń.
–
Dopadli mnie dziennikarze, a zaraz muszę iść na konferencję
prasową, ale chciałem się jeszcze z wami zobaczyć i podziękować
za miły weekend.
–
To my dziękujemy – odpowiedziała Greta. – Rzadko spotyka się
tak sympatycznych młodych ludzi.
To
jakaś aluzja?, Marie spojrzała na nią z ukosa.
Peter
poczuł się speszony, ale zaraz mile połechtany słowami pani
Scholle.
–
Cześć, Peter – odezwała się Marie, uśmiechając się lekko.
Nie chciała, by skoczek zauważył jej wcześniejszy nastrój. –
Dzisiaj zadowolony z wyniku?
–
Moje ukochane drugie miejsce... – starał się brzmieć ponuro,
ale zdradzał go wesoły grymas. – Jesteśmy jak stare dobre
małżeństwo.
Marie
puściła mu oczko.
–
Zimą byliście w separacji.
–
Chętnie bym ją znów ogłosił.
Ktoś
z ekipy skoczków krzyknął coś do Petera, chłopak odwrócił się
i odpowiedział po słoweńsku.
–
Kurczę, naprawdę muszę już iść.
–
Nie zatrzymujemy. – Greta uściskała Prevca. – Życzę ci wielu
sukcesów i jak będziesz w Willingen, to zapraszam do siebie.
–
Może kiedyś trafi się okazja.
–
Liczę na to.
Po
wyściskaniu przez Gretę, Peter odwrócił się w stronę Marie.
–
Ehm, no cóż... w takim razie... cześć.
–
Trzymaj się, Peter. – Przytuliła krótko Prevca, znacznie
ostrożniej i z większym dystansem niż jej ekspansywna ciotka. –
To był bardzo miły weekend.
–
Uważam dokładnie tak samo. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Marie
nie bardzo w to wierzyła. Zapewne ich „znajomość” umrze po
kilku dniach, maksymalnie tygodniach i ograniczy się do
okazjonalnych lajków na Facebooku oraz życzeń urodzinowych i
świątecznych. Ale nie chciała burzyć wyobrażeń Petera – o ile
faktycznie je miał, a nie powiedział tego wyłącznie przez
grzeczność. Uśmiechnęła się ciepło.
Po
ostatniej wymianie „do widzenia”, Peter, poganiany przez tego
samego mężczyznę co poprzednio, odszedł w kierunku słoweńskiego
„domku”. Uniósł jeszcze dłoń w geście pożegnania i chwilę
potem zniknął za drewnianymi drzwiami.
Marie
patrzyła za nim i zrobiło się jej dziwnie smutno. To było takie
specyficzne, chwilowe uczucie, że oto skończyło się coś dobrego.
Może lepiej byłoby, gdyby rzeczywiście nie przyszedł? Wolała nie
roztrząsać tej kwestii zbyt szczegółowo.
–
Teraz idziemy? – zwróciła się do ciotki.
–
Teraz tak – odparła Greta. Skierowały się w stronę wyjścia. –
I słuchaj czasem starszych, Marie.
–
O co ci chodzi? – Dziewczyna spojrzała na nią zdekoncentrowana.
–
Mówiłam, żeby poczekać, bo on przyjdzie. I miałam rację.
–
Mam się czuć źle z tego powodu? – W stosunku do Grety Marie
nadal była w bojowym nastroju. Albo chciała przykryć w ten sposób
to dziwne uczucie, jakie na krótką chwilę zagościło w niej po
odejściu Petera...
–
Nie. – Greta dla odmiany była zupełnie spokojna. Aż nadto. –
Po prostu bądź czasem bardziej cierpliwa.
–
Jestem cierpliwa. Tylko nie lubię się komuś... wyrzuc... narzucać.
–
Peterowi byłoby przykro, gdybyśmy nie czekały.
–
Bo ty akurat wiesz, co siedzi mu w głowie!
Greta
zrobiła minę sugerującą, iż, owszem, wie, a przynajmniej się
domyśla, ale Marie nie zwróciła na to uwagi. Była zła.
Wiedziała, że szybko jej to minie, jednak na razie nie miała
ochoty rozmawiać z Gretą. Nie znosiła być do czegokolwiek
przymuszana, a w zaistniałej kilkanaście minut wcześniej sytuacji
ciotka w swoisty sposób zmusiła ją do czekania na Petera. To, że
finalnie Greta miała rację, wcale nie poprawiało Marie nastroju.
W
milczeniu opuściły teren skoczni i szły w kierunku parkingu.
Sprzedawcy gadżetów powoli zwijali już swoje stragany, tylko
punkty gastronomiczne wciąż cieszyły się popularnością. Gretę
i Marie minęła grupka rozentuzjazmowanych nastolatek, pokazujących
sobie wzajemnie łupy w postaci kart z autografami skoczków.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
–
Lubisz go.
Marie,
pochłonięta swoimi myślami, dopiero po kilku sekundach
zorientowała się, że Greta coś powiedziała.
–
Kogo?
–
Petera oczywiście. Lubisz tego chłopaka.
–
Nawet jeśli, to co z tego? – Marie wzruszyła ramionami. –
Lubię wiele osób. A jego znam dwa dni. O co ci znów chodzi?
–
O nic. Tak po prostu stwierdzam fakt. I on też chyba cię lubi. Dał
ci numer telefonu, zaprosił do znajomych na tym całym Facebooku...
–
To nic nie znaczy. – Marie nie była do tych słów całkowicie
przekonana, ale nie miała ochoty analizować każdego słowa, gestu
i uśmiechu Petera Prevca, bo by zwariowała. Albo, nie daj Boże,
zaczęła go postrzegać jako wielkiego sportowca, który raczył
spojrzeć na nią maluczką. I nie chciała wyobrażać sobie czegoś,
czego z pewnością nie ma, na przykład zalążków przyjaźni z
jego strony. Lepiej było zostawić sprawy własnemu biegowi i nie
obiecywać sobie zbyt wiele.
–
Ty, Marie, płyniesz przez życie. – Greta z pewną dezaprobatą
pokręciła głową. – Nie walczysz.
–
O czym ty mówisz, do licha? – Spojrzała na ciotkę z
niedowierzaniem. – O co mam walczyć? O Petera?
–
Na przykład.
–
Nie jestem jedną z jego fanek – odparła zimno.
–
Nie jesteś, zgoda. Fankom nie daje numeru telefonu. – Greta
uczepiła się swojego koronnego argumentu. – Myślę, że mu się
podobasz.
Marie
zrobiła minę pod tytułem „Ty chyba zwariowałaś!”, ale
jednocześnie... o dziwo, ta myśl nie wydała się jej nieprzyjemna.
–
Na pewno nie – odpowiedziała mimo to.
–
Kto wie... A on tobie?
–
Czy mi się podoba? Nie.
–
Dlaczego?
–
Powiedzmy... nie jest w moim typie.
To
nie była stuprocentowa prawda. Peter był na swój sposób
interesujący i gdyby Marie dogłębnie się nad tym zastanowiła,
stwierdziłaby, że wiele jego cech mogłoby się jej podobać,
jednak miała dość aluzji w wykonaniu Grety. To mogło być zabawne
przez chwilę, ale powtarzane po raz piętnasty stawało się
irytujące. Na dodatek ciotka stwarzała wrażenie, jakby dwa dni
temu zajrzała w jakąś szklaną kulę i zobaczyła w niej bratanicę
i Petera Prevca w ślubnych strojach przed ołtarzem. I na podstawie
tej wizji za swą misję dziejową uznała dowleczenie ich tam.
–
On dzisiaj wyjeżdża – powiedziała Marie, gdy wsiadały do
samochodu. – A ja niedługo potem. Pewnie nigdy więcej się nie
spotkamy.
Greta
uśmiechnęła się pod nosem, zamykając drzwi.
–
Kto wie, Marie. Kto wie.
* * *
Przez
następne kilka dni Marie Asther nie miała zbyt wiele czasu, by
myśleć o Peterze Prevcu. Od czasopisma, z którym współpracowała,
dostała niespodziewane zlecenie, którego termin realizacji był
wyjątkowo krótki. Większość czasu spędzała zatem na tarasie, z
laptopem na kolanach, w towarzystwie leniwego kocura ciotki Grety.
Jako dziecko Marie miała alergię na koty, jednak najwyraźniej jej
to minęło, gdyż obecność Wladimira, zwanego Wladim (skąd, do
cholery, takie imię?!) w żaden sposób na nią nie działała.
Trochę za to doskwierał jej brak specjalistycznych słowników,
które zostały w Tuluzie, ale jakoś mozolnie brnęła do przodu,
niekiedy konsultując się przez Skype'a z kolegą.
W
zasadzie atmosfera Willingen sprzyjała pracy. Z prostego powodu: nie
było tutaj nic ciekawego do roboty. Samochód Marie odstawiła do
mechanika, zatem nie mogła nawet zwiedzić dokładnie okolicy.
Wybrała się tylko pociągiem na jeden dzień do Kolonii, bo miała
sentyment do tego miasta i chętnie zobaczyła je ponownie.
Greta
nie miała nic przeciwko pobytowi bratanicy w Willingen, wręcz
przeciwnie: chętnie by ją zatrzymała na całe lato. Marie nie
dziwiła się jej. Greta nie była typem osoby lubiącej samotność,
a praca, sąsiadki i przyjaciółki nie zmieniały faktu, że wracała
do pustego domu. Bo Wladimir nie był zbyt rozmowny, chyba że
dopominał się miski.
A
Marie traktowała wizytę w Willingen jako swego rodzaju wakacje.
Senne miasteczko było świetnym odpoczynkiem od gwarnej, zatłoczonej
i wyjątkowo upalnej latem Tuluzy. A jako bonus przyniosło
niespodziankę w postaci poznania pewnego słoweńskiego skoczka
narciarskiego.
A
propos Petera: rozmawiała z nim przez chwilę we wtorek po
weekendzie zawodów w Willingen; wymienili dosłownie kilkanaście
zdań na Facebooku. Marie sama odezwała się do niego, po tym, jak
zobaczyła wpis „Willingen 2016: skoki takie sobie, za to
bardzo dobra kolacja ;)”. Okazało się, że Peter wrócił do
Słowenii, wypoczywał i trenował przed kolejnymi zawodami, mającymi
odbyć się dwa tygodnie później również w Niemczech, w
Klingenthal.
„Nie
masz tam przypadkiem jakiejś ciotki?”, zażartował.
Potem
pisali ze sobą jeszcze dwukrotnie – żadne wielkie epopeje, raczej
krótkie rozmówki w stylu „Co słychać? Jak ci minął dzień?”
Marie zauważyła, że Peter jest znacznie swobodniejszy podczas
rozmów facebookowych niż tych prowadzonych w cztery oczy. Pewnie
dlatego, że taką internetową konwersację mógł przerwać w
każdej chwili...
Greta
nie poruszała już tematu Petera Prevca, co odrobinę Marie dziwiło,
biorąc pod uwagę zaangażowanie, jakie ciotka wykazywała podczas
niedzielnych zawodów w Willingen. Kiedy Marie powiedziała, że
rozmawiała ze skoczkiem na czacie, Greta skomentowała to krótkim
„Fajnie, pozdrów go ode mnie następnym razem”. I tyle. Ta nagła
obojętność była zaskakująca, ale Marie nie chciała wnikać.
Może faktycznie Greta przyjęła wreszcie do wiadomości, że ze
znajomości bratanicy ze Słoweńcem „dzieci nie będzie”?
Wtorek,
2 sierpnia, nie różnił się dla Marie od większości dni
spędzonych w Willingen. Siedziała akurat na tarasie z laptopem na
kolanach, popijając sok i wprowadzając ostatnie poprawki do
artykułu, który niedawno skończyła tłumaczyć. Był nudny jak
diabli i dziewczyna niemal przy nim zasypiała, ale musiała uporać
się z tym najdalej do czwartku. Męczyła się właśnie nad trzecią
stroną (z dziewięciu), gdy zadzwonił telefon. Zerknęła na
wyświetlacz, ale numer był jej zupełnie nieznany, na dodatek
wyglądał na zagraniczny.
Pewnie
znowu jacyś naciągacze.
Przesunęła
palcem po ekranie, rozłączając się. Po chwili dźwięk rozległ
się ponownie. Marie zmarszczyła brwi. Co jest, kurczę? Tym razem
poczekała, aż sam się rozłączy. Namolnego osobnika złapała
poczta głosowa, ale nic nie nagrał. Gdyby dzwonił ktoś w sprawach
zawodowych, zostawiłby wiadomość. Za dosłownie kilka minut
sytuacja powtórzyła się.
–
Jasna cholera, o co tu chodzi? – mruknęła. A po chwili wahania
odebrała. – Słucham?
Po
drugiej stronie przez kilka sekund panowała cisza, aż wreszcie ktoś
odezwał się. Niezbyt perfekcyjnym angielskim.
–
Czy rozmawiam z Marie Asther?
Głos
należał ewidentnie do jakiegoś chłopaka, który na dodatek znał
jej imię i nazwisko i ewidentnie nie był Francuzem.
–
A kim pan jest? – Wolała chwilowo nie potwierdzać danych.
–
Z tej strony Domen Prevc. Brat Petera.
Zaskoczenie
Marie nie mogło być większe nawet gdyby rozmówca oświadczył, że
jest samym Leonardo DiCaprio.
–
Och... Cześć. Tak, rozmawiasz z Marie. Skąd masz mój numer?
Może
zachowywała się nieco bezpośrednio mówiąc mu na „ty”, ale
przecież nie będzie zwracać się do nastolatka per pan.
–
Spisałem z telefonu Petera. Wiem, że to nie fair, ale mam ważną
sprawę.
–
Stało się coś? – zaniepokoiła się.
–
Nic z Peterem, spokojnie. – Wyczuła w głosie Domena zabawne nuty.
–
A zatem?
–
Jesteś jeszcze w Willingen?
–
Tak. A o co chodzi?
–
To świetnie się składa, bo mam dla ciebie propozycję. Tylko
Peterowi ani słowa!
______________________
Dobra,
koniec tych poprawek, bo za moment oszaleję! W mojej osobistej
ocenie ten odcinek jest... dziwny. Nierówny. Ma fragmenty lepsze i
gorsze.
Całą
pierwszą część, obejmującą sobotę, napisałam już jakiś czas
temu. W pierwotnej wersji Peter sam miał zaprosić Marie, by poznała
resztę słoweńskich skoczków (ten fragment był napisany wcześniej
niż scena kolacji), ale doszłam do wniosku, że on z własnej woli
by tego nie zrobił :P Nie chciałby narażać się na złośliwe
komentarze kolegów, że przygruchał sobie jakąś pannę :P A że
szkoda mi było tej sceny, to wymyśliłam, że Marie sama go o to
zapytała. Mam ochotę ją zabić za to, że potem o wszystkim
zapomniała, ha ha. Ale przynajmniej miała trochę wyrzutów
sumienia. Co nie zmienia faktu, że nie lubię jej w tym odcinku ;D
Na
życzenie ElusivE_ArtisT kot dostał imię (akurat miałam włączone
TV i leciało coś o Putinie, hahahaha). Ja też kocham koty, a Marie
„dostała” po mnie uczulenie na sierściuchy w dzieciństwie^^
Dobra,
dość tych głupot. Dziękuję wszystkim za komentarze i mam
nadzieję, że nowy odcinek w miarę się podobał :)
PS.
Oczywiście, ponieważ akcja odcinka ma miejsce latem 2016 r.,
wszystkie wyniki, metry, miejsca zajmowane przez zawodników itp. są
zmyślone od A do Z. Podobnie jak informacja o prywatnym koncie
Petera na FB – nawet jeśli takowe posiada, mi nic o tym nie
wiadomo ;P
PS
2. Do kolejnego odcinka mam napisaną jedną scenę z Peterem i
Domenem, ale to niestety jakaś 1/3 odcinka, może trochę więcej.
Reszty (całego początku) niestety jeszcze nie ma, zatem nie wiem,
kiedy pojawi się nowa część. Mam nadzieję, że wena dopisze ;)